[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej się spięty; pewnie zaczął żałować wczorajszej nocy.
Nie powinna być tym zdziwiona, ale sprawiło jej to przy-
krość.
- Dzisiaj wieczorem też przyniesiesz nam pąjgonki,
Charlie?
- Nie, nie można codziennie jeść sajgonek, bo to nie-
zdrowo. Idz umyć łapki, skarbie. Czy twoja bajka niedłu-
go się nie zaczyna?
Dana rozpromieniła się i popędziła do łazienki.
115
S
R
- To wspaniały dzieciak - powiedział Charlie.
- O tak. - Zaczęła zbierać naczynia po śniadaniu i ką-
tem oka zobaczyła, że Charlie znowu spogląda na zega-
rek. - Lepiej już jedz. Twoi podopieczni będą się o ciebie
martwić.
Charlie wiedział, że świadomie wskazała mu drogę
wyjścia, lecz nie potrafił uciec przed wspomnieniami
ostatniej nocy.
- Odprawiasz mnie z kwitkiem, Carrie?
- W ciągu kilku minut ze trzy razy zerkałeś na zega-
rek - odparła, nie patrząc w jego kierunku. - Nie musisz
ze mną siedzieć. Jestem dużą dziewczynką. Znam życie.
Ta noc była tylko bardzo przyjemnym finałem roku bez
kobiety.
- A jeśli to coś więcej?
Spokojnie włożyła następny talerz do zmywarki.
- Jasne. - Zaśmiała się z przymusem. - Coś więcej?
Charlie, bądzmy przez chwilę realistami. Ostatnia noc
była cudowna, ale już jest rano. Czas wrócić do rzeczy-
wistości, w której potrzeby pewnej małej osóbki są waż-
niejsze od moich. Wiem, że Dana za tobą przepada, ale
jeszcze nie zapomniałam, jak szybko potrafisz uciekać z
mojej sypialni i z mojego domu. W tej chwili wyglądasz
jak sarna w reflektorach samochodu. - Sięgnęła po kolej-
ny talerz. - Może i tolerujesz Danę, jesteś dla niej miły,
żebym ja była miła dla ciebie, ale nie tędy droga.
Zatrzasnęła zmywarkę.
Charlie milczał przez dłuższy czas.
- Nie. - Podszedł do niej. - To nie tak. Wyszedłem
wtedy, żeby się nie złamać. Po tamtym incydencie z igłą
ślubowałem sobie: zero seksu. Nie miałem przy sobie
116
S
R
prezerwatyw, a gdybym wtedy został, na pewno bym się z
tobą kochał. Seks bez zabezpieczeń to w ogóle głupi po-
mysł, ale kiedy się wie, że można kogoś zarazić śmiertel-
ną chorobą... - Pogłaskał ją po policzku. - Myślałaś, że to
ze względu na Danę, a ja nie próbowałem niczego tłuma-
czyć, bo tak było łatwiej. Ale musisz mi uwierzyć: to na-
prawdę nie miało związku z Daną. Widziała szczerość w
jego oczach. Uwierzyła.
- A dzisiaj rano? Zawahał się.
- Ona jest naprawdę cudowna. Uwielbiam ją...
- Ale?
- Nie wiem, czy nadaję się na ojca. Nie mam pojęcia
o czterolatkach. Pewnie byłbym taki jak mój ojciec. Nie
chcę patrzeć, jak jej oczy gasną na mój widok. Nie chcę
zaczynać czegoś, co mogę tylko zepsuć.
Pokiwała głową. Oboje sparzyli się kiedyś i dobrze
było o tym wiedzieć, zanim jej głupie serce zacznie bić
nadzieją.
Rupert zranił ją boleśnie, a ona przestała myśleć o
mężczyznach. Skoncentrowała się na Danie i na swojej
pracy. Przestała wierzyć, że miłość może jeszcze zapukać
do jej drzwi.
- I tak nic by z tego nie wyszło.
- Może gdyby nie było Dany, tylko ty i ja, założyli-
byśmy rodzinę i mógłbym się nauczyć, jak stać się do-
brym ojcem. Nie chcę niszczyć tego, co jest między wa-
mi. Nie chcę takiej odpowiedzialności.
- Ale Dana jest. Charlie kiwnął głową.
- A świat jest dzięki temu piękniejszy.
Czuła się upokorzona, łzy same cisnęły jej się do
117
S
R
oczu. Odwróciła się od niego i ciężko oparła o zlew.
Zamrugała powiekami i wpatrzyła się w okno.
Na podjezdzie stało bmw Charliego. Carrie widziała je
pierwszy raz. Rupert też miał beemkę. Kolejny bogaty
facet? Co ona sobie wyobraża?
- I tak wątpię, czy coś by z tego było.
- Ach tak?
- Jesteśmy z różnych światów, Charlie - odparła, ob-
racając się ku niemu, nagle czując się silniejsza niż kie-
dykolwiek. - Twoja rodzina to medyczna arystokracja.
Mój ojciec jest taksówkarzem, matka gospodynią domo-
wą. Siostra fryzjerka otwiera w weekendy stoisko z ręcz-
nie farbowanymi ciuchami. Mam jeszcze brata mechani-
ka i drugiego, który jest hydraulikiem. Tylko ja. skończy-
łam uniwersytet, bo dostałam stypendium. Nie mogliby-
śmy bardziej się od siebie różnić.
W Charliem narastała złość.
- Myślisz, że to ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie?
- Prędzej czy pózniej zacznie mieć. - Carrie wes-
tchnęła. - Na litość boską, twojemu dziadkowi nadała ty-
tuł szlachecki sama królowa. Istnieje budynek, na którym
wisi tabliczka z waszym nazwiskiem.
- Jasne. Dziadek jest snobem, ojciec zimnym tyranem
i nudziarzem, matka prawie nie bywała w domu, a moje
rodzeństwo to upierdliwi, pochłonięci sobą egocentrycy.
Patrzę na ciebie i Dane i widzę, jaka powinna być rodzi-
na. Zamieniłbym się z tobą bez wahania.
Carrie parsknęła ironicznie.
- Aatwo mówić takie rzeczy komuś, kto jest w czepku
urodzony. Kto żył pod kloszem.
- Widziałaś, gdzie pracuję? - zirytował się Charlie.
118
S
R
- Moja klientela składa się głównie z narkomanów,
prostytutek i małoletnich uliczników. Trudno o brutal-
niejsze zderzenie z życiem. Widziałaś mój samochód?
-Pytasz o tę luksusową beemkę, która stoi na moim
podjezdzie?
Zaklął zdesperowany.
- Datsun nie chciał zapalić - mruknął, przegarniając
włosy palcami.
- Słuchaj, Charlie. Rupert złamał mi serce. Byłam
dość dobra, żeby ze mną sypiać przez dwa lata, ale nie
dość dobra, żeby się ze mną ożenić. Nawet kiedy zaszłam
z nim w ciążę. Dziecko to nic wobec świetnego wykształ-
cenia, sześciocyfrowej kwoty na koncie i widoków na ka-
rierę. Zwiał przede mną aż do Anglii i dwa miesiące póz-
niej ożenił się ze znaną genetyczką, pretendentką do na-
grody Nobla. A mnie nawet nie przedstawił swoim rodzi-
com. U moich był tylko raz i zachowywał się jak cham.
Oczywiście to moja wina, bo byłam zakochana i zaśle- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •