[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rokiem?
Poczuł coś na kształt nienawiści do niej za to, że i jego okłamała. Mówiła, że go kocha, że
nie mogłaby bez niego żyć. Pozwalała sobie nawet na zazdrość, choć nigdy jej nie dawał ku
temu powodu, bo nawet do głowy mu nie przyszło, by mógł ją zdradzić. Ale jak widać, każdy
sądzi po sobie. Z gardła wyrwał mu się zraniony, pozbawiony radości śmiech.
Czy można naprawdę kochać, jeśli się zataja przed najbliższą osobą fakty z przeszłości?
On wprawdzie także miał swoje za uszami, ale to całkiem inna sprawa. Zanim związał się z
Mali, figlował z niejedną dziewczyną na sianie. %7ładna z nich nie znaczyła dla niego wiele, ale
jednak łączyło go z nimi coś więcej niż pocałunek. Też o tym nie opowiedział Mali, ale
wydawało mu się to mało istotne. To, czego dopuściła się Mali, było znacznie poważniejsze!
Jak mogła pozwolić synowi dorastać, ukrywając przed nim, kim jest naprawdę?
Skutki tego okazały się katastrofalne. Havard cierpi na samą myśl o dramacie tych dwojga
kochających się młodych ludzi i ich nienarodzonego dziecka. Jak Mali zdoła żyć po tym
wszystkim, nie był sobie w stanie wyobrazić. Przecież tak bardzo kocha Siverta, on jest dla
niej wszystkim!
Havard zboczył ze ścieżki i powędrował wzdłuż pola. Chwiejąc się na nogach, minął letnie
obory dworów Innstad i Granvold, które majaczyły niczym grafitowe cienie w mroku
jesiennego wieczoru. Kawałek dalej, idąc pod górę, znajdowała się letnia obora dworu
Oppstad. Stała tuż obok ogrodzenia z kamieni ciągnącego się wzdłuż potoku, który spływając
z gór, tworzył naturalną granicę pomiędzy polami dworu Oppstad i Stornes.
Ziemia tu była żyzna, dzięki czemu każdego roku z tego stromego pola zbierali sporo
siana. Część zwożono stąd do stodoły w Stornes, ale na samej górze stała też mała stodoła,
którą wykorzystywano, gdy rok był szczególnie urodzajny i siano nie mieściło się już w
stodole we dworze. Także tego roku mała stodoła została zapełniona po brzegi świeżym
pachnącym sianem. Właśnie w jej kierunku zmierzał Havard. Postanowił ułożyć się tam
wygodnie i w samotności przemyśleć wszystko, nim wróci z powrotem do Stornes. Nawet
jeśliby to miało potrwać całą noc, pomyślał i przeskoczył lekko przez kamienne ogrodzenie.
A Mali niech sobie myśli, co chce!
Znów poczuł, jak wzbiera w nim złość, frustracja i rozpacz. Przypomniał sobie, jak na
niego patrzyła, kiedy opuszczał sypialnię: wielkie, przerażone oczy przepełniała bezgraniczna
rozpacz i żal, jej spojrzenie błagało, by ją wspierał, kiedy będzie musiała opowiedzieć o
wszystkim Sivertowi i Tordhild. Przez moment poczuł coś na kształt żalu, a może wyrzutów
sumienia, że przy niej nie pozostał.
- Do diabła! - warknął, bo zle stąpnął i wpadł jedną nogą do potoku. Do diabła! Przecież ją
kocham! %7ładna inna kobieta dla mnie nie istnieje. To prawda, że zrobiła coś strasznego. Nie
przypuszczałbym nigdy, że jest do tego zdolna. Ale co znaczą moje rozterki w porównaniu z
poczuciem winy, z którym Mali boryka się przez tyle lat. Jak ona sobie poradzi? Jak zdoła
przeprowadzić tę trudną rozmowę z dwojgiem młodych?
Nie miał pojęcia. Ale to już jej sprawa, pomyślał znów w przypływie złości. Sama musi
wypić to piwo, którego nawarzyła.
Usiadł, a kiedy zdjął mokry but i skarpetę, zebrało mu się nagle na płacz. Biedna Mali!
Opuściłem ją, kiedy mnie najbardziej potrzebuje!
Zapiekło go to do żywego i nagle poczuł przemożne pragnienie, by znalezć się przy niej,
przygarnąć jej miękkie ciepłe ciało, scałować łzy z jej zrozpaczonej twarzy, odgarnąć miękkie
wilgotne włosy z czoła, pocałować ją i pocieszyć.
