[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Komendant Chrzanowski odjął lunetę od oczu nic nie mówiąc. Dorozumiał
się
od razu, że pod osłoną wału nieprzyjaciel zaczyna wiercić podkop. To jasne.
Porozumieli się z przeorem Raczkowskimi oczami.
- I co będzie? - szepnął zakonnik.
- A no nic... W Bogu nadzieja, że nim się wryją pod zamek, odsiecz
nadejdzie.
- Jak waszmość sądzisz? Czy chłopcy dojechali?
- Bo ja wiem?... Może dojechali, może zbłądzili, może ich Turki
ogarnęły... Wola boska...
- Wola boska.
`pk.
I broniono się dalej. %7ływności było coraz mniej, już wydawano tylko
ćwierć racji. Pociski i proch na wyczerpaniu. Woda wyciągana z trudem z
rozbitej studni miała wstrętny zapach, prawdopodobnie wskutek bliskości
trupów składanych w piwnicy. Z piętnastu dział siedem już było rozbitych.
Broniono się jednak. Chorąży Ożga już nie namawiał do zdrady. Nie tyle ze
względu na przysięgę, ile że ze strachu zachorował i niezdolny był do
niczego. Leżał bez ducha, na poły przytomny. Darmo przyjaciele usiłowali
dodać mu otuchy.
- Zastanów się, człowiecze! - mówił surowo karmelita - zali sądziłeś, żeś
wolny od zgonu, że nigdy nie umrzesz? Bogu dziękuj, że pozwala ci zginąć
chwalebnie w obronie wiary świętej i ojczyzny miłej!
- Taniec z Kostuchą nie zawsze rozkoszny - dodawał miecznik - przecie
wyprosić się od niego nie lza. Nie przystoi kawalerowi krzywej gęby
tanecznicy okazywać...
Chorąży był głuchy na te przedkładania. Jęczał i szlochał ukrywszy twarz
w posłaniu. Niechali go zatem, wychodząc na zrujnowane, walące się mury.
- Zdaje mi się, że pogany miny zakładają - oświadczył im Jakubowski. -
Nim nas w powietrze wysadzą, jeszcze niejednego ukatrupię!...
I zakładał nową strzałę na swój łuk niechybny. Gdy świsnęła, wychylał się
przez rozbitą strzelnicę, wołając: "Do Mahometa, plugawcze! Do psiego
proroka!"
`pk.
Miecznikowa Bilińska kołysała w ramionach śpiące dziecko, z żalem
spoglądając na jego pomizerniałą twarzyczkę. Darmo sobie od ust
odejmowała,
by je lepiej karmić. Brak dobrej wody, ruchu, powietrza, kąpieli, huk i
nieustanny pył niszczyły zdrowie kwitnącego przedtem dzieciaka. Nóżki mu
zwiotczały, przestał chodzić. Cichy i bledziutki kulił się bez skargi w
ramionach matczynych, gdy pocisk zaszumiał w powietrzu, podnosząc z
ciekawością niewinne oczęta do góry.
...Dlaczego - myślała z rozpaczą matka - pozwala Bóg, by grozę wojny
odczuwały dzieci? Mniej żal ludzi dorosłych, gdy giną i cierpią... Każdy z
nich tyle nagrzeszył, tyle bólu innym przyczynił, że bierze tylko zapłatę
za swoje... Ale mój Pawłuś nikogo jeszcze nie skrzywdził... Niewinny
jest... Gdy zaśnie, uśmiecha się przez sen, jak gdyby widział aniołów...
Trupiarnią jest ten zamek i piekłem, a dzieciątko śni o niebie... Maleńki
mój... Niechby mnie żywo po części palono, byleś ty bólu nie doznał...
Byleś ty żył...
`pk.
- Parlamentarz idzie! - zawołał z baszty pan Stański. Wstrzymano ogień,
ale tylko na chwilę, bo Turcy nie zaprzestali swojego. Trochę się to
wszystko zdało dziwne, zwłaszcza że parlamentarz szedł sam jeden, bez
asysty. Na kiju niósł białą szmatę.
Kroczył odważnie i spokojnie pośród kul. Na głowie miał wielki turban,
twarz zarosłą brodą. Pan Filip poznał go natychmiast i nogi pod nim
zadygotały z wrażenia.
- Brodacz podszedł do furty i zawołał donośnie po polsku:
- Z poselstwem idę do niezwyciężonego serdara!
Otwarto małe wrota, ale bez pośpiechu. Armaty grały jak zwykle z obu
stron. Poseł wszedł i skłonił się w milczeniu. Nikt mu nie oddał ukłonu.
%7ływiono nieprzezwyciężony wstręt do renegatów, a czymże, jeśli nie
renegatem, był ów człowiek w turbanie, mówiący mową swojackę?
- Waść Polska w służbie pogańskiej? - zapytał krótko pułkownik.
- Tak jest. Dzieckiem mnie w jasyr zabrano. Nazwiska rodowego nie pomnę,
ale wiem, żem szlachcic. Wołają mnie Selim...
- Jakie jest waści poselstwo?
Brodacz zawahał się, spojrzał wokoło.
- Król polski - zaczął dobitnie - rozbił całą ordę pod Lwowem temu siedem
niedziel nazad. Chan uciekł za Dniestr. Serdar przypuszcza, że król polski
nadejdzie lada dzień, i śpieszy się, by oblężenie przedtem zakończyć...
Słuchali osłupiali, zdumieni.
- Kim waść jesteś, na Boga! - zakrzyknął Chrzanowski.
- Poturmakiem. MNiejsza z tym. Wiadomości moje są prawdziwe. Możecie
im
wierzyć. Król polski niewątpliwie nadchodzi...
- O, Bogu dzięki! Mów waść dalej, mów! Podkopy Turcy czynią?...
- Zaczęli je wiercić wczoraj pod osłoną tego wału. Nagromadzili wielkie
zapasy prochu, pracują dzień i noc. Przypuszczam jednak - zawahał się
chwilę - że w robocie tej napotkają przeszkodę...
Patrzyli oszołomieni. Każdemu cisnęło się na usta pytanie zadane przez
komendanta: "Kim waść jesteś?"Co to za człowiek? Kto go wysłał? Jeśli był
Polakiem w tureckim przebraniu, czemuż się do tego otwarcie nie
przyznawał?
Czemu nie rzekł? "Bracia moi! Dobrą nowinę przynoszę!"
Brodacz stał nieporuszenie, uważnie patrząc na wszystkich obecnych. Na
koniec rzekł:
- Który z waszmościów jest panem Słotyłą?
- Ja - wysunął się pan Filip czerwony i zmieszany.
- Mam dla waści posłanie od krewniaka przebywającego w niewoli. Poufne,
osobiste...
- Odejdzmy zatem na stronę - odparł Słotyło, rozumiejąc, o co chodzi.
Poszli do izby, tej samej, którą rozbił granat otwierając przejście do
lochu. Przez rozdarty pułap, nieszczelnie założony deskami, przeglądało
chmurne tego dnia i niskie niebo.
Brodacz obejrzał się, czy nikogo prócz nich nie ma, i chwycił pana Filipa
za ręce...
- Daruj waszmość, że przyszedłem... Nie mogłem z niepokoju wytrzymać! Nie
mogłem... Kłopotu żadnego nie przyczynię, w biedę cię nie wplączę, bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •