[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wolej bym o nim i nie gadał  odparł Sebastian z niechęcią.  Przyjechaliśmy
na sam koniec, alem i tego u\ył a\ za dosyć... Swarzyli się i rozjechali w
jeszcze sro\szym roztarg-nięciu nizli wprzódy, choć dla konkordii zwołany był
zjazd. Nie jeden ju\ zbór, ale dziesięć! Prawo miecza i urzędu uchwalili
powszechnością... To jedno! Roześmiał się z goryczą.
 Z roku na rok to idzie, a cięgiem gorzej  rzekł wuj.  Przyjdzie na to, \e
co człek u nas, to szczególny będzie zakon, a wszystkie pójdą na siebie z
no\ami.
 A isto  przytwierdził posępnie Sebastian.
 Barzo w ludziach nasz zbór zeszedł  podjął stary Pielsz.  Co najlepsi
pomarli. Na trzech albo piąci cały zbór wisi. Póki \yją, zbór trwa... Z nimi
zginie albo się w sto sekt rozleci...
A gdy Sebastian milczał, stary człowiek ciągnął:
 Prawda? Gdzie ona? Widziałeś ją na synodzie?
 Prawda jest wieczna...
 L\ej sercu, gdy się wygada... Na cię\kim i wielce srogi hak ze strony
zbawienia mego przyszedł, na którym siła lat ju\ się męczę. By była u nas
Prawda, nie byłoby tej niezgody...
Urwał i zamilkł na chwilę, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
 A jeśli Prawdy nie ma, to co?  zakończył półgłosem...
Sebastiana a\ zatchnęło.
 Dyć gdzie by była, jeśli nie u nas?  odparł \ywo.  My jedni \yjemy według
Ewangelii, równi wszystkim, bracia, jak
Chrystus przykazał...
 Raniej tak było, nie teraz... A zresztą, czuj, Sobek: zali
Rzym takiego \ycia zabrania!? Nie zaleca?
Zatrząsł się z oburzenia, ale nim odparł, wuj dodał:
 Sameś prawił, \e wolność za\ywania miecza uchwalili. Ot, gdzie Ewangelia! Co
my papiestwa świadomi? Widzimy durnych plebanów, nie widzimy wiary, lekkomyślnie
ją porzuciwszy, w pieluchach nieraz albo w leciech nierozwa\nych, w szkołach
niemieckich... Uka\ mi takiego, któremu dwudzieste roki minęły, gdy Rzym rzucał?
Chyba \e dokuczyć chciał komu czy dziesięcinę z karku zwalić...
Wspomnienie pana Krzeszą zamknęło Sebastianowi usta, otwarte ju\ do
porywczej odpowiedzi.
 Nie patrz na mnie jak na zmiennika, bo w utrapieniu \yję pokoju wewnętrznego
nie mając. A wygadać się nie ma przed kim. yle \yją katoliki?... Zali u nas same
święte? Z nowych, co do zboru wchodzą, wiele jest Aaskiemu, Niemojew-
skiemu równych?...
Urwał, bo blisko rozległy się kroki. Na ście\ce, okrą\ającej dołem kopiec,
ukazał się młody, szczupły ksiądz. Za nim o dwa kroki szedł klecha kościelny, o
długim, spiczastym nosie i myszkujących ruchach. Ksiądz spojrzał w górę,
zobaczył siedzących i machnął ku nim zamaszyście kapeluszem. Pan Bazyli
Strona 24
Kossak Zofia - Złota wolność
powstawszy oddał mu skwapliwie ukłon.
 Przyjaciel?  nieco drwiąco spytał Sebastian, gdy przeszli.
 Przyjaciel  potwierdził powa\nie wuj.  Ten papie\-nik, widzisz, \yje jako
my, fundatorowie zboru, marzyli za młodu... Prawdziwy sługa Chrystusów. W
przyjazni serdecznej
jesteśmy...
 Klątwa na tych, co zbór rozbijają!  wybuchnął nagle Sebastian.  Bodaj ich
zaraza! Bym miał władzę, za łby wziąłbym dyskutantów i prał, a\eby im durne
nowości wywietrzały
z głowy.
Palce zatrzeszczały mu z pasji. Wuj spojrzał nań bokiem
i roześmiał się cicho, przenikliwie.
 Za łby trzymać i prać, Sobciu? I tęgo byś, chłopie, prał! A wolność sumienia
gdzie? Toć nie o co innego, jeno o trzymanie ludzi w ryzach na Kościół katolicki
powstajemy...
 Nie tylko o to  rzekł chmurnie Sebastian.
55
54
 Mniejsza z tym!... Wolność sumienia... A ju\ci! Daleko nas zawiodła!...
Cię\ko jest... Słuchaj, chłopcze: nigdy takowych molestacyj nie doświadczysz?
 Nie  odparł mocno Sebastian.  Nie filozof ze mnie. Jako mnie ojce pokrzcili
i ponurzyli, tako wierzę i wierzyć będę do ostatniego tchu. Bym miał sam jeden
na świecie ze swoją
wiarą pozostać!
 Szczęśliwyś! Ja się męczę... Bo człeka obowiązkiem jest, gdy ujrzy, gdzie
Prawda, iść za nią... Jeno nie wiem jeszcze funadamentalnie, gdzie ona? Chybotam
się jak ta świeca, boć tu o zbawienie duszy idzie... O wieczność, Sobek, o
wieczność!
Wparł weń oczy strwo\one ogromem straszliwego słowa.
 A jeszcze  dodał po chwili  jeszcze bolenie drugie: Hanka? Wychowałem ją po
naszemu. Zali dobrze zrobiłem? Dziewce idą lata... Szesnasty rok... Strach, jak
trudno dziewkę ponurzaną za mą\ wydać! Czego oszczercy jako psi nie bają!
Sprośności, a\e wstyd słuchać... Rzędkowski, powinowaty mój, dziewkę
uczciwą, Annę, za chłopa wydał! Za chłopa! Bo nikt nie chciał ponurzanej...
Jeszcze się i moja dziewczyna zmarnuje... Tu same katoliki wkoło... Po nocach
nie śpiący myślę: Sam Prawdy nie naszłeś, a dziecko za twój błąd zapłaci...
Azy starcze, bezradne, stanęły w jego wypłowiałych oczach. Czekanikiem dzióbał
ziemię, podrywając drobne zdzbła trawy. Wyczekująco spojrzał na młodego. Lecz
Sebastian nie wiedział co rzec. Obawa, \e dziewczyna nie wyjdzie za mą\ z racji
wiary, wydała mu się bluznierstwem i małodusznością. Ani mu w głowie postało, \e
byłby mógł jednym słowem wujowej udręce koniec poło\yć, i odetchnął z ulgą, gdy
od sadu dobiegł ich głos Hanki, wzywającej na przedobiedni podkurek...
Rozdział szósty
Odstępca
Błękitnym rąbkiem mgły rannej przesłonięte góry powitały Sebastiana jako lico
drogiej, stęsknionej osoby. Znał ka\de wygięcie falistej ich linii i kształt.
Wielki Modyń, zgarbiona, niby przyczajona Ostra, bli\ej swoje, domowe jakoby,
Kichną i Sielek. Ogarnął je ciepłym spojrzeniem. Był nareszcie sam, zupełnie
sam, bo Rupniewski przed godziną wykręcił ju\ na prawo, na Gosprzydów. Puścił
wodze na kark podjezdka i jechał zgarbio-
56 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •