[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zleciała.
Nikt się jednak z pomocą nie kwapił, bo jeszcze wielu nosiło nie zgojone rany.
Koniuszewski też jakoś spokojnie stał w progu, blady był jeno, jak trup, i chociaż mu ża-
łość rozrywała wnętrzności, patrzał na wszystko martwemi, zapiekłemi od bólu oczami i nie
wyrzekł ani słowa, ale skoro krowina, wyciągana z obejścia, zaryczała i zaczęła odwracać
głowę za gospodarzami, porwał jakiś kół25 i również wziął bronić swojej żywicielki. Nie
obronił; mógł to sam przemóc całą tę zgraję?
24
wartującą mającą wartość.
25
kół gruby kij, żerdz, pal na końcu zaostrzony.
27
Tyle tylko zarobił, że go znowu sponiewierali, jak nieboskie stworzenie, a krowę i tak po-
wlekli na sprzedanie.
Luta noc26 omroczyła im duszę, i gdy żałosne ryki bydlątka ucichły, chałupa stała się jakby
tym zimnym grobem, pełnym straszliwych jęków niedoli, kobieta zawodziła rozpacznie, nie
mogąc przeboleć tej straty, a chłop siedział martwo pod kominem, jak ten ogień, w który się
zapatrzył, palącą, straszną męką przegryzany.
Przeszło południe, wieczór już nadchodził, modrawy zmierzch obtulał ziemię, i po wsi
wybłyskiwały światła, a oni wciąż siedzieli, pogrążeni w rozpaczy i gorzkich rozpamiętywa-
niach swojej doli nieszczęsnej. Zaglądali do nich niektórzy sąsiedzi, ale, dojrzawszy sine,
okrwawione twarze, zakrzepłe w bólu i rozpaczy, uciekali strwożeni, dopiero póznym wie-
czorem oprzytomnił ich płacz zgłodniałych dzieci.
Cóż teraz poczniemy? odezwała się kobieta, nastawiając garnek z wodą na ogień.
Nie ustąpimy! rzekł i długo patrzał w jej zapłakane oczy.
Dziecka nie dam! przytwierdziła mocno a może Pan Bóg zlituje się jeszcze nad na-
mi.
Mieli w sobie taką niezłomną wiarę w świętość swojej sprawy, że nie było na świecie mo-
cy, która by mogła ich zachwiać w powziętem postanowieniu. Ale jak tu było żyć dalej?
Nie mógł się nigdzie ruszyć za robotą, bo literalnie nie miał w czem, a mrozy brały coraz
większe, więc tylko żyli tem, co im przyniosły miłosierne ręce sąsiadów,a tego było niewiele,
gdyż wieś była strasznie zbiedzona i tak w czasie nawracania objedzona przez żołnierstwo,
że nie w każdym domu mieli ziemniaki, a już okrasy i chleba to nie widzieli całymi miesią-
cami.
Ale w chałupie Koniuszewskich była już tylko rozpacz i głód.
Chłop targał się w męce i prawie już od rozumu odchodził, żeby sobie jakoś zaradzić, a
tyle jeno wymyślił, że któregoś dnia pożyczył sobie od sąsiada kożucha, nogi poobwijał w
łachmany i, nie opowiadając się nawet żonie, ruszył gdzieś we świat.
Poszedł po ratunek do księdza. Droga była daleka i niezmiernie uciążliwa, szedł przy tem
o głodzie i musiał kołować i kluczyć borami, omijając wsie i trakty, na których mógłby się
był spotkać ze strażnikami, więc dopiero drugiego dnia dowlókł się na plebanię.
Ksiądz byt w domu, ale, skoro się dowiedział, że to oporny , tak się wystraszył, że nie
chciał go widzieć na oczy i przykazał surowo kościelnemu nie wpuszczać nieszczęśnika na-
wet do kościoła. Szczęściem kościelny miał litościwsze serce i pozwolił mu wejść do kruchty,
gdzie Koniuszewski całą noc leżał krzyżem i żebrał krwawemi łzami o zmiłowanie, a rano, po
mszy, upatrzywszy odpowiednią chwilę, padł do nóg proboszczowi, wyznał się ze wszystkie-
go i skamlał o ochrzczenie dziecka.
26
luta noc zimna, mrozna noc.
28
Ksiądz wysłuchał, nawet się nad nim rozczulił, dał mu parę złotych i medalik, ale o chrzcie
nie dał sobie mówić i jak najsurowiej zakazywał mu więcej przychodzić na plebanię...
A chociaż z niczem powrócił do chałupy, nie stracił jeszcze nadziei, bo wkrótce wybrał się
do jednego z dworów, gdzie często chodził na robotę; cóż, kiedy dziedzic kazał go wypędzić,
bał się również, aby go nie posądzono o pomaganie opornym , na całej bowiem Unii wciąż
jeszcze świszczały nahajki, tłukły kolby, tysiące gnano w dalekie strony, i rozlegał się żałosny
płacz nawracanych . Koniuszewski zapłakał pierwszy raz w życiu nad swoją niedolą i od-
szedł.
Dopędził go za bramą dworski kucharz i z dobrego serca mu poradził, żeby się udał do sta-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]