[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak sobie. Nie było w Aspen \adnych mę\czyzn do wzięcia.
Gran, od kiedy zaczęłaś składać wizyty z kieliszkiem w ręku?
Ach, to? To dla ciebie. Domowy ajerkoniak. Pyszna mieszanka dla kogoś w twoim
stanie.
W jakim stanie? spytała Brooke, siadając na kanapie.
Dziecko, głuptasie.
Co?
Jestem tym bardzo podniecona. Trzymaj, wypij to!
Skąd wiesz?
Ach, Chance zadzwonił. Powiedział, \e wyje\d\a do Japonii i poprosił mnie, \eby
miała na ciebie oko, poniewa\ masz bardzo niewłaściwe podejście do kwestii od\ywiania.
Powiedział ci o dziecku i miał czelność stwierdzić, \e zle się od\ywiam? Zabiję go!
Dlaczego się nie pobierzecie?
To długa i ponura historia. Między mną i Chance em wszystko skończone, kaput,
rozumiesz?
To dlaczego trzymam w ręku ten kieliszek?
Chance zachowuje się bardzo dziwnie.
Wypij! Chance zachowywał się jak przyszły ojciec. Był pełen troski.
To moje dziecko, nie jego.
Czy\by? To ju\ nie robi się dzieci tak jak dawniej?
Gran, proszę. Jestem zupełnie rozbita. Mam ochotę na lody, a Chance zabrał mi je.
Dziecko jest moje, postanowiłam sama je wychowywać.
No, zobaczymy. Ten potwór ma udawać bernarda?
To jest Pies. Dostałam go na święta, od Chance a. Słodki, co? To jest to, o co go
prosiłam, gdy siadłam mu na kolanach.
Kochasz Chance a?
Do obłędu.
Wypij.
Dokładnie o siódmej następnego wieczoru w pokoju Brooke zjawił się Joey Rather z
kartonem soku pomarańczowego w jednej ręce i ksią\ką o opiece prenatalnej w drugiej.
Niemo\liwe. Brooke zasłoniła dłonią oczy. Chance powiedział ci o sensacji roku?
Tak. To niesamowite, Bibi. Ale\ ten psiak ma rozmiary!
Czy pan Tabor wspominał, \e nie widujemy się ju\?
Nie. Powiedział, \e jedzie do Japonii i chce, \ebym cię przypilnował. Mam przeszukać
mieszkanie i sprawdzić, czy nie trzymasz lodów i kawy.
On dla mnie nie istnieje.
Bibi, czy macie jakieś problemy?
Joey, to ju\ skończone.
Robił ze mnie głupka? Joey uśmiechnął z niedowierzaniem. Przez telefon sprawiał
wra\enie wstrząśniętego faceta. Jak się czujemy w cią\y?
My?
Przecie\ będę wujkiem. Sok wło\yć do lodówki?
Ja to zrobię. Odbierz telefon, bo ja nie mam siły.
Rezydencja pani Bibi Bradley powiedział Joey do słuchawki. Julie? To ty?
Brooke odwróciła się i obserwowała, jak Joey opada na kanapę.
Julie? Kochanie. Dlaczego płaczesz? Mów coś.
Płacze? szepnęła Brooke, ściskając mocno sok w rękach. Co się stało, Joey?
Tak, słyszę. Mów trochę wolniej. Co ty? Co?
Co jest? krzyknęła Brooke.
Szszsz, jest bardzo rozbita. Tak, słucham, kochanie. Tak? Jesteś pewna? Ale\ Julie,
oczywiście. Nie ma niczego do przebaczenia. Bardzo cię kocham. Słuchaj. Nie ruszaj się
stamtąd, nie myśl ani nie oddychaj. Jeszcze dzisiaj lecę do Los Angeles. A potem prosto do
Vegas, \eby wziąć ślub. Dobrze? Kocham cię. Bibi i Chance są w cią\y. Trzymaj się. Do
zobaczenia.
Bierzecie ślub? spytała Brooke, tak mocno ściskając kartonowe pudło, \e sok trysnął
w górę mocząc ją całą.
