[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nego zachwytu.
Z bocznej uliczki bez ostrzeżenia wysunęła się ręka, która chwyciła Hipokryta
za gardło i wciągnęła go w mrok.
Chodz warknął artysta. Za mną!
Hipokrytowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podkasał habit i pobiegł
co sił w nogach, uskrzydlony przerażeniem, uciekając od siejących zniszczenie
funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Piekła. Paniczny strach ciągnął mocno za struny
słusznego oburzenia przecinające wzdłuż i wszerz jego rozgorączkowany umysł,
a palec bożego gniewu z przekonaniem kiwał na tę część duszy Hipokryta, która
wciąż należała do niego, wyzywając go: Kim jesteś? Człowiekiem czy Myszą,
Duchownym czy Gryzoniem?
W chwili gdy skrzypek z wrzaskiem przeleciał nad jego głową i rozpłaszczył
malarza na przeciwległej ścianie, coś w głębi Hipokryta wyciągnęło z przysłowio-
wego zanadrza przysłowiową rękawicę i ruszyło na mdłe, sentymentalne, strachli-
we części jego osobowości, po czym radośnie przetrzepało je po gębach.
Hipokryt przyłapał się na tym, że zakasuje rękawy, zaciska pięści i nawet
zgrzyta zębami dla lepszego efektu.
Nieważne, jak są wielcy, postanowił w duchu, nieważne, jak bardzo krzyczą,
tupią, narzekają i jak okropne mają usposobienie, on nie pozwoli im wybudować
tego pałacu. O nie! Wymyśli sposób, żeby ich powstrzymać.
W końcu znalazł się już w Hadesji, bez wiernych, pozbawiony nadziei na spę-
dzenie reszty nędznego życia na rozmowach ze szczurami. Nie mogło mu się przy-
darzyć nic gorszego, prawda?
Nad jego głową sklepienie przecięła płachta ognia i nagle, bez ostrzeżenia,
zaczęły padać płomienie. Ulice błyskawicznie stanęły w ogniu. Znowu zaczynało
gromić.
Hipokryt umknął z ulicy i postanowił poczekać, aż skończą się fajerwerki.
Wtedy to właśnie, kiedy obserwował, jak karmazynowe smugi płomieni wy-
palają kamienne podłoże, zauważył, że w kieszeni jego habitu dzieje się coś dziw-
nego. Promieniujące z niej dziwne ciepło rozlało się po ciele Wielebnego, przesą-
czając się przez materiał, jakby jakiś mały gryzoń dostał się do środka, nasiusiał
i umknął. Z kieszonki promieniowała też dziwna poświata.
Hipokryt nerwowo sięgnął do kieszeni. Poczuł pod palcami rozgrzany me-
tal, chwycił go więc i wyszarpnął. Z częściowo zduszonym skowytem zdumienia
spojrzał na splecione złote nici piuski leżącej u jego stóp i wstrząsnął nim fakt, że
169
fosforyzują radośnie pośród mroków oberwania płomieni.
Głęboko wewnątrz drżącego, zatrwożonego serca Flagita banda dręczących
wątpliwości zebrała się do kupy i plotkowała niczym przekupki, z ponurą roz-
koszą kiwając oskarżycielsko palcami. Hipokryt zginął w zewnętrznym świecie,
może być wszędzie, ale to nieważne, powtarzał sobie demon.
To nieważne! powtarzał także Nababowi.
Co? Jak możesz tak mówić?! A co się stanie, jeśli dorwie go UOP?
A niech go sobie dorywa. Nielegalni Imigranci giną każdego dnia. Nie
dojdą po jego śladach do nas! warknął Flagit, mając nadzieję, że mówi to
z większym przekonaniem, niż w rzeczywistości żywi. Nie potrzebujmy go.
Spełnił już swoje zadanie. Demon znacząco zamachał siatką AKL.
Ale będzie sypał. Zrujnuje nas!
Niech sobie sypie. Nikt mu tu nie uwierzy.
Jak możesz tak mówić? Nabab jęknął, nerwowo przebierając pazurami.
Ponieważ Wielebni nie potrafią kłamać. Zapomnij o nim, nic nam z jego
strony nie grozi. A kiedy pałac będzie gotowy, będziemy ustawieni po wsze czasy.
Spadaj już, mam coś do zrobienia. Flagit fachowym ruchem nałożył sobie AKL
na głowę i umiejscowił ją między rogami.
Nababowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Chciał znalezć się jak naj-
dalej od tego szalonego demona. Cała ta gadanina o pałacach i umysłowej kontroli
to za dużo dla niego. Musiał znów zająć się czymś, co rozumiał: zacieśnianiem
pętli wokół szans Seirizzima. Trzeba działać szybko. . . miał tylko nadzieję, że nie
jest za pózno na eskalację działań.
Tymczasem w magazynie Flagit skoncentrował wzrok na dwóch srebrnych
dyskach zwisających z siatki i sięgnął swym telewpływnym umysłem. Raz jeszcze
jego myśli eksplodowały strumieniem aktywnej świadomości, przemknęły przez
tysiąc stóp litej skały i przywarły do współczulnej sieci otaczającej ośrodkowy
układ limbiczny pewnego inżyniera budowlanego. Ale nie tylko krasnolud za-
uważył przepływ energii umysłowej.
* * *
W zaciemnionym pomieszczeniu wielkiej czarnej wieży na drugim końcu
Mortropolis pewien diabeł wpatrywał się w duży obsydianowy kryształ. Malutkie
światełka błyskały regularnie, kiedy płachta zieleni omiatała ekran, wykrywając
każdą bezcielesną aktywność pomiędzy Hadesją a światem zewnętrznym.
Była to główna siedziba Wojerystycznej Kontroli Ruchu w Mortropolis, cho-
reograficzne centrum, na którym ciążyła odpowiedzialność za koordynację całego
170
hadesjańskiego przemysłu turystycznego. Tak wiele diabłów i demonów opusz-
czało swoje cielesne powłoki, by na dwa czy trzy tygodnie opętać cudze, że ktoś
musiał upewniać się, że wracają do właściwych ciał. Każde z małych światełek re-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]