[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiał wziąć się w garść i podjąć się tej roli.
Jakby włożył parę nowych butów. Zawsze najpierw są ciasne i
uwierają.
Przypomniał sobie wnioski, do których doszedł wczoraj, kiedy w
ciemnym motelowym pokoju przeżywał własne rozterki. Tu nie chodzi o
jego dalsze życie, o jego pragnienia. Chodzi wyłącznie o Sloan.
- Twój synek jest stuprocentowym małym kowbojem - zagaił w końcu,
czując niemałą ulgę, kiedy Sloan wyprostowała przygarbione plecy. Krótki
promienny uśmiech, którym go obdarzyła, choć trochę wymuszony, ośmielił
go jeszcze bardziej.
- Tak, jest bardzo dzielny.
- Miałem niezłą uciechę, kiedy opowiadał mi, że tylko on potrafi
jezdzić na tym twoim strasznym byku.
- Gdybyś zobaczył go na grzbiecie Baby, miałbyś jeszcze większą
uciechę. Tak, tak - dodała z szerokim uśmiechem, widząc w oczach Jesse'a
72
RS
niedowierzanie. -Z jakiegoś powodu Baby nie tylko toleruje go na sobie, ale
nawet zdaje się to lubić.
- A niech mnie... - Marszcząc brwi, Jesse przeniósł wzrok na byka,
który był postrachem wszystkich jezdzców. - Uważasz, że to rozsądne?
- Rozsądne? Chciałeś zapytać, czy bezpieczne? No więc jedno i
drugie. To niesamowite, jak Baby łagodnieje w towarzystwie Noaha. W
moim też. - Wyszła z boksu, sprawdzając, czy bykowi starczy wody. - Nie
lubi tylko kowbojów. Zawsze uważałam, że zna się na ludziach.
Znowu tryskała energią i siłą, a uśmiechnęła się tak łagodnie, że Jesse
musiał odwzajemnić jej uśmiech.
W tym jej uśmiechu było coś fascynującego. Wrażliwy mężczyzna
mógłby się w nim zatracić, a potem wymyślać tysiące sposobów, żeby
widywać go częściej.
Jednak mądry mężczyzna, zdecydowany postępować właściwie,
zdałby sobie sprawę, że skoro Sloan już doszła do siebie, powinien
pożegnać się i odejść.
Niestety, w obecności tej kobiety Jesse nie zachowywał się jak mądry
mężczyzna. Został. Nie bardzo wiedział, dlaczego powlókł się za nią do
następnego boksu. I czemu ciężar spadł mu z serca, gdy smutek na dobre
znikł z jej oczu. I dlaczego potem szedł za nią krok w krok, od boksu do
boksu.
- Nie masz ludzi do tej roboty? - spytał, pomagając jej podnieść worek
z karmą.
- Dałam im wolne popołudnie. Praca fizyczna dobrze mi robi.
Znał tę metodę. Sam był jej zwolennikiem. Gdy napadała go chandra,
wyciągał z bagażnika hantle i ćwiczył do upadłego.
73
RS
Zanim się zorientował, kilka minut pocieszającej rozmowy
przeciągnęło się w kwadrans, kwadrans w pół godziny. Z widłami w rękach
wyrzucał gnój z boksów, dzwigał wiadra z karmą, napełniał koryta wodą.
Trzy razy Sloan zapytała go, czy nie ma niczego lepszego do roboty.
Za każdym razem zdawało mu się, że coś wymyśli. Nie wymyślił. Sloan
wzruszyła więc ramionami, zakpiła, że babranie się w gnoju degraduje
prawdziwego kowboja, i wcisnęła mu widły w dłonie.
A Jesse jak głupi tylko się uśmiechnął i pracował dalej. I mówił.
Opowiadał o swojej rodzinie, o swojej matce i jej nowym mężu. O
Garretcie, Clayu, ich żonach i dzieciach, i o tym, że gdyby zobaczyli go
teraz z widłami w rękach, wypominaliby mu to do końca życia.
Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tyle mówi. Czemu wciąż tu jest.
Przecież obiecał Sloan - i sobie - że zostawi ją w spokoju. I gotów był zrobić
wszystko, do cholery, żeby tej obietnicy dotrzymać, a kręcąc się przy niej,
utrudniał tylko sytuację.
Ale nie potrafił zmusić się do wyjścia.
Został więc, raz po raz przypominając sobie, że utrzymywanie
fizycznego dystansu jest dla nich obojga najlepszym rozwiązaniem. Bo
Sloan ma dziecko, za które jest odpowiedzialna, i prowadzi biznes, któremu
musi poświęcić dużo uwagi.
I dlatego, że jemu w głowie tylko zabawa i przygody bez zobowiązań.
Nie stać go na odrzucenie zasad, którymi dawno temu zaczął się kierować:
nigdy nie angażować się w coś, z czego nie można się w porę wycofać.
Trzymać kobiety na dystans. Nigdy nie pozwolić im wpływać na swoje
życie.
74
RS
Lecz został tu ze Sloan. Chciał zostać. I nie miał najmniejszego
pojęcia, dlaczego.
- Zdaje się, że jestem twoją dłużniczką, Jesse - powiedziała Sloan,
wyjmując mu z dłoni gumowy wąż. - Dzięki tobie uporałam się z tą robotą
dwa razy szybciej.
- Tak... - Jesse rozejrzał się, zdziwiony, że uprzątnęli już ostami boks -
i nie wykręcisz się tanim kosztem - zaśmiał się, opuszczając podwinięte
rękawy.
- Pozwoliłabym ci wyznaczyć cenę, ale diabli wiedzą, w jakie kłopoty
byś mnie wpędził. Co powiesz na kolację?
Wiedział, że powinien powiedzieć: To nie jest konieczne... Dajmy
temu spokój". Lecz gdy patrzył prosto w jej oczy, uświadomił sobie, że
pomysł spotykania się ze Sloan na niezobowiązującej, przyjacielskiej stopie
podoba mu się prawie tak samo, jak perspektywa bardziej intymnych
przyjemności. Prawie, przyznał po chwili, bo przecież nie mógł oszukiwać
samego siebie.
- Zgoda. Problem w tym, że zwykle nie jadam przed zawodami. A
potem będzie już zbyt pózno na kolację.
- Nie ma sprawy, każę chłopcom oporządzić bydło na noc. Należy mi
się wolny wieczór.
- Z tego, co słyszałem, należy ci się on od dawna. Wszyscy wiedzieli,
że Sloan harowała równie ciężko albo ciężej od mężczyzn. Nawet zamknięty
klub starych hodowców musiał to w końcu przyznać i dać jej święty spokój.
Jesse ucieszył się, że niechcący, dzięki niemu, Sloan pozwoli sobie na trochę
luzu.
75
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]