Zastanawiał się właśnie, czy włożyć skarpetę i but i wracać do Stornes, gdy nagle bardziej
wyczuł, niż usłyszał, że coś poruszyło się w dole przy gęstych zaroślach. Błyskawicznie i
bezgłośnie poderwał się na nogi, sądząc, że to jakieś zwierzę.
- Havardzie? To ty?
Z mroku wyłoniła się postać, a kiedy oświetlił ją blask księżyca, Havard popatrzył na nią
zdumiony.
- Laura? - zapytał. - Co tu, na Boga, robisz o tak póznej porze, i to na dodatek całkiem
sama?
Nie odpowiedziała, ale podeszła bliżej. Havard nie widział jej już od dawna. Słyszał, co
prawda, jakieś pogłoski, że razem z synem przebywa teraz w Oppstad, ale Laura nie
odwiedzała okolicznych dworów podczas pobytu u rodziców i tylko nieliczni mieli okazję ją
spotkać.
- Gdybym miał ze sobą strzelbę, pewnie bym do ciebie wystrzelił. Sądziłem, że to jakieś
zwierzę czai się w zaroślach.
Podeszła jeszcze bliżej i popatrzyła mu w oczy. Uśmiechnęła się szelmowsko i
odpowiedziała:
- Strzeliłbyś do mnie? Przecież nie jesteś taki strachliwy, by naciskać spust, nie widząc
celu! Chyba się nie mylę?
Zapomniał już, że jest taka piękna. W blasku księżyca wyglądała wręcz zjawiskowo. Miała
szczupłą kibić i dorodne piersi, które poruszały się, gdy oddychała. Jej oczy lśniły, a gęste
włosy opadające na ramiona wydawały się niemal białe. Zupełnie bezwiednie podniósł dłoń i
zanurzył ją w jedwabistej kaskadzie.
- Wyglądasz jak młoda dziewczyna - rzekł cicho, czując przyspieszone bicie serca.
- Zupełnie jak podczas nocy świętojańskiej dawno temu? - uśmiechnęła się, odsłaniając
białe zęby. Jej pełne wargi były wilgotne i rozchylone.
Havard nie odpowiedział. Jakiś ostrzegawczy głos podpowiadał mu, że powinien
powiedzieć dobranoc" i odejść, albo zaproponować jej odprowadzenie do Oppstad, po czym
wrócić samemu do domu. Ale nogi jakby wrosły mu w ziemię. Lekko otumaniony cofnął
jednak rękę z jej włosów, zorientowawszy się, że się nimi bawi. Laura objęła go w pasie,
odchyliła głowę i podniosła ku niemu twarz.
- Pytałeś, co robię sama o tak póznej porze, ale co ty tu robisz?
Havard nie wiedział, jak się zachować. Czuł jej jędrne rozkołysane ciało tuż przy swoim.
Miękkie piersi wtulone w jego tors.
- Ja... chciałem jedynie sprawdzić siano w stodole - odpowiedział nieco pokrętnie. -
Zwiezliśmy je pośpiesznie. Obawiam się, że nie było dość suche.
- Rozumiem - uśmiechnęła się. - Mogę pójść z tobą?
- W domu pewnie się już o ciebie martwią - próbował sic wykręcić. - Jest pózno.
- Nikt nie wie, że wyszłam - odpowiedziała, biorąc go za rękę. - I nikt się nie dowie -
dodała.
Havard chwycił skarpetę i but i poszedł za nią. Serce biło mu mocno i był niemal pewien,
że ona to słyszy. Ciepła szczupła dłoń Laury bawiła się jego palcami. Przełknął ciężko ślinę i
skłamał:
- Powiedziałem, że zaraz wrócę.
Instynktownie rozumiał bowiem, że zapuścił się na niebezpieczne ścieżki. Ale lekki rausz
sprawił, że myślał jakoś wolniej. Zazwyczaj nie ulegał pokusom kobiet, tego wieczoru jednak
nie był sobą. Bardziej niż butelki bimbru potrzebował bliskości drugiego człowieka.
Właściwie potrzebował Mali, jednak jej tu nie było. To przez nią wyszedł z domu póznym
wieczorem. To ona rozpętała całe to szaleństwo.
Puścił dłoń Laury i objął ją ramieniem. Przyciągnął ją bliżej do siebie, poczuł jej krągłe
biodro tuż przy swoim, jej włosy połaskotały go w policzek.
Nie pozostał na to obojętny.
Drzwi małej stodoły zaskrzypiały. Uderzył ich w nozdrza zapach suchego siana, będący
wspomnieniem minionego lata. Havard potknął się o wysoki próg i upadł wprost na miękkie
siano, a Laura tuż za nim.
- Laura...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]