Bibi powiedział Joey, chwytając ją w ramiona. Julie cierpi. Nienawidzi pozowania,
tęskni za mną, więc pobierzemy się, jak tylko dotrzemy do Vegas.
Wspaniale, Joey. Jestem szczęśliwa za was oboje. Następne dni nie ró\niły się niczym
od siebie.
Brooke była bardzo zajęta pracą. Wracała do domu na kieliszek ajerkoniaku u Gran i
spędzała wieczory myśląc o Chansie.
Kiedy Julie i Joey wrócili do Denver, Brooke wydała uroczysty obiad na ich cześć i
zaprosiła Gran oraz Willie ego Tabora. Gran flirtowała z nim bezwstydnie i podbiła go
całkowicie. Wszyscy bawili się świetnie. Brooke myślała o Chansie.
A Chance nie dawał znaku \ycia.
Minęło ponad miesiąc od jego wyjazdu, gdy Brooke udała się do doktora. Wizytę miała
wyznaczoną na popołudnie.
No, có\, panno Bradley oznajmił lekarz, kiedy usiedli w gabinecie po badaniu
powiedziała mi pani, \e jest w cią\y i rzeczywiście, ma pani rację. Określiłbym ją na sześć
tygodni.
Mogę podać panu dokładną datę, je\eli jest to potrzebne do kartoteki.
Słyszała pani ten cichutki, wewnętrzny głosik, co? Uśmiechnął się. Wiele kobiet zna
dokładnie chwilę, w której poczęło się dziecko. A co z jego ojcem? Wie ju\?
Tak, ale...
Nie chce dziecka?
Chce. To znaczy, on miał wszystko zaplanowane ślub, dom, dzieci. Kochał mnie i
pragnął dzielić ze mną \ycie. Ale, widzi pan, doktorze, to wszystko dotyczyło tak\e poczęcia
dziecka. Teraz jest ura\ony, wściekły i... no có\, dziecko jest moje.
Odrzucił wszystko z powodu...
Tego cennego momentu. Miał całe \ycie zaprogramowane, a tu coś takiego. Brooke
wstała z krzesła.
Dlaczego ja wcześniej o tym nie wiedziałam! Chance zgromadził dane, wprowadził je
do swego genialnego komputerowego mózgu i otrzymał psychologiczny wydruk ze swoim
zaprogramowanym \yciem. Przywykł do tego, \e wszystko kontroluje. Po raz pierwszy
czegoś nie przewidział. Mnie i mojej miłości. Było wspaniale, a\ nagle zrobiłam coś, co
zburzyło mu cały program. Nie wie, jak sobie z tym poradzić.
Myślę, \e pogubił się w swojej bazie danych.
Dziękuję, doktorze. Ta rozmowa mi wiele wyjaśniła. Do zobaczenia za miesiąc.
Brooke spieszyła się do domu. Męczyła ją gonitwa myśli. Wszystko stało się tak nagle.
Póznym wieczorem zadzwoniła do Willie ego Tabora. Tak, potwierdził Willie, Chance
zaplanował swoją \yciową karierę mając piętnaście lat i jak dotąd wszystko przebiegało
dokładnie według tego rozkładu. Willie wiedział, \e Chance w kontaktach z kobietami
postępował zgodnie ze swoimi zasadami i kończył znajomości, kiedy on się na to
zdecydował.
Nie widzisz, Willie? pytała Brooke. Chance to chodzący komputer. Całe szczęście,
\e ma w sobie ciepło, serdeczność. Ale teraz stanął twarzą w twarz z uczuciem, którego nie
mógł zaprogramować. Zaskoczyła go ta miłość. Tym razem nic się nie zgadzało z jego
kalkulacjami.
To, co mówisz, ma rzeczywiście sens powiedział z namysłem Willie. Część winy
spada na mnie, kochanie. Zawsze byłem taki dumny z Chance a, z tego, czego dokonał.
Powinienem uświadomić sobie, \e zmierza do zguby, która nastąpi, kiedy się zakocha.
Niestety, dotknęło to równie\ ciebie.
To nie jest ani twoja wina, ani wina Chance a. Ten system działał, według niego,
znakomicie. Mógł przypuszczać, \e tak będzie zawsze.
Ale co teraz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]