[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kochani?
Czy rodzice, walczący o przetrwanie w tym getcie, mieli jeszcze fi-
zyczną i psychiczną energię na takie rzeczy jak bajki i przytulanie
dzieci na dobranoc?
- Wielki Boże, Polly - westchnęła Nancy, wchodząc do pokoju. -
Jeszcze nigdy nie słyszałam, by ktoś czytał Pinokia takim ponurym
głosem. Temu kotu będą się po nocy śniły koszmary.
Polly ze złością zatrzasnęła książkę.
- Nancy, to idiotyczne - powiedziała. - Na miłość boską, ja czytam
bajkę kotu. Na pewno mogłabym robić coś ważniejszego. Z trudem,
ciężką pracą, zdobyłam dyplom. Dużo umiem i mogłabym... E, nie-
ważne! Przepraszam cię. Zapomnij, że w ogóle coś mówiłam.
Nancy przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Polly.
- Polly - zaczęła, wyraznie zaniepokojona. Mam wrażenie, że pra-
ca u nas nie podoba ci się już tak bardzo jak kiedyś, prawda?
Polly przez chwilę w zamyśleniu wpatrywała się w leżącą na jej ko-
lanach książkę.
- Tak, chyba masz rację. Nagle zaczęło mi przeszkadzać to wszyst-
ko, co robią właściciele naszych podopiecznych. Na świecie jest tylu
potrzebujących ludzi, że coraz mi trudniej tylko się śmiać z tego, co
dostają tutaj te zwierzęta.
S
R
- Myślisz o tym, żeby nas opuścić?
- Nie wiem, Nancy. Wszystko się nagle tak pokompli-kowało.
Zresztą nie mogę myśleć tylko o sobie. Brat i siostra liczą na moją
pomoc. - Polly zdobyła się na słaby uśmiech. - A wy niezle mi płacicie
za czytanie bajek kotom.
- Robert i ja nie chcielibyśmy cię stracić. Jesteś częścią naszej ro-
dziny. Porozmawiam z Robertem i może uda się nam znalezć jakieś
wyjście, satysfakcjonujące dla obu stron. Co ty na to?
- Tak, to dobry pomysł. Przepraszam, że sprawiam wam kłopoty,
Nancy.
- Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że odbyłyśmy tę rozmowę.
A teraz idz do domu i baw się dobrze przez cały weekend. Masz jakieś
interesujące plany?
- Jutro mam cały dzień zajęty. Ale czy będzie zabawnie? Nie wiem.
Nazajutrz rano, czekając na Joego, Polly wygłosiła sobie w duchu
niejeden wykład o tym, jak to powinna zachować emocjonalny dystans
w stosunku do targających nią emocji. Miała już dość tych dywagacji.
- Uspokój się. Gadanie nie wystarczy. Ważne jest to, co będziesz ro-
bić - powiedziała w końcu na głos.
Joe zapukał do jej drzwi punktualnie o dziewiątej. Polly otworzyła
mu co prawda z uśmiechem na twarzy, ale i z niepokojem w sercu.
- Cześć - wyjąkała, bo na jego widok ogarnęło ją drżenie. - Jak się
dziś miewasz?
S
R
- Dobrze - mruknął, bo i jego na widok Polly coś ścisnęło w gardle.
- Jesteś gotowa? Możemy iść?
- Jasne. - Polly sięgnęła po torebkę. - Ruszajmy.
- W pierwszym domu, który odwiedzimy, będzie na nas czekać
agentka, Sue Simpson - poinformował ją Joe w drodze do auta.
- Musisz... musimy... obejrzeć dziś aż cztery domy?
- Tak.
W samochodzie Polly czuła się bardzo niezręcznie. Jakoś nie przy-
chodził jej do głowy żaden bezpieczny temat do rozmowy. Bardzo to
było kłopotliwe i deprymujące.
- Aadna dziś pogoda - zauważył Joe, przerywając w końcu panujące
milczenie.
- Tak. Jak na tę porę roku jest bardzo ciepło, prawda? - próbowała
podtrzymać rozmowę Polly.
- Tak.
Jezus Maria! Na co im przyszło? Będą rozmawiać o pogodzie? Jak
para znajomych, których nic nie łączy, którzy nie mają sobie nic do
powiedzenia?
Nawet nie mógł zapytać Polly, czy dobrze spała, bo pytanie to od
razu kojarzyło mu się z obrazem jej w łóżku... z ich cudownym kocha-
niem się.
Spodziewał się, że przyjaznienie się z Polly na pewno nie będzie
łatwe, ale nie podejrzewał, że aż tak. Tylko w ten jednak sposób mógł
być blisko niej i czekać, aż znajdzie odpowiedz na wszystkie niepoko-
jące go pytania.
S
R
Skoro więc tak musi być, niech będzie. Resztę drogi do pierwszego
z czterech domów przebyli w całkowitym milczeniu.
Sue Simpson była pulchną, sympatyczną panią po pięćdziesiątce. Z
uśmiechem powitała Polly oraz Joego i każdemu z nich wręczyła
kartkę z dokładnymi informacjami o domu, który mieli zamiar obej-
rzeć.
Po dwóch minutach oboje, i Polly, i Joe, wiedzieli, że to nie to. Dom
był cały wyłożony ciemnym drewnem, przez co pokoje wydawały się
małe i ponure.
- No to ruszamy dalej - oznajmiła nie zrażona Sue. - Jedzcie za mną
do domu numer dwa.
Dom numer dwa również nie spodobał się Polly i Joemu. Właścicie-
le wyburzyli w nim większość wewnętrznych ścian, chcąc uzyskać
efekt przestronności. W rezultacie dom wyglądał jak ogromny maga-
zyn mebli.
Dom numer trzy wymagał nowego dachu, całkowitej wymiany
wszystkich instalacji i pozbycia się jaskrawopomarańczowej wykła-
dziny.
- Wiecie co? Zaczynam już wątpić, czy coś znajdziemy - westchnęła
Polly.
- Proszę, nie zrażajcie się. Poczekajcie, aż zobaczycie to, co zosta-
wiłam na koniec. Najpierw chciałam wam ogólnie przedstawić ofertę
rynku.
S
R
- W porównaniu z tym, co zobaczyliśmy, mój dotychczasowy dom
zaczyna wyglądać całkiem niezle - mruknął Joe.
Polly ledwo powstrzymała się od śmiechu. Pozostał więc im do
obejrzenia dom numer cztery.
- O rany.
To było wszystko, co Polly potrafiła z siebie wykrztusić na jego wi-
dok.
- No, to już jest coś - stwierdził Joe.
Był to niewielki dom w stylu wiejskim, zbudowany z czerwonej ce-
gły. We frontowym ogrodzie rosły dwie ogromne morwy. Ganek był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]