[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W tej kwestii była nieco bardziej ustępliwa. Powiedziała, że zobowiąże
szpitalną aptekę do wydania dostatecznej ilości lekarstwa dla personelu, ale
jeszcze nie teraz. Udało mi się jednak zwrócić jej uwagę na problem.
- Tak, to lepsze niż nic - przyznał Jack.
Rozległo się pukanie do drzwi i weszła sekretarka z wydrukiem z działu
zaopatrzenia. Jack podziękował i natychmiast zaczął przeglądać listę. Był pod
wrażeniem. Nie sądził, że każdy pacjent potrzebuje aż tylu różnych rzeczy.
Spis był długi i zawierał wykaz leków, pożywienia i bielizny pościelowej.
- Coś interesującego? - zapytała Kathy.
- Nic, co przykułoby moją uwagę. Ale chyba powinienem poprosić dla kontroli o
podobną listę dotyczącą któregoś z pozostałych pacjentów szpitala.
- To nie powinno być trudne - uznała Kathy i jeszcze raz zadzwoniła do pani
Zarelli. Poprosiła o wydruk kontrolny.
- Chce pan poczekać?
Jack wstał.
- Wystawiałbym moje szczęście na próbę, gdybym czekał. Gdyby pani mogła
przesłać wydruk do zakładu medycyny sądowej, byłbym doprawdy wdzięczny. Jak
już wspomniałem, uważam, że trop wiążący się z zaopatrzeniem może okazać się
ważny.
- Chętnie panu pomogę - oznajmiła Kathy.
Jack podszedł do drzwi, uchylił je i przezornie spojrzał na korytarz. Odwrócił
się do Kathy i powiedział:
- To nie takie proste zachowywać się jak kryminalista.
- Według mnie jesteśmy pańskimi dłużnikami. Przykro mi z powodu tych, którzy
zle odczytują pana zamiary.
- Dziękuję - odpowiedział szczerze Jack.
- Czy mogę zadać panu osobiste pytanie?
- Jak bardzo osobiste?
- O pańską twarz. Co się panu stało? Cokolwiek to było, musiało boleć.
- Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości. To jedynie pozostałość po
wieczornym bieganiu przez park.
Jack szybkim krokiem przemierzył dział administracyjny i hall szpitala. Gdy
wyszedł w blask wiosennego słońca, poczuł ulgę. Po raz pierwszy udało mu się
odwiedzić Manhattan General, nie narażając się na użądlenia roju os.
Skręcił w prawo i pomaszerował na wschód. W czasie jednej z poprzednich wizyt
zauważył, że dwie przecznice od szpitala mieści się drugstore. Skierował się
właśnie w tę stronę. Sugestia Kathy dotycząca rymantadyny była dobra i
postanowił z niej skorzystać, tym bardziej, że miał zamiar odwiedzić Glorię
Hernandez.
Myśląc o niej, włożył rękę do kieszeni, aby sprawdzić, czy nie zapomniał
karteczki z adresem. Nie zapomniał. Spojrzał na nią i uświadomił sobie, że
mieszka stosunkowo niedaleko od niego, na Sto Czterdziestej Czwartej
Zachodniej, a więc jakieś czterdzieści numerów dalej na północ.
Doszedł do apteki, pchnął drzwi i wszedł do środka. Właściwie był to duży
sklep oferujący szeroką gamę towarów, nie tylko leki. Były tu kosmetyki,
artykuły szkolne, środki czyszczące, materiały piśmienne, kartki z życzeniami,
nawet artykuły motoryzacyjne. Wszystkie towary wyłożono na metalowych półkach.
Upłynęło kilka minut, zanim znalazł dział farmaceutyczny zajmujący jeden z
narożników z tyłu sklepu.
Poczekał w kolejce, a gdy wreszcie mógł porozmawiać z farmaceutą, poprosił go
o blankiet recepty, który natychmiast wypełnił zamówieniem na rymantadynę.
Farmaceuta ubrany był w staroświecką białą marynarkę aptekarską bez
kołnierzyka. Górny guzik miał rozpięty. Zerknął na receptę i stwierdził, że
jej realizacja zabierze około dwudziestu minut.
- Dwadzieścia minut! Dlaczego tak długo? - zapytał zaskoczony Jack. -
Sądziłem, że musi pan jedynie odliczyć tabletki.
- Chce pan ten lek czy nie? - zapytał kwaśno sprzedawca.
- Chcę - mruknął Jack. Medyczny establishment potrafił znęcać się nad ludzmi.
Lekarze nie byli wolni od tych doświadczeń.
Musiał się czymś zająć przez dwadzieścia minut. Bez specjalnego celu ruszył
przed siebie przejściem między regałami i nagle znalazł się przed wystawą
najróżnorodniejszych prezerwatyw.
Pomysł ze sklepem od razu mu się spodobał. Będzie mógł załatwić sprawę z
bliska, a dodatkowym atutem jest znajdujące się tuż obok zejście do stacji
metra. W metrze łatwo było zniknąć.
Rzuciwszy krótkie spojrzenie w dół i w górę ulicy, BJ wszedł do sklepu.
Zerknął do oszklonego pomieszczenia kierownika sklepu, znajdującego się tuż
przy wejściu, ale doświadczenie podpowiedziało mu, że nie będzie kłopotów.
Może będzie musiał strzelić w powietrze, żeby wszyscy trzymali pochylone
głowy, gdy zacznie się wycofywać, lecz nic więcej na pewno go nie zaskoczy.
BJ przeszedł za ustawione w rzędzie kasy i zaczął spoglądać w kolejne
przejścia między regałami, wypatrując Jacka lub Slama. Wiedział, że gdy
znajdzie jednego, szybko zjawi się drugi. Zerknął w przejście siódme. Na końcu
stał Jack, a Slam jakieś trzy, cztery metry od niego.
BJ cofnął się do przejścia szóstego i szybko nim idąc, włożył rękę pod kurtkę
i złapał za pistolet. Kciukiem sprawnie odbezpieczył broń. Gdy doszedł do
skrzyżowania przejść, mniej więcej w połowie sklepu, zwolnił, zrobił kilka
kroków bokiem i zatrzymał się. Ostrożnie wychylił się zza stoiska z
papierowymi ręcznikami i spojrzał w stronę końca siódmego szeregu.
Serce zaczęło mu bić szybciej. Jack ciągle stał w tym samym miejscu, a Slam
przesunął się bliżej niego. Wyglądało idealnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]