[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Trwamy tak spleceni, aż wyślizguje się ze mnie. Opiera się o burtę, uwalnia z uprzęży butli i
pasa z odważnikami, który miał utrzymywać nas pod wodą.
Jest już całkowicie ciemno, gdy wychodzimy. Noc opanowała morze, skrzy się milionami
światełek nad głową i po prawej stronie, oznaczając ciąg Lazurowego Wybrzeża.
Wspinamy się na pokład i wtedy omal nie krzyczę z przerażenia. Przy sterze siedzi Wiktor i
pali papierosa. Musiał nas słyszeć, a kto wie, czy nie podglądał. Uśmiecha się do mnie sztucznie.
Chłonie moją nagość. Porusza językiem, to zraszając usta, to poszukując resztek ostryg między
zębami.
Przez chwilę boję się, że wstanie, wyjmie członek i poprosi, bym mu teraz obciągnęła, bym
pozwoliła i jemu pocieszyć się naszą radością. Boję się też, że Oskar nie zaoponuje.
Rozdział 13
Cejlon, herbata i seks
31.
Pora deszczowa, trzydziestostopniowy upał, ciężkie wilgotne powietrze, obfite fale wody z
nieba i robaki wielkości pilota do telewizora. Sri Lanka, osiem lat przed Oskarem. Cztery lata
wcześniej rodzę drugie dziecko, które płodzimy przez przypadek w noc sylwestrową. Podobno
dzieci spłodzone w tę noc są szczęśliwsze.
Nie bardzo pamiętamy, jak to się stało, i dlatego się stało. Mam przerwę w braniu pigułek,
Paweł wziął sobie przerwę w myśleniu. Oboje nie myślimy. Jesteśmy kompletnie pijani. Trochę się
śmiejemy, trochę pijemy wino, trochę się całujemy. Idziemy sprawdzić, czy Kinga śpi, potem znów
się śmiejemy, znów pijemy wino, znów się całujemy. Kilka drobnych pieszczot i Paweł już nabiera
ochoty. Zlini się na mój widok, przebiera niespokojnie nogami. Cieszy mnie to. Moje ciało wciąż
go pociąga, a samo też dojrzewa, uczy się miłości, uczy się dawania radości jemu i sobie.
Przypominam sobie, jak zaraz po porodzie tracę ochotę na seks, tyję, czuję się brzydka.
Dopiero po kilku miesiącach biorę się za siebie. Teraz już jest okay, miesiące katorgi, ćwiczeń, diet
dają efekt. Znów jestem ładna, pożądana, młoda. Powoli staję się kochanką wymagającą i szczodrą.
Zwiadomą, pełną potrzeb, ukrytych pragnień, pobudzoną i głodną nowych doświadczeń.
Nie rozbierając się, idziemy na całość. Znajduje lukę w moich szerokich, krótkich
spodenkach dresowych, ja też mam chęć jak cholera.
Tylko uważaj przestrzegam.
Nie uważa. Tego już kompletnie nie pamiętamy. Budzimy się i znów kochamy, tym razem
bezpiecznie.
Miesiąc pózniej wymiotuję do kibelka i wyzywam go od drani.
Udaję, że jestem zła, i biję piąstkami.
Zmiejemy się, kochamy. Jestem w nim cholernie zakochana. Za to jaki jest i że jest. Za to,
że mamy super Kingę i będziemy mieli jeszcze kogoś. Za dłonie, które stały się dłońmi artysty.
Gdyby ktoś powiedział, że go zdradzę, roześmiałabym mu się w twarz.
Nie potrzebuję cholernego Oskara, nie potrzebuję Tygrysa i Faruka.
Wspomnienia umykają. Jest gorąco, ciężkie powietrze okleja nas, zniewala.
Cejlon.
Kochamy się z Pawłem na tarasie pokoju, przykryci firanką, która ma chronić nas przed
moskitami czy innym świństwem czyhającym w rozgrzanym, ciężkim od wilgoci powietrzu. Paweł
na górze, ja na dole. Tak jak lubi.
