[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i rozdając uśmiechy, zerkał przez otwarte drzwi do jadalni.
Stół, nakryty do świątecznego obiadu z królewską pompą, był jawnym
zaprzeczeniem wszystkiego, co opowiadała Miriam o pełnym luzie", jaki
obowiązywał w ich nowym domu. Val biegała między kuchnią a salonem z
wypiekami na twarzy. Napełniała kryształowe szklanki wodą, ustawiała talerze,
półmiski, pucharki z sałatą... Z kuchni dobiegał śmiech innych kobiet. Kiedy
zawołała ją matka, znieruchomiała na sekundę, zanim wykonała gwałtowny
ruch.
Stół wyglądał pięknie, wszystko byłoby gotowe, gdyby Valerie nie
wyśliznął się z ręki koszyk z bułkami akurat w chwili, kiedy jej matka stanęła w
drzwiach kuchni. Miriam roześmiała się i powiedziała córce coś na pocieszenie.
Randolph dzielił indyka z właściwym sobie poczuciem humoru, a nawet
talentem aktorskim. Nagle Val wyskoczył spod widelca jeden zielony groszek i
wpadł do czyjejś sałaty. Wszyscy uznali to za jeszcze jeden powód do radości.
Zanieśli się krótkim, wesołym śmiechem. Val również. Tylko Sam zauważył,
jak zbladła jej twarz.
Po deserze wszystkie kobiety, na czele z Val, udały się do kuchni.
Wyrzuciły z niej Miriam, która miała odpocząć (w końcu to ona przygotowała
obiad) i zająć się gośćmi. Ale Sam widział, jak panie, jedna po drugiej, wymy-
kają się z kuchni, zostawiając Val z piramidą naczyń do zmywania.
Kiedy podniósł się, żeby jej pomóc, poczuł na ramieniu dłoń Miriam,
która postanowiła pokazać mu cały dom oraz - koniecznie! - widok z balkonu.
Mówiła bez przerwy, a Sam zagryzał wargi, żeby nie powiedzieć czegoś
- 99 -
S
R
nieprzyjemnego. Nikt, ani razu, nie zapytał Val o księgarnię i o to, jak jej się
wiedzie w Chekapee.
Obejrzał dom. Wydał mu się jasny, przestronny, urządzony ze smakiem,
ale nie zauważył w nim ani jednego starego przedmiotu. %7ładnych drobiazgów,
pamiątek, jak gdyby Schroederowie wykreślili z pamięci całe swoje
wcześniejsze życie.
Powoli zaczynał rozumieć. Fragmenty portretu rodzinnego Schroederów
układały się w dość wyrazną całość. Rodzice Val stworzyli jej taki dom, w
którym lekceważy się kłopoty, nie przyjmuje do wiadomości błędów, a rzeczy
wstydliwe lub niewygodne wyrzuca z pamięci. Kochali córkę na swój sposób,
ale nigdy nie pozwalali jej mówić o tym, co ją dręczy.
W kuchni stłukł się głośno talerz. Miriam, pokazując Samowi widok z
balkonu na ocean, nie odwróciła nawet głowy.
- Prawda, jaki kojący widok? - spytała. - Właśnie dlatego tu
zamieszkaliśmy.
Randolph próbował go namówić na poobiedniego drinka. Kiedy Val
pokazała się wreszcie w drzwiach salonu, ojciec objął ją czule ramieniem. Była
blada. Wyglądała na bardziej zmęczoną niż po ciężkim dniu pracy.
- Przepraszam was, kochani, ale będziemy się już zbierać. Muszę wstać
rano do pracy.
Zrobiło się zamieszanie. Rodzice wyrażali żal, że tak wcześnie muszą się
rozstać z córką, że nie nacieszyli się sobą wzajemnie... Sam nie mógł się
doczekać chwili, kiedy wsiądą do samochodu.
Val opadła na siedzenie z wyrazem ulgi na twarzy. Sam włączył silnik,
nie odezwawszy się do niej ani słowem.
- Smakował ci obiad?
- Tak.
- A nie mówiłam, że wszystko pójdzie gładko?
- Mówiłaś.
- 100 -
S
R
- To dobrzy ludzie. Wiedziałam, że ich polubisz. Kiedy byłam dzieckiem,
przez nasz dom przewijały się tłumy ludzi - od senatora po samotną sąsiadkę,
która wpadała pogadać o wszystkim i o niczym. Moi rodzice mają jakiś
specjalny dar zjednywania sobie przyjaciół. Nie wiem, jak oni to robią, że każdy
gość czuje się u nich swobodnie...
Z gardła Sama wydobył się dziwny, chrapliwy dzwięk. Kiedy Val sięgała
po pas bezpieczeństwa, odwrócił się do niej gwałtownie, uniósł palcem
podbródek - i pocałował w usta.
- Valentine, nie miej mi tego za złe, ale nie jestem w stanie prowadzić
rozmowy o szczególnej wrażliwości twoich rodziców ani o ich wspaniałym
obiedzie. Nie w tej chwili, dobrze?
Val skinęła szybko głową, ale nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Po raz
pierwszy słyszała Sama mówiącego takim tonem. Nigdy dotąd nie widziała tylu
zmarszczek na jego twarzy. I takiej zaciętości w oczach.
Starając się uspokoić, tłumaczyła sobie w duchu, że przecież jego reakcja
była naturalna. Sama tego chciała, napraszała się - więc po co te nerwy...
Cała intryga z nieszczęsnym obiadem u rodziców miała zmusić Sama do
opamiętania. Chciała, żeby zobaczył ją w prawdziwszym, bardziej
autentycznym świetle.
Na wspomnienie koszmarnego popołudnia, które rozmyślnie
zorganizowała im obojgu, wróciły wszystkie udręki jej dzieciństwa. Nic się nie
zmieniło. Zawsze to samo. Starała się. Próbowała na tysiąc sposobów stać się
taką córką, o jakiej marzyli. A kończyło się na tym, że stłukła jakiś talerz,
zachowała się jak ostatnia fajtłapa przy stole... Nie potrafiła się nawet właściwie
ubrać. Mimo najlepszych chęci wciąż popełniała jakąś niezręczność, zawsze
palnęła jakieś głupstwo. Chyba nie odbyło się takie przyjęcie, na którym nie
wprawiłaby w zakłopotanie swoich rodziców. Tak samo było teraz, jak i
dwadzieścia lat temu.
- 101 -
S
R
Sam milczał uparcie, ale Val chciała się upewnić, czy jej misja jest
zakończona. Zbyt długo patrzył na nią jak w obraz. Nigdy nie była łagodną,
dobrą dziewczyną, za jaką uznał ją Shepherd. Nie była też niczyją ofiarą - sama,
na własne życzenie, przysparzała sobie kłopotów, krzywdząc przy okazji innych
ludzi.
- Chciałam, żebyś ich polubił - powiedziała dobitnie. - Zależało mi, żebyś
przekonał się, że to dobrzy ludzie. Byłam ich póznym dzieckiem, może dlatego
tak bardzo mnie kochali. I nigdy, przenigdy nie dali mi odczuć, że sprawiam im
same kłopoty.
Sam, zamiast odpowiedzieć, spiorunował ją głębokim, mrocznym
spojrzeniem, w którym odczytała pytanie: Czy naprawdę chcesz przeciągnąć
strunę?" Czuła, jak wilgotnieją jej dłonie, postanowiła jednak pójść za ciosem.
- Zawsze byli dla mnie dobrzy. Jeżeli coś nie wychodziło, to wyłącznie z
mojej winy. Oni robili, ci mogli. Tatuś chciał, żebym poszła na ekonomię, ale
nie zdałam egzaminu z algebry. Mama z kolei miała nadzieję, że zostanę ar-
tystką. Szkoda gadać, nie umiałam narysować prostej kreski. A to, co
wyprawiałam w szkole... Nie rozumieli mnie, ale zachowywali spokój. Nigdy
też nie usłyszałam złego słowa z powodu Rona, mimo że to ja go wprowadziłam
do rodziny, narażając ich na straszne...
- Valentine.
- Słucham?
Nareszcie, pomyślała. Atmosfera w samochodzie była niezwykle napięta.
Lepiej, żeby wyrzucił to z siebie, niż gryzł się nie wiadomo jak długo.
- Myślę, iż to wspaniale, że kochasz swoją rodzinę. Nie przychodzą mi
jednak do głowy żadne słowa, którymi potrafiłbym wyrazić, co sądzę o twoich
rodzicach oraz o dzisiejszej imprezie bez powiedzenia ci kilku rzeczy, których
nie chciałabyś usłyszeć. Wierz mi, kochanie. Dajmy na razie temu pokój.
Milczała przez chwilę, patrząc przed siebie zmartwiałym, nieobecnym
wzrokiem. Usłyszała dokładnie taką odpowiedz, jakiej się spodziewała,
- 102 -
S
R
obmyślając swój plan. Zobaczył ją taką, jaka była naprawdę. O to jej właśnie
chodziło. A jednak... Nie chciała go przecież zranić.
- Sprawiłam ci przykrość, prawda? - szepnęła do siebie, nie zdając sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]