[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wystawił ją na pośmiewisko i boleśnie zranił. Miała wrażenie, że już nigdy się nie otrząśnie po tym ciosie,
zadanym w samo serce.
Była wobec Billa szczera i uczciwa. Odsłoniła przed nim duszę, jej najskrytsze tajniki. Dała mu wszystko, co
miała do zaoferowania - znacznie więcej niż jakiemukolwiek innemu mężczyznie, nawet własnemu mężowi.
Tymczasem okazało się, że jej miłość i oddanie nic dla niego nie znaczyły. Porzucił ją równie łatwo, jak
poderwał w barze hotelu Gritti Palace.
101
Niespodziewanie przypomniała sobie jego uwagę o Franku i o uczuciowym dystansie, jaki zachowywał w
związkach z kobietami. Być może wszyscy mężczyzni byli podobni.
Głęboko westchnęła. Z ciężkim sercem spacerowała pośród piaszczystych wydm. Pod wpływem bólu
spowodowanego zdradą Billa wciąż się czuła jak otumaniona.
Był pogodny, choć chłodny kwietniowy dzień. Na jasno-błękitnym niebie świeciło blade słońce. Pomimo
wiatru Ocean Atlantycki od dawna nie był tak spokojny.
Vanessę dobiegło wołanie mew. Uniosła głowę i przez chwilę przyglądała się szybującym na tle chmur
ptakom.
Podmuchy oceanicznej bryzy spychały ją w stronę plaży. Mocniej owinęła się wełnianym płaszczem i wcisnęła
ręce do kieszeni. Jej skrajne przygnębienie graniczyło niemal z depresją.
Wprost nie mogła uwierzyć, ze Bill postanowił bez słowa zniknąć z jej życia. Trudno było jednak przeczyć
faktom. Czasami usiłowała sobie wmówić, że to ją nic nie obchodzi, ale nie potrafiła oszukać samej siebie.
Sądziła, że ich uczuciowy związek jest czymś więcej niz tylko miłosną przygodą. A tymczasem on najpierw
rozkochał ją w sobie, a potem, kiedy już się nią znudził, wykreślił ze swojego życia. Ot tak, po prostu:
dmuchnął, i już jej nie było. Czyżby ich romans był za żarliwy i zbyt prędko się wypalił? Nie potrafiła na to
odpowiedzieć. Ale czy po tym, co ją spotkało, mogła być jeszcze czegoś w życiu pewna?
Poczuła na twarzy krople deszczu. Spojrzała w gorę. Niebo pociemniało od burzowych chmur i przybrało
ołowianą barwę. Nagle rozdarła je oślepiająca błyskawica, zaraz potem rozległ się huk pioruna.
Vanessa zawróciła i ruszyła pospiesznie w stronę swojej chaty na skraju wydm. W ostatniej chwili zdążyła
dotrzeć na miejsce - tuż przed oberwaniem chmury, gdy z otwartego nieboskłonu runęły strugi wody.
Zamknęła za sobą drzwi, zdjęła płaszcz i weszła do pokoju bibliotecznego. Zaświeciła lampę, zapaliła zapałkę
i podłożyła ogień pod papiery oraz drewniane szczapy, które Mavis ułożyła na palenisku.
102
Mavis Glover przychodziła codziennie od przyjazdu Vanessy. Troszczyła się o nią i przynosiła owoce,
warzywa oraz inne produkty spożywcze. Kiedyś zaproponowała, że może tez kupować gazety, ale Vanessa nie
była zainteresowana wydarzeniami na świecie. Wręcz przeciwnie - pragnęła się od nich jak najskuteczniej
odciąć.
Po powrocie z Wenecji przeniosła się na stałe do Southampton, gdzie wiodła niemal pustelniczy żywot.
Wyłączyła telefon i powyciągała z gniazdek wtyczki od radia i telewizora. Poprzysięgła sobie, że już nigdy nie
spojrzy na ekran.
Nie utrzymywała z nikim kontaktu. Usunęła się na bok. Jedyną osobą, którą widywała i z którą rozmawiała,
była Mavis.
Wylizuję się z ran niczym chore zwierzę, pomyślała, wtulając się w poduszki stojącej przed kominkiem
kanapy.
Nie chciała z nikim się spotykać, nawet z matką. Tak wyglądała prawda. Czuła, że świat jest dla niej stracony.
Peter przysłał jej dokumenty rozwodowe - nadeszły wczoraj specjalną przesyłką. Roześmiała się na ich widok
z goryczą. Nie miały już dla niej żadnego znaczenia. Nalegała na rozwód, kiedy Bill stanowił część jej życia,
ale nie teraz, kiedy najwyrazniej postanowił się jej pozbyć.
Znowu zapłonęła gniewem, któremu wkrótce zaczęły towarzyszyć piekące i nie kończące się łzy. Wcisnęła
twarz w poduszkę i płakała dopóty, dopóki miała czym.
* * *
Wyprostowała się gwałtownie. Ogień prawie całkiem wygasł. Spojrzała na zegar stojący na kominku. Już
piąta. Czas, aby zabrać się do pracy.
Podniosła się z kanapy, wyjrzała przez okno i zobaczyła, ze deszcz ustał. Niebo obmyte z czarnych chmur
znów było czyste. Włożyła wełniany płaszcz i poszła w stronę czerwonej stodoły, przemierzając trawnik
powolnym krokiem. Przystanęła na chwilę pod drzewami z lewej strony domu. Matka posadziła tu kiedyś
setki żonkili, a ona, gdy stała się właścicielką posesji, jeszcze bardziej powiększyła kwietnik. Złote główki
trzepotały teraz na wietrze - jaśnożółte
97
latarnie morskie w delikatnym świetle. Wyglądały świeżo i wiosennie, tworząc pod drzewami przepiękny
dywan. Oczy Vanessy napełniły się łzami. Otarła palcami wilgotne policzki i ruszyła przed siebie.
Gdy tylko znalazła się w pracowni, podeszła do deski kreślarskiej, zapaliła nad nią światło i natychmiast
zaczęła prędko szkicować, rysując kule i półkule. Realizowała kolejne pomysły, jakie podsuwała jej
wyobraznia, dopóki projekt nie nabrał właściwego kształtu. Zadowoliła ją owalna, nerkowata bryła.
Praca stała się teraz dla niej jedynym ratunkiem. Gdy stwierdziła, że nie może sypiać w nocy, zmieniła swój
porządek dnia. Od piątej po południu do jedenastej wieczorem szkicowała projekty, o północy jadła kolację i
czytała do wczesnych godzin rannych, aż w końcu morzyło ją zmęczenie.
A kiedy rysunki były gotowe, stawała przy piecu hutniczym, wydmuchując i ręcznie formując przedmioty ze
szkła. Zadawała sobie w duchu pytanie, czy kiedykolwiek zdoła wrócić do Wenecji. Wiedziała, że kiedyś, z
powodu swojej pracy, będzie musiała się zmierzyć z tym problemem. Jednego tylko była pewna: nigdy więcej
nie przekroczy progu hotelu Gritti Palące.
Rozdział 14
BEJRUT, kwiecień 1996
- Przecież byłeś na miejscu, Joe! Co się tam naprawdę wydarzyło? - powiedział Frank Peterson podniesionym
głosem. Miał bladą twarz. Widać było po nim, że jest przybity i skrajnie zdenerwowany. Pochylając się nad
stolikiem, utkwił wzrok w Joem Alonzo. - Co się, do diabła, stało z Billem? - ponowił pytanie.
Operator dzwięku pokręcił głową. Sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem.
- Mówiłem już, Frank, że wszystko rozegrało się w mgnieniu oka. Byliśmy w zachodnim Bejrucie, niedaleko
stąd, blisko meczetu. Wszyscy trzej wysiedliśmy z samochodu: Bill, Mike i ja. Bill ruszył w kierunku meczetu,
a my obaj z Mike'em podeszliśmy do bagażnika, żeby wyjąć sprzęt. Nagle duży mercedes zatrzymał się tuż
przy nas z piskiem opon Wyskoczyło z niego trzech mężczyzn. Pochwycili Billa i wepchnęli do samochodu,
który natychmiast odjechał.
- Dlaczego nie rzuciliście się za nim w pogoń? O Jezu, Joe! - wydusił z siebie ściśniętym głosem Frank, nie
spuszczając wzroku z filmowca.
- Wiem, co sobie myślisz, Frank. Rzecz w tym, że obaj z Mike'em zupełnie oniemieliśmy. Nie wierzyliśmy wła-
snym oczom.
- I dlatego straciliście głowę?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]