Kinga i Karol śpią w pokoju obok. Jest to twardy, dziecinny sen. Kinga ma sześć lat, Karol
cztery. Boję się trochę, że są za mali na takie wycieczki w tropiki, ale jest okay. Paweł szybko
kończy. Zalewa mnie taką ilością wydzielin, że wierzę mu, że nie uprawiał tu żadnego seksu z
miejscowymi.
To nie Tajlandia przekonuje. Tu nie przyjeżdża się na seks.
Znów biorę pigułki i nie boję się ciąży. Pozwalam mu zostać cały czas w środku, a on, o
dziwo, nie mięknie.
Wciąż mam ochotę szepcze mi do ucha.
Nie widzieliśmy się przez miesiąc. Paweł dostał kontrakt z brytyjskiego oddziału jakiejś
dużej międzynarodowej firmy doradczej na konsulting dla rządu. Brytyjczycy wciąż mają tu duże
wpływy. Dbają o swoje interesy. Ale Polacy są tańsi, więc do pewnych prac wystarczą.
Angielscy prawnicy zbyt dużo żądają za pracę w warunkach wojny. A tu wciąż trwa wojna.
Cicha, zdradliwa, pełzająca w zakamarkach.
Paweł jest tu od miesiąca, pozostanie jeszcze pół roku. My przyjechaliśmy na wakacje, na
miesiąc. Obejrzeć słonie, jaszczurki, węże, robaki, świątynie i nawąchać się herbaty.
Trochę się boję, ale z drugiej strony umrzeć można wszędzie. Wszędzie można wpaść pod
samochód czy utopić się w rzece. To jeszcze nie są czasy Breivika, Holmesa, Al-Kaidy czy nawet
WTC, Hiszpanii, Londynu, Bali.
Nie bardzo wiem, co to terror. Nie wiem też, co to tsunami.
Teraz jesteśmy w rządowej dzielnicy willowej dla cudzoziemców, ale już wkrótce mamy
ruszyć na wybrzeże i rozpocząć naszą przygodę z wyspą. Gdzieś w lasach, wysokich górach
porośniętych gęstą dżunglą trwa wojna. Tamilskie Tygrysy zabijają Syngalezów za pomocą
kałasznikowów, starych mauzerów, łuków, maczet, czego się da. Echa wojny dochodzą i tutaj.
Wybuchają bomby radzieckiej produkcji, patrole wojska sprawdzają wszystkich pracowników
rządowych, każdy strzał może oznaczać nową potyczkę.
Paweł już się przyzwyczaił. Do wybuchów, napięcia, robaków i wilgoci.
Teraz przyzwyczaja się do mojego ciała, zakłada sobie moje nogi na ramiona, by wejść jak
najgłębiej, pompuje wytrwale, z góry na dół i z powrotem, mocno, dogłębnie, jak należy, i robi to
tak długo, aż i ja kończę. Tym razem mam orgazm. Niespieszny, intensywny, krótki. Szybko
przemija i mogę już normalnie oddychać. Wcześniej gryzę jego ramię, żeby nie krzyczeć, i teraz
śmieję się z powodu czerwonych śladów zębów.
Paweł jest szczęśliwy. Lubi, gdy mam orgazm. Kocha mnie. Czuję jego miłość. Czuję, jak
pulsuję w środku z gorąca, jak moje sutki więdną, jak łechtaczka i całe ciało stają się boleśnie
wrażliwe. Mam dość i on też ma dość.
Możemy się przytulić i zapalić.
Opowiada mi o Sri Lance, Kolombo, przygodach, jakie nas czekają tutaj i na Malediwach.
Oczami wyobrazni widzę już przepływające olbrzymie manty, biały piasek i domki ustawione na
palach na wodzie. Jadę na słoniu i wkraczam w podziemia ukrytych w górach świątyń. Karmię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]