[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uniknąć tej rozmowy.
Będzie dla mnie lepiej, pomyślała, jeżeli on zniknie i nigdy więcej nie powróci.
Cały dzień pomagała ciotce w różnych domowych pracach, a gdy zapadał
zmierzch, zobaczyła przez okno powracających mężczyzn. Z początku nie mogła się
zorientować, co się dzieje, bo choć przyprowadzili ze sobą trzy konie, dwie krowy
i cielę, a poza tym mieli na wozie worki z ziarnem, coś było nie tak. Zaniepokojona,
już miała wyjść i sprawdzić, o co chodzi, gdy do kuchni wpadł wuj.
Kapitan Colby jest ranny powiedział. Posłałem już po doktora, ale bardzo
krwawi. Jeżeli rana nie zostanie zaraz opatrzona, on umrze, zanim nadejdzie
pomoc.
Boże miłosierny! zawołała ciotka Minnie. Kto mógł mu coś takiego zrobić?
Nie wiemy, bo strzelano zza drzew w lesie, gdyśmy wracali do dworu. Pierwszy
strzał nie był celny, ale gdy Colby ruszył w stronę strzelającego, strzelono drugi
raz, tym razem celnie. Ktoś z zimną krwią próbował go zabić.
Babette wzdrygnęła się. Czyżby to John postrzelił kapitana? zadała sobie
pytanie w duchu. Jakoś nie mogła uwierzyć, że jej brat mógł strzelać z ukrycia; że
usiłował zabić. Na tę myśl zadrżała na całym ciele.
Ciotka stała nieruchomo z przerażeniem w oczach. Tymczasem Babette szybko
sprzątnęła ze stołu, na którym zaraz położono nieprzytomnego, śmiertelnie bladego
kapitana, który stracił bardzo dużo krwi.
Babette kazała szybko przynieść misę z zimną wodą i lniane płótno. Materiał
rozdarła na dwie części jeden miał posłużyć do obmywania rany, a drugi
przeznaczyła na bandaże. Ciotka Minnie mdlała na widok krwi, więc zabrała się do
opatrywania kapitana z pomocą Angeliny.
Przekonawszy się, że kula utknęła w ramieniu rannego płytko, doszła do wniosku,
że nie będzie czekać na przybycie lekarza, tylko usunie ją nożem. Kazała zaraz
Angelinie zapalić świecę i oczyściwszy ostrze dużego noża nad płomieniem,
zanurzyła nóż w zimnej wodzie. Następnie nacięła ciało ostrzem, podważyła kulę
tak, że ta wyskoczyła z rany, upadła na blat stołu i stoczyła się na podłogę. Kapitan
Colby wydał okrzyk bólu, zaklął i spróbował usiąść.
Wybaczcie mi, panie powiedziała Babette. Kula została usunięta z rany,
a rana oczyszczona lepiej się zagoi.
Czarownica powiedział cicho kapitan i stracił ponownie przytomność.
Babette przyniosła zrobioną własnoręcznie maść, nałożyła sporą jej ilość na
kawałek czystego lnianego płótna i z pomocą wuja, który podtrzymywał kapitana,
opatrzyła ranę.
Potrafisz opiekować się chorymi powiedział wuj, patrząc na nią podejrzliwie.
Kto cię tego nauczył i dlaczego kapitan Colby nazwał cię czarownicą?
Zajmować się chorymi nauczyła mnie moja matka odparła Babette. Leczyła
na zamku każdego, kto zachorował. Od chorego żebraka, który zapukał do naszych
drzwi, zaraziła się gorączką i zmarła. Kapitan Colby żartował, wuju. Jego żart nic
nie znaczy.
Takie żarty są niebezpieczne, Babette powiedział sir Matthew, mierząc ją
lodowatym spojrzeniem. Wiem, że jesteś niewinna, jednak niewiele młodych
kobiet potrafiłoby tak dobrze poradzić sobie z raną. A ludzie są przesądni. Gdyby
zaczęli plotkować, nie byłabyś tutaj bezpieczna.
Babette spojrzała na wuja przestraszona. Wyglądało bowiem na to, że uwierzył
w to, co kapitan Colby powiedział żartem. Patrzył na nią ze szczerą obawą,
a przecież jej medykamenty były łatwe do przygotowania z mieszanki ziół
i sporządzała je bez żadnych zaklęć czy innych magicznych praktyk.
Dotknięta do żywego podejrzliwością wuja i zdziwiona tym, że on, człowiek,
którego dotychczas szanowała i miała za inteligentnego, mógł okazać się tak
przesądny. Doszła do wniosku, że powinna jak najszybciej opuścić jego dom.
Jednak zaraz uświadomiła sobie, że nie może tego zrobić, dopóki kapitan Colby
całkiem nie wydobrzeje. Musiała w jakiś sposób zawiadomić brata, że buntownicy
pozostaną we dworze jeszcze przez jakiś czas.
Rankiem następnego dnia sir Matthew powiedział Babette, że podkomendny
kapitana, który przejął dowodzenie oddziałem, postanowił oddział podzielić.
Piętnastu ludzi z żywnością i zwierzętami zakupionymi w okolicy uda się do
kwatermistrzostwa, a pięciu pozostanie we dworze, by strzec kapitana
i eskortować go, gdy wydobrzeje albo też& jeżeli zdarzy się najgorsze& zanieść do
dowództwa wieść o jego śmierci&
Kapitan nie umrze powiedziała Babette bardziej stanowczo, niż zamierzała,
bo wydawało jej się, że wuj zbyt łatwo godzi się z ewentualną śmiercią swego
krewnego.
Gdyby pozostawić sprawy w jego rękach, pomyślała, modliłby się tylko za
rannego i nic więcej.
Przyjechał lekarz, pochwalił Babette za to, co zrobiła dla kapitana, dał jej przepis
na lek przeciwgorączkowy, który już znała, i stwierdził, że ona potrafi zajmować się
rannym równie dobrze jak on sam. Polecił też posłać po siebie, gdyby wdało się
zakażenie i potrzebna była amputacja ręki.
Babette z uśmiechem podziękowała lekarzowi, z ulgą przyjmując fakt, że
przynajmniej on nie uważa jej za czarownicę. Inaczej niż wuj, który zaczął
traktować ją uprzejmie, ale z widoczną rezerwą, wskazującą na to, że wolałby, by
zniknęła z jego domu jak najszybciej. W pewnej chwili wydało jej się nawet, że
dostrzega w jego oczach strach. Czyżby sądził, że zle mu życzę i że mogę czarami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]