[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pannę Magnolię Keane!
94
TL R
Zaskoczenie, które pojawiło się nagle w oczach Nadii, upewniło go w
podejrzeniu, że dziewczyna miała zupełnie kogo innego na myśli.
Jest pan... tego pewien? spytała otwierając szeroko oczy. Czy
może pan powiedzieć, że jest tego pewien... całkowicie?
Jak najbardziej oświadczył Warren z mocą. Weterynarz twierdzi,
że wprowadzenie trucizny do czekoladek bez pozostawienia śladu wy-
magało wprawnej ręki albo... działania z ogromną determinacją!
Nadia odetchnęła głęboko.
Ale dlaczego... panna Keane miałaby życzyć sobie mojej śmierci?
spytała nieco przytomniejszym tonem.
Ponieważ nie widziała innego wyjścia z sytuacji! odpowiedział
Warren twardo.
Ach tak... oczywiście! Jak to niemądrze z mojej strony, że nie po-
myślałam o tym! powiedziała Nadia niemal z ulgą, co zadziwiło wielce
Warrena. To prawda mówiła, że należy pan do niej i że nigdy nie pozwoli
na to, abym... zajęła jej miejsce.
Proszę powtórzyć mi dokładnie, co mówiła ta kobieta!
Przez moment Nadia zawahała się, lecz rzuciwszy spojrzenie na spo-
chmurniałą twarz Warrena, postanowiła uczynić zadość jego życzeniu.
Na początku spytała: To właśnie pani próbuje wyjść za Warrena?
I jaka była pani odpowiedz?
%7łe jesteśmy zaręczeni.
A co się dalej stało? indagował Warren nie znoszącym sprzeciwu
tonem.
Panna Keane oświadczyła mi, że jeśli będę nadal trwała w swoim
zamiarze, gorzko tego pożałuję.
Nadia pamiętała tę rozmowę bardzo dobrze. Jeszcze teraz potrafiłaby
odtworzyć w wyobrazni wszystkie szczegóły tamtej sceny. Jakże była
niemądra, nie domyśliwszy się od razu, że to Magnolia mogła zle jej ży-
czyć, widząc w niej najgrozniejszą rywalkę! Co prawda nigdy nie przy-
szłoby Nadii na myśl, że jakakolwiek angielska lady może zachować się w
ten sposób. Nie przypuszczała też, że otoczona wierną i czujną służbą w
domu matki Warrena może być narażona na tego typu niebezpieczeń-
stwo.
95
TL R
Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, co
zaszło między panią a tą kobietą powiedział Warren patrząc z troską na
Nadię. Myślałem, że spróbuje zemścić się na mnie, chociaż nie miałem
pojęcia, co jej przyjdzie do głowy. Nigdy nie podejrzewałem, że będzie
usiłowała zgładzić panią!
Może... byłoby lepiej... gdyby jednak zdecydował się pan ją poślubić
szepnęła Nadia ledwo dosłyszalnym głosem. Przecież kochał ją pan...
kiedyś.
Urwała pojąwszy, że słowa te, wypowiedziane pod wpływem nagłego
impulsu, nie mają nic wspólnego z tym, czego życzyła Warrenowi. Czy ten
szlachetny i prawy człowiek mógłby związać się z kobietą, która dla
osiągnięcia własnych celów nie zawahała się przed próbą morderstwa?
Warren także nie wydawał się zachwycony taką perspektywą. Zcią-
gnąwszy surowo brwi, powiedział ostrym tonem:
Nie kiwnąłbym nawet palcem, aby uratować Magnolię od szubie-
nicy. Skończyłaby na niej niechybnie, gdyby nie chodziło tu tylko o tę
biedną Bertę!
Czy weterynarz nie mógł już nic dla niej zrobić?
Berta padła na miejscu. To samo stałoby się z panią po spróbowa-
niu choćby jednej z tych czekoladek! Zaciskając pięści Warren dodał:
Magnolia nie spodziewała się, że będę w domu matki, kiedy posłaniec
przyniesie bombonierkę. Przypuszczała, iż pożegnania z rodziną zajmą
mi czas aż do wieczora. Wiedziała też, że mamie nie wolno jeść czekolady
mówił z narastającym gniewem. Pozostała więc tylko pani. Magnolia
liczyła na to, że kiedy przyniosą bombonierkę, będzie pani sama!
Widząc przerażenie malujące się w oczach Nadii Warren stwierdził:
To cud, że pani żyje, Nadiu. A ja jestem bezradny, bo nie mam
żadnego dowodu, że to sprawka Magnolii!
Nadia podbiegła do niego i chwyciła go obiema rękami za ramię.
Jakie to straszne! wykrzyknęła. Przecież... częstowałam pana
tymi czekoladkami! A gdyby pan nie odmówił...
Biedna stara Berta uratowała nas oboje przerwał jej Warren ła-
godnie. Poleciłem już, aby pochowano ją na starym psim cmentarzu,
96
TL R
gdzie spocznie obok wielu innych wiernych czworonożnych przyjaciół
naszej rodziny!
Nadia uśmiechnęła się po raz pierwszy, od kiedy weszła do salonu.
Pamiętam, że u nas... też był cmentarz dla psów powiedziała.
Kiedy byłam małą dziewczynką, chodziłam tam, aby zostawiać kości na
ich grobach. Wierzyłam głęboko, że nocą, kiedy nikt nie patrzy, psy będą
mogły je sobie zjeść. I rzeczywiście, rano nigdy już kości nie było...
A... gdzie był ten cmentarz? spytał nagle Warren.
Nadia rzuciła mu szybkie, spłoszone spojrzenie i puściła jego ramię.
Mówimy przecież o tej biednej starej Bercie powiedziała szybko.
Jutro pójdę zobaczyć, gdzie ją pochowano.
Wspominała pani także o swoich psach Warren nie dawał za wy-
graną. Jakie one były?
Ja... ja wolę o tym nie mówić! odparła Nadia wprost. Chciała-
bym, aby powiedział mi pan, jak mam ustrzec się ataków ze strony panny
Keane. Może dla pana dobra... powinnam wyjechać?
Mówiąc te słowa, wiedziała jednak, że niczego więcej nie pragnie, jak
tylko pozostać tutaj. Przez krótką chwilę obawiała się, że Warren przyj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]