[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szepczący wietrzyk niósł zapach róż. Delikatna dusząca woń oszołomiła
dziewczynę, gdy wyszła z domu. Shae wziął ją za rękę i poszli chodnikiem
skąpanym w świetle księżyca.
– Naprawdę podobał mi się ten wieczór z Gretchen – powiedziała, próbując
zrekompensować swoje poprzednie zachowanie.
– Powinnyście umówić się kiedyś na obiad. Przydałaby się jej przyjaciółka.
Ścisnęła mocniej jego rękę, gdy skręcili za róg i szli w kierunku cukierni.
– Twoja książka... przynajmniej to, co z niej widziałam, jest bardzo dobra –
dodała.
– Wiem.
– Zarozumialec! – Dała mu kuksańca w bok. Starała się nie myśleć o tym,
w jaki sposób Shae trzymał ją za rękę, ani o tym, jakie to w niej wzbudziło
uczucia. Trudno było przystosować się do normalnego życia, pragnienia
ujawniały się w najmniej oczekiwanych momentach. Przypominały, że ciągle jest
kobietą, która chce być adorowana, trzymana w objęciach, kochana.
Jak gdyby czytając w jej myślach, Malone opuścił ramię, objął ją w pasie i
uścisnął mocno.
– A to za co?
– Nie wiem.
Cukiernię właśnie zamykali. W pięć minut po wejściu do małego białego
budynku z markizami w pastelowych kolorach, wyszli z podwójnymi
czekoladowymi lodami. Wracali powoli; musieli szybko lizać rozpuszczające się
i cieknące po rękach lody. Roześmiani zatrzymali się pod latarnią,
przekomarzając się, kto się bardziej ubrudził. Kiedy skończyli jeść, wyrywali
sobie ostatnią chusteczkę.
Tak doszli do potężnej werandy domu Whitlocków. Harri usiadła na
drewnianej huśtawce i wytarła z twarzy resztki czekolady. Shae usiadł obok niej i
razem zaczęli się huśtać. Stary zardzewiały łańcuch zaskrzypiał. Gołe nogi
dziewczyny ocierały się o jego owłosione uda i poczuła, że zbliża się znajomy
ból.
– Jak myślisz, co powinniśmy teraz zrobić? – zapytał cicho.
Poczuła skurcz w żołądku. To niesamowite, jak czytał w jej myślach. Było
jasne, że coś nieodparcie ciągnęło ich do siebie, z każdym dniem coraz mocniej.
– Nie wiem... A jak myślisz?
Huśtawka skrzypiała, kołysząc w przód i w tył.
– Cóż, moglibyśmy pójść do twojej sypialni... albo do mojej i zrobić to, o
czym myśleliśmy przez cały wieczór.
– Ha, Ha! – Harri roześmiała się i nerwowo odrzuciła głowę do tyłu.
Shae zmieszał się, mówił dalej:
– Albo moglibyśmy wypić lampkę wina... wziąć razem długi prysznic...
– Ha, ha.
Położył jej lekko rękę na gołym kolanie.
– A po prysznicu mógłbym natrzeć twoją skórę balsamem.
– Ha, ha! – A potem mogłabyś włożyć seksowną bieliznę, tę którą miałaś
na sobie przedwczoraj wieczorem.
– Tę kremową?
– Masz inną? – Leniwie mierzył ją wzrokiem.
– Aha – przytaknęła.
– Zacznijmy od kremowej. Masz coś przeciwko?
– Aha. Spojrzał na nią.
– Dlaczego?
– Nie interesują mnie przelotne znajomości. Poprawił się i przyłożył rękę
na oparciu huśtawki.
– Kto mówił o przelotnej znajomości?
– Nikt, ale nie zaproponowano też nic innego.
– Na przykład? – Przesunął ręką po jej włosach.
Harri oparła głowę o jego ramię, próbując poddać się czarowi nocy,
duszącemu zapachowi róż, cykaniu świerszczy...
– Na przykład... miłość – wyszeptała.
– Musisz być zakochana w mężczyźnie, z którym chcesz pójść do łóżka? –
zapytał cicho.
Delikatnie masował jej plecy. Poczuła ciepło rozchodzące się w żołądku, a
także ulotną woń gardenii, gdy próbowała sobie wyobrazić, jakim Shae będzie
kochankiem. Namiętnym, nienasyconym, wymagającym.
Spędzenie z nim nocy było lekkomyślnym czynem, wiedziała o tym. Mimo
to pragnęła leżeć nago przy jego ciepłym ciele, słuchać mocnych uderzeń jego
serca, zanurzyć twarz we wspaniałych włosach na torsie.
Otworzyła oczy z poczuciem winy, ból wewnątrz był nie do zniesienia.
Próbowała zapomnieć o tym obrazie, ale oto pojawił się nowy, jeszcze bardziej
niepokojący: Shae wychodzący spod prysznica, wycierający się ręcznikiem; Shae
wkładający slipy; Shae podnoszący ją z namiętnością w oczach, przytulający się
do niej całym ciałem, pozwalający czuć siłę swojego pożądania...
– Na pewno nie chcesz tego przemyśleć? – nalegał.
– Ha, ha! – roześmiała się i potrząsnęła głową. Malone oprzytomniał i
palcem uniósł jej brodę.
– Harri, wyjeżdżam rano. Zdziwiona podniosła na niego wzrok.
– Wyjeżdżasz?
Spojrzał w jej oczy w świetle księżyca, który oświetlił starą werandę.
– Nie na długo, tylko na kilka tygodni. Rozczarowanie wypełniło ją całą i
biło z jej oczu.
– Dlaczego?
– Muszę skończyć książkę... Wrócę za miesiąc albo nawet szybciej.
Decyzja nie przyszła łatwo. Chciał zostać z nią, ale chciał też skończyć
książkę. Musiał jej teraz powiedzieć, kim był. Przysunął usta do jej twarzy i
powiedział cicho:
– Nie chcę jechać, ale nie mam wyboru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •