[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ine miała wrażenie, że właśnie ten pośpiech najbardziej intrygował ludzi. Czuła, jak setki
par oczu ocenia to, jak wygląda i jak się porusza, gdy w monumentalnym, zabytkowym
kościele szła główną nawą do ołtarza. Powietrze było ciężkie od zapachu kwiatowych
perfum. Popołudniowe słońce wdzierało się do środka przez witrażowe okno, rzucając na
kamienną posadzkę błękitne światło. Bez wątpienia to był piękny ślub. Szkoda tylko, że
nie miała na nic wpływu. %7ładen szczegół ślubu nie był przygotowany zgodnie z jej gu-
stem. No, może tylko poza skromną, prostą sukienką, którą sama wybrała. Jakie to jed-
nak miało znaczenie, czy uwzględniono jej gust, czy też nie? Liczyło się tylko to, co się
stanie za dwanaście miesięcy od dnia ślubu. Czy firma, o którą tak desperacko walczyła,
będzie już do niej należała.
Uniosła wzrok i spojrzała na pana młodego, czekającego na nią przy ołtarzu. Czar-
ny smoking był doskonale skrojony, świetnie podkreślał jego szerokie barki i wąskie
biodra. Miał nienaganną sylwetkę sportowca, ale nie tylko to sprawiało, że tak mocno na
nią działał. Oczywiście był przystojny, niewiarygodnie przystojny i pociągający, ale to
jego charyzma, siła tkwiąca w jego spojrzeniu i głosie tak bardzo ją przyciągała. Nie
przypominał żadnego mężczyzny, którego do tej pory spotkała. A teraz miała zostać jego
żoną.
Przełknęła ślinę, powtarzając sobie w duchu, że przecież to jest tylko kolejny inte-
res. Nic takiego, kolejna biznesowa umowa, kontrakt.
Zcisnęła mocniej bukiet i przyjęła wyciągniętą dłoń pana młodego.
Elaine nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się przetrwać ślubną uroczystość i
cztery godziny przyjęcia weselnego. Bolały ją stopy od ślicznych, ale niewygodnych
pantofelków. A już tańczenie z Markiem, udawanie, że jego bliskość nie robi na niej
żadnego wrażenia, była istną torturą.
W westchnieniem ulgi wsiadła do limuzyny.
R
L
T
- To było wyczerpujące - westchnęła.
- Panny młode zazwyczaj mówią tak dopiero po miesiącu miodowym.
Zrobiło się jej gorąco. Wyobraznia natychmiast podsunęła jej obrazy, których
głównym bohaterem był Marco, wymyślający różne sposoby, by czuła się wyczerpana".
Nie chciała o tym myśleć, ani teraz, ani nigdy.
Limuzyna, udekorowana przesadnie fantazyjną szarfą z napisem Państwo De
Luca", zawiozła ich do luksusowej dzielnicy, gdzie Marco miał swój apartament. Wysia-
dła i czekała, że poprowadzi ją do mieszkania, które od dziś miała z nim dzielić. Z tru-
dem mogła za nim nadążyć. Co prawda, zaraz po przyjęciu przebrała się w białą, je-
dwabną, ołówkową spódnicę i zielony sweter, ale wciąż miała na nogach te nieszczęsne
ślubne pantofle. Dreptała więc za nim, zastanawiając się, ile kobiet tu przyprowadził i ile
jeszcze przyprowadzi podczas trwania ich małżeństwa. Czy leżąc w swojej sypialni, bę-
dzie słyszała głos jego kochanek? Przecież jasno dał jej do zrozumienia, że nie zamierza
być wiernym mężem.
- To jest moja prywatna winda.
- Masz własną windę?
- Owszem i prowadzi prosto pod moje drzwi. Byłoby to ryzykowne, gdyby każdy
mógł jej używać.
- Każdy tu ma swoją własną windę?
- Nie, tylko ja.
Wystukał wielocyfrowy kod i dopiero wówczas winda się otworzyła. Przejazd
trwał dość długo. Marco zajmował apartament na samej górze. W końcu jednak wyszli z
kabiny wprost do skąpanego słońcem salonu.
Białe ściany i wysoki sufit dawały wrażenie przestronności, a efekt ten potęgowały
olbrzymie okna, z których rozpościerał się wspaniały widok na Manhattan.
- Podoba ci się? - spytał niskim, seksownym głosem, który zawsze przyprawiał ją o
dreszcze.
Było to tyleż przyjemne, co niepokojące.
R
L
T
- Bardzo. Gustownie urządzone, prosty, minimalistyczny styl, a widok z okna jest
po prostu zachwycający. Wydaje mi się jednak, że takie okna nie pozwalają na prywat-
ność, prawda?
- Będziemy robili aż takie rzeczy, żeby potrzebować prywatności? - Uniósł jedną
brew, sugerując mimiką, jaki rodzaj prywatności miał na myśli.
Jej twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem.
- Nie! Myślałam... Miałam na myśli to, że obcy ludzie mogą wszystko widzieć.
- Nie mogą. Szyba jest jak lustro weneckie. My widzimy innych, ale nikt nie może
zobaczyć nas. Zapamiętam sobie jednak, że chcesz robić w salonie rzeczy raczej nie
przeznaczone dla oczu obcych ludzi.
I znów szybsze bicie serca i wyobraznia, płatająca jej figla... Nie, nie podda się tak
łatwo. Musi ratować resztki swojej godności.
- Gdzie jest mój pokój? - spytała, tylko po to, by sprowadzić rozmowę na inne tory.
- Prosto, korytarzem, ostatnie drzwi. Masz także własną łazienkę, więc nie zabrak-
nie ci prywatności, o którą tak się martwisz. Będę u siebie, w gabinecie. Mam trochę pra-
cy.
Nie patrzyła, w którym kierunku się udał. Nawet nie próbowała.
Jej sypialnia była w białej tonacji, jak reszta apartamentu, i wyposażona w równie
wielkie jak w salonie okna, z których mogła podziwiać linię horyzontu.
Pudła pokaznych rozmiarów z jej rzeczami stały pod ścianą, ale tego wieczoru nie
miała ochoty ich rozpakowywać. Jedyne, o czym marzyła, to gorąca kąpiel w wannie i
łóżko.
Była zaskoczona rozmiarem wanny. Stała na środku pokoju kąpielowego, olbrzy-
mia i tak głęboka, że chyba można było w niej nurkować. Odkręciła kurek z wodą, roz-
glądając się ciekawie wokoło. Zdjęła z nóg ciasne ślubne pantofle, rozebrała się do naga i
weszła do wanny, pozwalając, by ciepła woda otuliła jej ciało. Musiała odczekać dłuższą
chwilę, nim wody przybyło na tyle, aby zakrywała ją aż po szyję, ale warto było. Za-
mknęła oczy i wreszcie poczuła, jak schodzi napięcie z jej mięśni i całego ciała. Nawet
stopy zapomniały już o kilkugodzinnych katuszach. Pozwoliła, by wszystkie niespokojne
myśli odpłynęły w niebyt. Zrobiło jej się błogo, cudownie... I wtedy poczuła na twarzy
R
L
T
chłodniejszy powiew powietrza. Otworzyła niechętnie jedno oko i mało nie zachłysnęła
się wodą, gdy zobaczyła, że w drzwiach stoi Marco.
- Widzę, że już się zadomowiłaś. Cieszę się.
- Wynoś się! - krzyknęła.
Jeszcze żaden mężczyzna nie widział jej nagiej.
- Daruj sobie tę fałszywą skromność. Nie masz nic, czego bym już nie widział u
innych kobiet.
Zapłonęły jej policzki. Czy on zawsze musi się afiszować swoim bujnym życiem
seksualnym?!
- Miałem nadzieję, że uda mi się przełożyć pewne spotkanie o dzień lub dwa - kon-
tynuował, nie zważając na to, że wprawia ją w zakłopotanie. - Niestety muszę jechać na
Hawaje w związku z interesami.
- Czy moglibyśmy dokończyć tę rozmowę, gdy będę ubrana? - spytała, trzęsąc się
ze złości.
Marco zmuszał się, by patrzeć jej prosto w oczy, gdy do niej mówił, ale nie było to
łatwe. Widział już mnóstwo nagich kobiet. Mnóstwo pięknych, pociągających nagich
kobiet. Dlaczego więc ta jedna miała wydawać mu się jakaś szczególna? Nie powinna.
Ale tak było.
- W porządku. Poczekam na ciebie w salonie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]