[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Myślę, że któregoś dnia, Samanto, ktoś, kogo pokochasz
i kto pokocha ciebie, będzie lepiej niż ja nadawał się do tego,
by ci wszystko wyjaśnić.
Niespodziewanie wstał z łóżka i przemierzył pokój w
stronę kominka.
- Gdy spotkam Dawida Durhama - wypowiedział to
dziwnym głosem - rozwalę temu draniowi łeb.
- Nie możesz tego zrobić - powiedziałam jednym tchem. -
Nie chcę, abyś go skrzywdził. To nie jego wina, że jestem taka
głupia.
Wiktor nie odpowiedział, więc po chwili dorzuciłam
zdenerwowana:
- Czy chciałbyś, żebym odjechała... jeszcze dzisiaj?
Sądzę, że złapię jakiś pociąg do Calais i popłynę do domu
statkiem... Czy może wystarczy jutro rano?
Mówiłam przestraszonym głosem, gdyż nie rozumiałam,
dlaczego Wiktor rozgniewał się na Dawida, przecież powinien
być wściekły na mnie. Odwrócił się i podszedł do mnie.
- Zdecydowałem już, co zrobimy, Samanto - rzekł. -
Zostaniemy w Paryżu i zabawimy się razem, ale pod jednym
warunkiem.
- Jakim? - zapytałam nerwowo.
- %7łe postarasz się zapomnieć o swoim nieszczęściu. Nie
potrafię znieść widoku ślicznej dziewczyny zalanej łzami.
- To znaczy, że mogę tu zostać? - zapytałam.
- Tak jak zaplanowaliśmy - powiedział.. - Nie miałem
zamiaru wracać z tobą przed wieczorem. Chcę pójść na
wyścigi i jestem pewien, że tobie również się spodobają.
- Wydałeś na mnie fortunę, a ja zrujnowałam ci weekend.
- Obiecałaś, że przestaniesz rozpaczać, a wtedy mój
weekend nie będzie wcale zrujnowany. Bardzo chcę się z tobą
zabawić! Zatem rozchmurz się, Samanto!
- Staram się - odparłam - ale twoja życzliwość rozczula
mnie do łez!
Roześmiał się i rzekł:
- Pocałuję cię na dobranoc, Samanto, tak jak wczoraj.
Lubię się z tobą całować. A ty?
- Ja również. Bardzo - odparłam. Pomyślałam, że to
prawda, i gdyby nigdy nie
całował mnie Dawid, pocałunki Wiktora zauroczyłyby
mnie. Ale nie porywał mnie w stronę gwiazd i nie
odczuwałam tej przedziwnej dzikiej ekstazy, w której
rozpływał się cały świat i pozostawaliśmy tylko my dwoje,
Dawid i ja. Istnieliśmy osobno, a jednocześnie byliśmy ze
sobą zespoleni w jedno.
Ponieważ było mi przykro z powodu tak niestosownego
zachowania, uniosłam głowę, a Wiktor objął mnie i delikatnie
pocałował. Był to długi pocałunek, lecz pozbawiony
prawdziwej namiętności. Następnie rzekł:
- Zpij, Samanto, i o nic się nie martw. Jutro spędzimy
razem wspaniały dzień i będziemy się dalej spotykać, jakby
nic się nie stało.
- Czy to rzeczywiście możliwe? - zapytałam.
- Wiesz, że nigdy się nie poddaję.
Nie wiedziałam, co miał na myśli, wypowiadając te słowa.
Znów mnie pocałował i odszedł, zamykając za sobą drzwi.
Dopiero, kiedy zostałam sama, poczułam, że okazałam za
mało wdzięczności za jego dobroć i wyrozumiałość.
Postanowiłam naprawić to następnego dnia.
Już od samego rana wpadliśmy w oszalały wir wydarzeń i
tak było aż do momentu odlotu do Anglii wieczorem, na dobrą
sprawę dłużej, niż planowaliśmy.
Zjedliśmy lunch w bardzo modnym miejscu z widokiem
na Sekwanę, a pózniej udaliśmy się na Longchamps,
najpiękniejszy tor wyścigowy, jaki widziałam w życiu.
Ponownie odniosłam wrażenie, że Wiktor wszystkich tu zna.
Przedstawiał mnie przeróżnym czarującym Francuzom, którzy
upierali się, by dla mnie stawiać na zawsze zwycięskie konie.
Wróciłam z grubym plikiem pieniędzy, niezupełnie jednak
przekonana, czy mam do nich prawo.
Na herbatę wstąpiliśmy do Rumplemeyera przy Rue de
Rivoli, gdzie mają najznakomitsze ciastka z kremem, jakie
kiedykolwiek miałam w ustach. Wiktor stwierdził, że jestem
jedyną osobą, która może sobie pozwolić na ich zjedzenie,
gdyż gwarantowały przyrost wagi.
Pózniej pojechaliśmy do baru w hotelu Ritz, gdzie Wiktor,
jak mi się wydaje, sprosił sporo ludzi. Było to coś w rodzaju
koktajlu, lecz o wiele bardziej wesołego niż inne przyjęcia
tego typu, w których brałam dotąd udział.
Zrobiło mi się naprawdę przykro, kiedy nadszedł czas
powrotu do domu. Wiedziałam jednak, że w poniedziałek rano
muszę wrócić do pracy, a Wiktor oznajmił mi, że musi jechać
na północ Anglii, by wypróbować model wyścigowego
samochodu, skonstruowany specjalnie dla niego.
Kiedy wystartowaliśmy z Le Bourget, zapadał cudowny,
pogodny wieczór. Wiktor zabrał butelkę szampana, twierdząc,
że musimy wypić za swoje zdrowie w chmurach. Doskonale
bawiliśmy się, odkorkowując szampana w czasie lotu nad
Francją i pijąc go z maleńkich kieliszków, z których się nie
wylewał.
Wzięliśmy też z sobą wędzonego łososia oraz paszteciki i
zajadając się rozmawialiśmy ze sobą więcej niż w drodze do
Francji, chociaż niewiele było słychać. Gdy jechaliśmy już
samochodem Wiktora z Croydon do domu, szum silnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]