[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spod foteli i przyznają się do winy, pozwalając nam kontynuować podróż z uczuciem,
że choć przez godzinę czy dwie podejrzewaliśmy wszystkich naszych towarzyszy po-
dróży, to jednak okazali się oni lepsi, niż przypuszczaliśmy. Niestety, prawda nie jest ani
tak prosta, ani tak miła, jeśli wolno mi użyć tego określenia. Ale proszę już nie przery-
wać. Zaraz spróbujemy rozstrzygnąć całą sprawę.
Otóż, jak powiedziałem, doszedłem do wniosku, że mord ten nie mógł być wynikiem
spontanicznego działania. Zwiadczyło o tym narzędzie zbrodni: przedmiot, którego nikt
normalny i rozsądny nie wozi z sobą w podręcznej torbie czy neseserze, nie przewidu-
jąc z góry, do czego będzie potrzebny. Ale ważniejsze było co innego:
to, że zbrodnia się udała.
A przecież jeśli którykolwiek z pasażerów znajdujących się w kabinie zapragnąłby
dokonać tego morderstwa, byłby już od pierwszej sekundy narażony na olbrzymie trud-
ności mogące w każdej chwili przemienić jego czyn w katastrofę, śmiercionośną w rów-
nym stopniu dla mordercy, jak dla zamordowanego. Człowiek, który chciałby zamordo-
wać Knoxa, musiałby wstać, podejść do niego, rozpoznać w ciemności położenie ciała
i zadać cios z absolutną pewnością, że zabije od razu, tak szybko, by ofiara nie mogła
wydobyć głosu. Gdyby Knox został tylko zraniony lub gdyby żył nawet kilkanaście se-
kund, zbrodnia dokonana w tak małym pomieszczeniu, wobec tylu świadków, zakoń-
czyłaby się tragicznie dla mordercy. Przecież morderca ów nie mógł mieć nawet pew-
ności, że wszyscy śpią! Fakt, że nie paliły się lampki, nie dawał przecież przeświadcze-
nia, że tak jest. A jeśli choćby jeden z pasażerów nie mógł usnąć! Ten pasażer mógł rano
przypomnieć sobie, ba, musiałby sobie przypomnieć, który z towarzyszy podróży wstał
w nocy, by skradając się ruszyć wzdłuż przejścia. A jak mógł morderca sprawdzić, czy
wszyscy śpią? Nie mógł przecież przejść całej kabiny, zatrzymując się nad każdym z nas
83
i nasłuchując, aby pózniej spokojnie podejść do Knoxa i zabić go precyzyjnie, jednym
uderzeniem! A jednak tak się stało i nikt z nas nie wiedział rano o niczym, nawet ja,
który byłem tak blisko, bliżej niż ktokolwiek inny.
A więc kto mógł być tym mordercą? Morderstwo wykonane w tak trudnych wa-
runkach musi być wynikiem potężnego odruchu woli. W końcu każdy, kto zabija, wie,
co go czeka, jeśli zostanie schwytany. Jednym z hipotetycznych morderców, który miał
uproszczone zadanie, gdyż nie musiał spacerować po kabinie i miał śpiącego Knoxa
na odległość ręki, byłem ja sam. Ale ja wiedziałem, że nie popełniłem tej zbrodni. Była
jeszcze druga osoba, która po dopełnieniu pewnych warunków mogła zmniejszyć do
koniecznego minimum niebezpieczeństwo odkrycia jej czynu. Osobą tą była panna
Barbara Slope, stewardesa na pokładzie tego samolotu.
Joe wypowiedział te słowa spokojnie, zwracając oczy ku siedzącej tuż za nim dziew-
czynie. Ale wzruszyła ona tylko ramionami i spojrzała nie na niego, lecz na Granta.
Ten pan posunął się, jak sądzę, nieco za daleko& powiedziała bez zdenerwo-
wania. Przykro mi, że moja osoba zajmuje w tej chwili główne miejsce w jego krzy-
żówce. Byłoby to nawet interesujące, gdyby nie& gdyby nie absurdalne w samym za-
łożeniu. Mój Boże, jakiż mogłabym osiągnąć cel zabijając tego biedaka? Spojrzała
mimowolnie w kierunku leżącego nieruchomo ciała i wzdrygnęła się. Pózniej jej wiel-
kie, piękne oczy zwróciły się ku Alexowi. Bez względu na to, czy jako autor powie-
ści sensacyjnych bawi się pan dobrze układając tego rodzaju rebusy, prosiłabym jednak,
aby nawet żartem, jeśli jest to stosowne słowo w tych okolicznościach, zechciał pan nie
wprowadzać mojej osoby do tej tragedii! Sprawia mi to przykrość.
Dobrze odparł Joe. Zrobię to, na razie. Powróćmy do zmarłego Knoxa.
Otóż zarówno opinia urzędu celnego, jak i to, co powiedział nam pan Roberts i co
dość autorytatywnie, na mocy dochodzenia dwóch wielkich agencji detektywistycz-
nych, oświadczyła nam panna Crowe, świadczą o tym, że pan Knox był bardzo zain-
teresowany przerzucaniem nieoszlifowanych diamentów, bądz brylantów, z Południo-
wej Afryki do Anglii. W świetle praw jego kraju było to grubym przestępstwem, ale, jak
wiemy, ani jedna z osób, które dziś opowiadały nam o życiu pana Knoxa, nie nazwała go
uczciwym człowiekiem. Wręcz przeciwnie. Wiemy zresztą, że dwie agencje detektywi-
styczne znajdujące się na dwóch krańcach ziemi wychodziły ostatnio ze skóry, aby do-
wiedzieć się, jaką drogą pan Knox przewozi drogie kamienie do Anglii. Bo było z jed-
nej strony absolutnie pewne, że nie miał tych kamieni przy sobie udając się w podróż,
z drugiej strony zaś, oferował je do sprzedaży po przybyciu do Londynu! Ponieważ ka-
mienie nie mogły podróżować same, więc nasuwał się jeden, bardzo prosty wniosek.
Pan Knox musiał mieć wspólnika. Dopiero mając go, mógł zainscenizować próbę prze-
szmuglowania bezwartościowych kamieni, aby uzyskać powtarzające się alibi. Tak więc,
musiało to już trwać od kilku miesięcy. Wspólnikiem tym musiała być osoba stojąca
84
poza podejrzeniami, mająca swobodę poruszania się na lotnisku i w urzędach celnych,
godna zaufania i zadowalająca się stosunkowo niewysoką opłatą za swe usługi tak, aby
szmugiel drogich kamieni był nadal dla Knoxa opłacalny. Oczywiście, idealnym wspól-
nikiem dla pana Knoxa byłaby osoba należąca do jednej z załóg samolotów kursują-
cych stale pomiędzy Londynem a Johannesburgiem. Jak wiemy, pan Knox miał dar wy-
mowy i łatwość zawierania znajomości, której sam doświadczyłem na sobie. A teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]