[ Pobierz całość w formacie PDF ]

My również mieliśmy pojechać do dużego miasta, co wywoły-
wało dziwne skojarzenia ze wspomnieniami z mojego dzieciństwa.
Niewyobrażalnie dawno temu, kiedy miałem siedem czy
osiem lat, moi rodzice-hipisi spędzali lato w komunie na Alasce.
(Właśnie wtedy został poczęty przez kogoś mój brat, lecz mój oj-
ciec zawsze upierał się, że jest do niego podobny!)
To było wspaniałe lato, najlepsze mojego dzieciństwa. Wlekli-
śmy się autostradą na północ naszym starym rozklekotanym mikro-
busem volkswagena, obozując lub zatrzymując się w przydrożnych
kanadyjskich miasteczkach.
Kiedy dotarliśmy do Anchorage, miasto wydawało się ogrom-
ne i jeszcze przez długie lata, ilekroć opowiadał ludziom o tej po-
dróży, ojciec cytował przewodnik: "Jeśli przylecisz do Anchorage z
dowolnego amerykańskiego miasta, wydaje się małe i niepozorne.
Jeśli przybędziesz tam promem lub przyjedziesz samochodem
przez wszystkie te wioseczki, wyda ci się ogromną metropolią".
Zawsze przypominało mi się to, kiedy przyjeżdżałem do Cen-
trusa, który teraz jest mniejszy niż Anchorage półtora tysiąca lat
temu. Ja przyzwyczaiłem się już do wielkości i tempa życia wioski,
więc w pierwszej chwili Centrus oszałamia mnie pośpiechem i za-
dziwią swoim ogromem. Szybko jednak robię głęboki wdech i
przypominam sobie Nowy Jork i Londyn, Paryż i Genewę  nie
wspominając o Skye i Atlantis, tych bajecznych centrach rozrywek,
w których przepuszczaliśmy nasze pieniądze na Heaven. Centrus to
zapadła dziura, która przypadkiem jest największą z zapadłych
dziur w promieniu dwudziestu lat świetlnych.
Przypominałem sobie o tym, kiedy przybyliśmy tam, by
uzgodnić z administracją Centrusa  czyli całej planety  nasz
plan odnowienia i obsadzenia "Time Warp".
Mieliśmy nadzieję, że będzie to zwykła formalność. W czter-
nastoosobowym zespole przez prawie tydzień spieraliśmy się o to,
kto, co i kiedy ma zrobić. Oczami duszy już widziałem, jak powta-
rzam cały ten proces, zmuszony uwzględniać żądania Człowieka.
Wjechaliśmy na samą górę, aż na dziesiąte piętro głównego
gmachu administracji, gdzie przedstawiliśmy nasz plan Człowieko-
wi w czterech osobach, dwóch męskich i dwóch kobiecych, oraz
Taurańczykowi, który równie dobrze mógł być przedstawicielem
każdej z trzech ich płci. Oczywiście, okazało się, że był nim Antres
906, attache kulturalny, którego gościliśmy w naszym domu tej
nocy, kiedy dorobiłem się pierwszego wpisu w policyjnym reje-
strze.
Cała piątka w milczeniu przeczytała trzystronicowy dokument,
podczas gdy Marygay i ja spoglądaliśmy przez okno na Centrus.
Nie było zbyt wiele do oglądania. Poza mniej więcej tuzinem gma-
chów w centrum, pozostałe domy były niższe niż drzewa. Wiedzia-
łem, że znajduje się tam miasto, lecz domy i sklepy były skryte
przez świerki rosnące aż po lądowisko promu kosmicznego na ho-
ryzoncie. Same promy też nie były widoczne, ukryte we wnętrzu
rurowych wyrzutni, które wznosiły się z mgły na horyzoncie ni-
czym kominy jakiejś starej fabryki.
Na jedynej ścianie pomieszczenia, która nie była panoramicz-
nym oknem, wisiało dziesięć obrazów  po pięć dzieł ludzkich i
taurańskich rąk. Te namalowane przez ludzi ukazywały krajobrazy
pustych miast w różnych porach roku. Taurańczycy namalowali
gmatwaniny linii i kolorowych plam, gryzących się tak, że zdawały
się wibrować. Wiedziałem, że do niektórych barwników używają
płynów ustrojowych. Te obrazy z pewnością wyglądały znacznie
lepiej w ultrafiolecie.
Na jakiś subtelny znak cała piątka jednocześnie odłożyła kopie
naszego planu.
 Na razie nie mamy żadnych zastrzeżeń  powiedziała
Człowiek siedzący po lewej. Zdradziła brak telepatycznych zdolno-
ści, zerkając na pozostałych członków komisji, którzy nieznacznie
skinęli głowami, włącznie z Taurańczykiem.  Będziemy mieli
trochę kłopotów w te dni, kiedy będą wam potrzebne oba promy,
ale jakoś sobie z tym poradzimy.
 Na razie?  powtórzyła Marygay.
 Powinniśmy powiedzieć wam wcześniej  odparła  ale
to chyba oczywiste. Chcemy, żebyście zabrali dwóch dodatkowych
pasażerów. Człowieka i Taurańczyka.
Oczywiście. Wiedzieliśmy o Człowieku, więc powinniśmy
przewidzieć także Taurańczyka.
 Człowiek to żaden problem  powiedziałem.  On lub
ona może jeść naszą żywność. Jednak racje żywnościowe na dzie-
sięć lat dla Taurańczyka?  Pospiesznie obliczyłem w myślach. 
To sześć do ośmiu dodatkowych ton ładunku.
 Nie, to żaden problem  wyseplenił Antres 906.  Mój
metabolizm można zmienić tak, żebym przeżył na waszym poży-
wieniu, przy zaledwie kilku gramach mojego pokarmu dziennie.
 Rozumiesz, jakie to dla nas ważne  rzekł Człowiek.
 Teraz, skoro o tym mowa, rozumiem. Oba wasze gatunki
mogą się trochę zmienić w ciągu tych czterdziestu tysięcy lat. Po-
trzebna wam dwuosobowa pula genowa, czyli dwaj podróżnicy w
czasie.
Marygay powoli pokręciła głową, przygryzając dolną wargę.
 Będziemy musieli zmienić skład załogi. Z całym szacun-
kiem, Antresie, lecz mamy wielu weteranów, którzy nie znieśliby
twojej obecności nawet przez dziesięć godzin, nie mówiąc o dzie-
sięciu latach.
 A ponadto, nie możemy zagwarantować ci bezpieczeństwa
 dodałem.  Wielu z nas wyszkolono tak, aby bez chwili waha-
nia zabijali przeciwnika.
 Wszystkich wyleczono z tego za pomocą autohipnozy. Po-
myślałem o Maksie, pracującym jako urzędnik w administracji
państwowej.
 Obawiam się, że kuracja nie zawsze była udana.
 To jest zrozumiałe i wybaczalne  rzekł Antres.  Jeśli ta
część eksperymentu się nie powiedzie, to trudno.
Odwrócił ostatnią kartkę raportu i postukał w schemat ładow-
ni.
 Tu mogę urządzić sobie małą kwaterę. W ten sposób wasi
ludzie nie będą widywali mnie zbyt często czy wbrew swojej woli.
 Niezły pomysł  powiedziałem.  Przyślij nam spis rze-
czy, których będziesz potrzebował, a my uwzględnimy je przy zała-
dunku.
Potem nastąpiła część towarzyska, składająca się z filiżaneczki
mocnej kawy i kieliszka alkoholu, które wypiliśmy z Człowiekiem.
Taurańczyk znikł i po kilku minutach wrócił z listą. Najwidoczniej
przygotował ją wcześniej.
Nie rozmawialiśmy o tym, dopóki nie wyszliśmy z budynku.
 Do diabła. Powinniśmy to przewidzieć i pokrzyżować im
szyki.
 Powinniśmy. A teraz będziemy musieli wrócić i wytłuma-
czyć to takim jak Max.
 Owszem, ale to nie ktoś taki jak Max zabije Taurańczyka.
Zrobi to ktoś, kto uważa, że skończył z wojną. A potem pewnego
dnia straci głowę.
 Ktoś taki jak ty?
 Nie sądzę. Do diabła, dla mnie wojna wcale się jeszcze nie
skończyła. Bill twierdzi, że właśnie dlatego uciekam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •