[ Pobierz całość w formacie PDF ]
płacę?
Pan mi nie płaci mruknął Lokaj.
Nie igraj ze mną. Co z nimi zrobiłeś? Kiedy je ostatnio
widziałeś?
Lokaj założył kluczyki na kółko, które było dla niego
najważniejsze, to samo, na którym wisiały klucze do jego dziecięcia,
klucze, które zniknęły na mokradłach wraz z Cyntią i lędzwiorotorem.
Eee, ee, musiały mi wypaść, jak niosłem Rodericka.
Zajmę się tym pózniej. Musimy poradzić sobie bez kluczyka.
Zrób tam coś z drutami, ja o tym nie mam pojęcia, tylko nie spieprz...
Zmiertelny okrzyk rozdarł noc, gdy w pośladki Marka wwierciła się
zardzewiała rura.
Lokaj, zapuść ten wóz i włącz światła. Zobaczę, co to, u
diabła, był za hałas.
Oczy Marka Westa zachodziły łzami, kiedy powoli zdejmował
zwieracz z metalowego szpikulca. Czy powinien iść do lekarza, może
do ginekologa, kiedy wróci do domu, zastanawiał się. Jeżeli w ogóle
tam dotrze, pomyślał nagle i mocno nadusił na pedały, ignorując ból i
stając ponad ramą.
Pojechał na ukos przez trawnik w kierunku drogi, ale z ukrycia
wyłonił się Iitam i chwycił go.
Lokaj, on jest na rowerze! zawołał.
Samochód zakaszlał astmatycznie i motor zaczął chodzić.
Mark West wyrzucił prawą pięść wprost w twarz Iitama. Rozległ się
trzask, gdyż trafił go ponad oko i królewsko-kanadyjsko-konny
Zlizgacz padł.
Rower zachwiał się niebezpiecznie, ale Mark zacisnął zęby i
trwał w ponurym uporze. Wpadł na żwirowy podjazd z uczuciem ulgi i
w duchu zaczął odmierzać drogę ku azylowi wsi.
Taksówka nabrała życia, reflektory zalały mokradła tnąc
ciemności. Iitam dotarł do samochodu trzymając się za oko.
Wysiadaj! wrzasnął na Lokaja. Ja prowadzę.
W tych okolicznościach, sir, raczej ja powinienem. To
znaczy...
Ale Iitam go przepchnął i wskoczył za kierownicę. Wrzucił
wsteczny bieg z przerażającym krrrumch" i wcisnął do końca gaz.
Mark West pedałował wściekle, nachylając rower pod
absurdalnymi kątami, byle utrzymać go tylko na drodze i mknął w dół
zbocza, coraz dalej od Findidnann Hali. Zobaczył, jak reflektory
oświetliły niebo, kiedy zaskoczył silnik wozu, ale wkrótce je zgubił,
zjechawszy w wąwóz, gdzie Brian Taylor niegdyś zaintonował swoją
pieśń. Coraz szybciej pędził po wybojach, a nogi wirowały dookoła, aż
dłużej nie mogły dorównać tempu pedałów i bezużytecznie zwisły.
Jednak rower sam już gnał ku wiosce.
Mark nacisnął hamulec. Nie zadziałał. Bloczki już dawno temu
przerdzewiały. Przed sobą zauważył znak: roboty na drodze", ale nie
mógł już się zatrzymać. Spróbował ominąć najwyższą barierkę...
Uuuu... kuuuu... zawył, gdy kierownica trzasnęła o deskę,
a on wykonał salto w powietrzu, po czym wylądował na mokrym
betonie, we właśnie budowanej zagrodzie dla owiec.
Taksówka z rykiem cofała się, pryskając na boki żużlem spod
dymiących opon, aż Iitam potężnie walnął w kamienną kolumnę przy
schodach. Lokaj z przerażeniem zakrył twarz.
Zły bieg, sir! zawołał.
Odpierdol się. Lokaj. Pochodzę z rodziny pionierów
motoryzacji.
Samochód niczym kangur wskoczył na podjazd, gdy Iitam
odkrył wreszcie pierwszy bieg, ale zapomniał wcisnąć sprzęgło.
Zmienić bieg! krzyknął Lokaj lecąc na szybę.
Co? ryknął Iitam.
DRUGI BIEG!!!
Iitam popatrzył na dół i obiema dłońmi pochwycił dzwignię.
Cholerstwo, zacięło się zaprotestował, mocując się z
drążkiem.
Kurwa, uwaga na bramę zaskrzeczał Lokaj, łapiąc
swobodną w tej chwili kierownicę, gdy reflektory oświetliły granitowy
słup.
Taksówka prześliznęła się między słupami, uniknąwszy
niechybnej kolizji o cale, a Iitamowi udało się zmienić bieg na jałowy.
Stąd było z górki.
Mark West doszedł do siebie leżąc twarzą w betonie. Słyszał
protestujące odgłosy silnika, gdy reflektory taksówki błądziły po
moczarach, rzucając do zagrody przedziwne cienie.
Wóz przemknął z rykiem. Silnik zawodził na wysokich obrotach,
gdyż Iitam wdusił gaz do podłogi, ale zrezygnował z włączenia biegu.
Mark postanowił pozostać jeszcze przez chwilę w tej pozycji.
Hamulec! krzyknął Lokaj widząc zbliżające się
skrzyżowanie.
Nie działa! odkrzyknął Iitam, naciskając kilkakrotnie stopą
na sprzęgło. Cholerny brytyjski leyland...
Taksówka prawie przekoziołkowała, skręciwszy pod kątem stu
osiemdziesięciu stopni, a piszczące opony wypełniły nocne powietrze
smrodem palonej gumy. Wóz stanął na środku skrzyżowania, a silnik
terkotał cichutko. Snopy świateł przebijały się przez gęstą mgłę.
W środku Lokaj uwolnił ręczny hamulec z oddechem ulgi. Cały
zlany był potem i w ciągu kilku minut zestarzał się o całe lata.
Kurde, ale zabawa, co? Muszę częściej wybierać się na
przejażdżki. Cholernie dobrze się spisałeś. Lokaj!
Lokaj zajęczał na swym siedzeniu.
Chyba powinniśmy się tu na chwilę zatrzymać, sir. To
skrzyżowanie ma charakter strategiczny. Będzie musiał tędy
przejeżdżać, jeżeli zdecydował się na drogę. Gdzie indziej i tak go nie
znajdziemy w tej mgle.
Faktycznie, na przedniej szybie utworzyła się cienka warstwa
szkockiej mgły. Wirowała też w świetle reflektorów.
Bardzo dobrze, Lokaj, zgadzam się. Zostaniemy tutaj aż do
świtu, a potem, jeśli nie będziemy go mieli, wrócimy po śladach i
zerkniemy na mokradła. Proponuję ciebie na pierwszą wartę.
Skonany jestem po tej jezdzie.
Lokaj spojrzał na zegarek. Była prawie północ.
Kiedy się zmieniamy?
Lokaj upomniał go Iitam. Wez się w garść. Pobudka o
szóstej trzydzieści, a gdybyś skombinował jakąś jajecznicę na
grzance, to byłbyś kochany chłop. W każdym razie, dobranoc i
powodzenia na polowaniu.
Iitam prawie natychmiast zaczął chrapać, a brzmiało to zupełnie
jakby ktoś wciągał przez słomkę resztę płynu z pustej puszki. Lokaj
podziwiał go, że może tak szybko zasnąć. Jego ciągle nawiedzały
przed snem koszmary.
Bez wstydu są ci arystokraci, pomyślał.
XIX
Wschodzi słońce
Pierwszy ranny ptaszek śmignął ponad najwyższą wieżyczką
Findidnann Hali z daremną nadzieją, że ujrzy znaną sobie łysinę i
poćwiczy sranie do celu. Właściciel łysiny właśnie strząsał odrętwienie
z kości i poklepał czaszkę obok siebie.
Przepraszam, sir, pobudka. Jest szósta trzydzieści.
Wesołych świąt! wykrzyknął Iitam, wskoczył na drogę i
przybrał pozę flaminga. Lokaj musiał to znosić każdego ranka.
A, dzień dobry. Lokaju przywitał go po chwili Iitam, jakby
przedtem nic nie mówił. Nie ma go, co? No, to dobrze, w takim
razie pierwszy bieg.
Lokaj wzniósł oczy ku niebu, a samochód rzucił się pod górę. Jechali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]