[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Strona 108 z 151
S
R
Zabierałaby swoje dziecko na ryby, bawiłaby się z nim w
strumieniach wody z ogrodowego zraszacza.
Tak, Annie byłaby cudowną matką... i równie wspaniałą
żoną.
Max zamknął oczy. Wdychając słodki zapach Annie, ca-
łym sercem żałował, że nie jest innym człowiekiem, że nie
może cofnąć się w przeszłość aż do swojego dzieciństwa,
aby nauczyć się wierzyć w szczęśliwe zakończenia. Ale
znał siebie i wiedział, że nie nadaje się na męża i dlatego
nie powinien z nikim się wiązać.
- Na pewno będziesz matką - szepnął. -I żoną.
- Myślisz?
- Jasne.
Oparła się o niego, akceptując ukojenie, które oferował.
Na ogół nie zachowywał się w ten sposób. Pochlipujące
kobiety zawsze go przerażały, na ich widok zmykał, gdzie
pieprz rośnie. Boże, Max gotów teraz pomyśleć, że ona nim
manipuluje...
- Och, przepraszam. - Annie raptownie się odsunęła. -
Nie myśl tylko, że próbowałam cię podejść z powodu tego
domu.
- Oczywiście, że nie. - Max spojrzał na nią trochę
dziwnie.
- Ale nie każesz go zburzyć?
- Kochanie, jeśli nie ja, zrobi to ktoś inny.
- Ale... - Przygryzła wargę i rozejrzała się po ciem-
nym pomieszczeniu. Dobre duchy przebywające w tym sta-
roświeckim wnętrzu nie pokazały się Maxowi. On przecież
nie wierzył w wielką miłość - taką, która umie pokonać
nawet śmierć.
Strona 109 z 151
S
R
Lecz Annie wiedziała, że takie uczucie istnieje.
Ojciec darzył nim jej matkę nawet wówczas, gdy ode-
szła. A gdy umierał, jego twarz rozświetliła się nieziemską
radością, jakby znów zobaczył ukochaną kobietę. Jakby ona
znów znalazła się przy nim. Annie lubiła myśleć, że właśnie
tak było.
- Skoro już tu jesteśmy - powiedziała powoli - obej-
rzyjmy wszystko, dobrze?
- Zgoda. Ale nie próbuj odwieść mnie od decyzji zbu-
rzenia tej ruiny.
- Zobaczymy. - Annie posłała mu promienny
uśmiech.
- Annie...
- Chodz. - Pociągnęła go za rękę. Skoro planował
zburzenie domu, to zapewne nawet go dobrze nie obejrzał.
Może więc zmieni zdanie, gdy dostrzeże piękno tej wie-
kowej rezydencji.
W niektórych pomieszczeniach stały meble, przykryte
płóciennymi płachtami, szyby w oknach były oryginalne,
niektóre typu witrażowego, w piękne, kwiatowe wzory.
- To chyba w stylu Tiffany'ego, prawda? - Annie
wzięła jeden z pokrowców i wytarła kawałek okna.
- Przypuszczalnie dobra kopia. Właściciel sprzedaje
dom z całym wyposażeniem, więc nie zostawiłby cennego
antyku.
- Hmm. Nigdy nie wiadomo.
Podeszła do dwuskrzydłowych drzwi i oniemiała na wi-
dok przestronnego ogrodu i wielkiej szklarni. Nadal znaj-
dowały się tu wiklinowe fotele i stoliki, a także od dawna
wyschnięte fontanny i mała sadzawka. Annie natychmiast
zapragnęła je oczyścić, napełnić wodą oraz po-
Strona 110 z 151
S
R
sadzić w wielkich donicach mnóstwo orchidei, pnących
roślin i palm sięgających aż pod szklany sufit.
Widząc zachwyconą minę Annie, Max zrozumiał, że je-
go dalsze opory są bezcelowe. Wykluczone, aby zdecy-
dował się zburzyć ten dom lub pozwolił to uczynić komuś
innemu.
I zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze.
Przywiózł tu Annie, ponieważ tak naprawdę spodziewał
się, że obudzi w nim ducha rasowego architekta, który po-
trafi docenić dzieło kolegi z ubiegłego wieku i zapragnie
przywrócić je do dawnej świetności.
Annie czule pogłaskała mosiężną żabę siedzącą na mo-
siężnym liściu w pustej sadzawce, a Max wziął głęboki od-
dech.
- Dobrze, Annie. Dom zostaje. Ale będziesz musiała
mi pomóc. Powiedzmy, że... w rewanżu za moje światłe
rady, których ci udzieliłem.
- Dzięki, Max! - Annie radośnie podskoczyła i zarzu-
ciła mu ręce na szyję. - Wiedziałam, że nie mógłbyś znisz-
czyć tego domu!
Nadal nie miał pojęcia, co z szeryfem, ale przestał się
tym przejmować. Najważniejsze, że trzymał Annie w obję-
ciach, a ona patrzyła na niego z bezbrzeżną ufnością w
oczach.
Annie lekko podciągnęła górę letniej sukienki bez ra-
miączek, pod którą nawet nie dało się włożyć stanika. Może
trzeba było włożyć coś mniej ryzykownego?
Zmarszczyła nos, słysząc dzwonek.
Max.
Cieszyła się, że postanowił nie burzyć rezydencji Mi-
Strona 111 z 151
S
R
tchellów, nadal jednak nie była pewna, czy dobrze robi, idąc
z nim na karnawałowy jarmark.
Jeszcze raz zerknęła w lustro, chwyciła cienki sweterek i
zbiegła na dół.
- Jesteś trochę za wcześnie - oświadczyła, otwierając
drzwi.
- Powinnaś była najpierw spytać, kto to.
- Wiedziałam, że to ty.
- Hmm. - Max wręczył jej bukiecik stokrotek. - Dla
ciebie.
- O... dziękuję. - Ach, ten Max, zawsze potrafił ją roz-
czulić. A w dżinsach, białej koszuli i skórzanej marynarce
wyglądał wspaniale. Był taki seksowny... - Zaczekaj, wsta-
wię je do wody i możemy jechać.
Na zewnątrz gwałtownie wciągnęła powietrze, ujrzawszy
lśniącego forda mustanga rocznik 1965.
- Skąd go masz?
- Pożyczyłem. Jedno zadrapanie i nie żyję.
- Rozumiem. - Zachichotała i wsunęła się na fotel.
Auto miało takie niskie zawieszenie, że pomocna dłoń
Maxa bardzo się przydała.
- Niech ten wieczór będzie rekompensatą za bal matu-
ralny na który nie mogłaś pójść.
Annie wzruszyła się słowami Maxa. Dowodziły wrażli-
wości, o którą by go nie podejrzewała.
- Ale pamiętaj - żadnego wystawania w kiosku poca-
łunków - dodał stanowczym tonem. - Możesz dać buziaka
tylko mnie.
- Dobrze - mruknęła zgodnie, choć uległość nie leżała
w jej naturze.
Strona 112 z 151
S
R
Silnik mustanga ryknął i sportowe auto z piskiem opon
wyjechało na drogę, zostawiając za sobą tuman kurzu.
Wszystko to wydawało się takie ekscytujące, toteż Annie
spuściła głowę i cicho się roześmiała. W tej chwili była
szczęśliwa, lecz gdzieś w głębi serca czaił się smutek. Max
dawał jej tak wiele... i jednocześnie tak mało.
Cieszyła się każdą sekundą tej bliskości, ponieważ wie-
działa, że radosne chwile z Maxem muszą wkrótce się
skończyć. Niosły ze sobą zbyt wielkie ryzyko. Od pewnego
czasu była strasznie zagubiona i nie miała pojęcia, jak zdoła
się w kimkolwiek zakochać. A przecież tak bardzo tego
pragnęła. Jak niczego innego.
Gdy przyjechali na szkolne boisko, mieszkańcy Mi-
tchellton już bawili się w najlepsze. Karnawałowy jarmark
od lat przynosił spore dochody, które przeznaczano na fi-
nansowanie potrzeb miejscowego szkolnictwa. Oprócz mu-
zyki oraz handlowych kiosków atrakcją było też nieduże
wesołe miasteczko z górską kolejką i diabelskim młynem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •