[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na jedno wychodzi.
Kręcąc głową z dezaprobatą, ponownie usiadła
na sofie.
Wcale nie. Nie rozumiem tylko jednego. Dla-
czego tak bardzo się opierasz? Przecież wiesz, że
mnie kochasz.
Nie masz pojęcia, co naprawdę czuję. Od-
wróciła twarz.
Deanno?
Co? burknęła, wciąż nie patrząc na niego.
Czy słyszałaś może dziś rano prognozę pogody?
Posłała mu pełne wyższości spojrzenie.
Nie, a dlaczego pytasz?
Bo na zewnątrz robi się ciemno oznajmił,
zerkając z niepokojem za okno.
Zaskoczona, odwróciła się i dopiero teraz zauwa-
żyła ołowiane burzowe chmury, zbierające się nad
zatoką.
Masz tu jakieś radio?
Mam. Takie na baterie. A po co ci ono?
Szansa na szczęście 93
Przynieś zakomenderowała. Musimy jak
najszybciej znalezć jakąś stację, która często nadaje
komunikaty meteorologiczne.
Jednak Cope ani myślał ruszyć się z miejsca.
Rozparł się wygodnie na sofie i zamknął oczy.
Za chwilę, Deanno. Jestem wykończony po
tym myciu okien.
Cope, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę
z tego, co się dzieje?
Uniósłszy jedną powiekę, ponownie zerknął za
okno.
Idzie burza. I co z tego?
Burza?! powtórzyła z niedowierzaniem. To
nie burza, ale huragan, głuptasie.
Otworzył oczy.
Huragan?
Nic nie słyszałeś? Od ponad tygodnia powoli
zbliża się do nas z południa huragan Leslie.
Rozumiem, że musimy się przygotować.
I to jak najszybciej. Podniosła się energicznie.
Przede wszystkim musimy znalezć radio, żeby
dowiedzieć się, czy już ogłoszono alarm.
A jeśli tak?
Jeśli tak, to będziemy mieli pełne ręce roboty.
Zadrżała na myśl o ewentualnym zagrożeniu.
Będziemy musieli zabić okna i zabezpieczyć wszyst-
ko, co mógłby porwać wiatr. Ale najpierw muszę
zadzwonić do babci, żeby sprawdzić, co u niej.
A gdzie są twoje siostry?
Kto je tam wie? Wzruszyła ramionami.
Marti pojechała dokądś z rana, ale nie mam pojęcia
94 Peggy Moreland
dokąd, bo ostatnio zrobiła się tak tajemnicza, jakby
rozpracowywała jakąś sprawę dla FBI. Może Lacey
została w domu?
Lepiej zadzwoń zaproponował, podając jej
swoją komórkę. Będziesz spokojniejsza.
Podczas gdy Deanna rozmawiała przez telefon,
Cope przypatrywał się ciemniejącym na horyzoncie
chmurom.
I co? zapytał, gdy stanęła obok.
Tak, jak myślałam, Marti jest w Tallahassee,
a Lacey pojechała do Matta. Na szczęście babcia długo
nie zostanie sama, bo zaraz przyjdzie Wielki John.
Wielki John? powtórzył. A kto to taki?
To lokalna złota rączka, przyjaciel babci, który
wykonuje jej wszelkie naprawy w domu.
Złota rączka, mówisz? Uniósł pytająco brwi.
Czyli ma sprawne ręce? Potrafi objąć i przytulić...
Daj spokój! zawołała, drżąc na myśl o tym, że
babcię i Johna mogłoby łączyć coś więcej niż przy-
jazń. Mówisz o mojej babci dodała z naciskiem.
A co w tym złego? Mam nadzieję, że gdy
będziemy w ich wieku, nadal będziemy lubili fig-
lować w łóżku.
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
Jeszcze jedno słowo na temat nas jako pary,
a wyjdę, nie zważając na huragan.
Skoro już jesteśmy przy temacie huraganu
odparł z czarującym uśmiechem, biorąc ją pod
rękę. Chodzmy poszukać tego radia.
Z radia dowiedzieli się, że choć sytuacja z minuty
Szansa na szczęście 95
na minutę staje się poważniejsza, alarmu wciąż nie
ogłoszono. Mimo to Cope postanowił przestawić
auta w bezpieczniejsze miejsce, jako że fale, wlewa-
jące się raz po raz na plażę, stawały się coraz wyższe.
Silny wiatr uderzał o okna drobnymi kamykami
i ziarnami piasku, tak że przebywanie na zewnątrz
było dalekie od przyjemności. Przeszukawszy
strych i komórkę, znalezli sporo płyt wiórowych,
sklejek i gwozdzi, dzięki czemu mogli zabezpieczyć
wszystkie okna. Wreszcie zmęczeni ciężką pracą,
opadli na kanapę, słuchając jednocześnie komunika-
tów pogodowych.
Popatrz tylko! zawołał nagle Cope, wskazu-
jąc na ścianę deszczu, przesuwającą się powoli od
zatoki ku brzegowi.
W ciągu kilku sekund ciężkie krople deszczu
bębniły o szyby, zaś po paru minutach za oknem nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]