[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cę...
Kapitan zacisnął szczęki. Znów to samo. Ten człowiek nigdy nie nauczy się dyscypliny i
posłuszeństwa. Czyż każde jego polecenie będzie kwestionował i to w dodatku przy ludziach,
którzy pilnie nadstawiają uszu? Wenta czuł, jak narasta w nim irytacja. Krzyknął głośno:
Chief, niech pan robi, co kazałem!
Tak jest, panie kapitanie! z ociąganiem odpowiedział pierwszy.
No, to dobrze! Proszę wykonać!
Odwrócił się od aparatu, spojrzał po ludziach stojących na mostku i rzucił w przestrzeń:
Czy na tym statku zawsze panowało takie gadulstwo zamiast normalnej dyscypliny?
Nikt mu nie odpowiedział. Nie oczekiwał zresztą odpowiedzi. Wyszedł na skrzydło i spoj-
rzał w kierunku dzioba. Było tam ciemniej niż od strony rufy, niemniej widział dosyć wyraz-
nie sylwetki ludzi krzątających się przy windzie kotwicznej. Wychylił się jeszcze bardziej za
falszburtę i w tym momencie zobaczył, że od kadłuba odrywa się ciemny kształt i spada do
wody. Natychmiast w tym miejscu wytrysła wysoka fontanna wody. Równocześnie rozległ
się wyrazny łoskot łańcucha w kluzie kotwicznej. Gdy ustał hałas łańcucha, kapitan usłyszał z
głośnika mocno przytłumiony i zagłuszony przez wiatr głos chiefa:
Gotowe!
W porządku odpowiedział. Teraz będzie spokój z dryfowaniem.
Chief nie odpowiedział. Nie odezwał się także nikt na mostku.
66
7
Motorzysta wrócił po dość długim czasie. Wraz z nim zjawił się w maszynowni drugi me-
chanik, poczęli zaglądać także pozostali członkowie załogi maszyny. Pingwin rzucił im złe
spojrzenie. On także czuł się coraz bardziej nieswojo. Dokuczała mu bezczynność, nie wie-
dział co dzieje się na mostku, jakie jest położenie statku i jakie kroki podejmuje kapitan, aby
rozwiązać tę sytuację. Nie miał jednak ochoty ponownie wychodzić na górę, nie chciał się
znów narazić na niemiłe uwagi.
Nie miał za złe kapitanowi jego zachowania. Rozumiał, że ma prawo w takiej chwili być
opryskliwy i żądać, by mu nikt nie przeszkadzał. Każdy niepotrzebny człowiek na mostku był
w podobnej sytuacji intruzem i sprawcą dodatkowego zamieszania.
Ale tam, na mostku, mimo wszystko sprawa przedstawiała się inaczej niż tu, w zamknię-
tym, przegrzanym, pełnym wyolbrzymionych przez wyobraznię dzwięków, pudle kadłuba.
Tam mieli nad głowami niebo, widzieli port, jego światła i falochrony, czuli wokół siebie
swobodną przestrzeń, bliskość ludzi i portu. Tam widzieli i wiedzieli co się dzieje. Napięcie
rozładowałoby się z pewnością, gdyby z mostku nadeszły jakieś wiadomości, ale tuba mil-
czała.
Załoga maszynowni czuła to samo, co jej przełożony. Nikt o nic nie pytał, nikt się nie od-
zywał. Czekali. Tylko niektórzy mimo woli unosili głowy ku górze, jakby wzrokiem chcieli
przebić metal i dostrzec, co się dzieje nad nimi.
Niespodziewany łoskot zabrzmiał w maszynowni tak silnie, że wielu ludzi wzdrygnęło się.
Turkot szedł od dzioba i trwał przez jakiś czas, potem umilkł.
Kotwica poszła! stwierdził motorzysta.
Starszy mechanik skinął głową i potwierdził:
Stoimy.
No, to przynajmniej nie wleziemy na żaden falochron z ulgą powiedział drugi mecha-
nik.
W maszynowni zapanowało odprężenie. Ci, którzy nie mieli wachty, poczęli wychodzić na
górę, żeby zaczerpnąć powietrza i zapalić papierosa.
8
Kapitan Dunaju otrząsnął się, bo poczuł niemiły dreszcz. Mimo ulubionego grubego
swetra chłód dawał mu się już we znaki. Nie mógł jednak zejść z mostku. Tkwił tu milcząco
pulchny bosman z kapitanatu portu i Kozyra uważał, że jako gospodarzowi nie wypada mu
opuścić tego stanowiska, dopóki sprawa się ostatecznie nie wyjaśni. Toteż mimo chłodu nie
odszedł, tylko zawołał:
Zamknijcie drzwi od nawietrznej. Zimno tu jak cholera!
Wachtowy posłusznie spełnił polecenie. Teraz wszyscy patrzyli przez przednią szybę ste-
rówki. Oni też zauważyli ludzi, którzy przybyli na wewnętrzny falochron, a światła samocho-
dowych reflektorów skierowane na Prosnę pozwalały im wyrazniej śledzić, co się z nią
dzieje.
Dryfuje, jak diabli zauważył wachtowy.
Wiatr silny i dmucha im prosto w burtę mruknął Kozyra. Muszą dryfować.
Na ciemnym tle kadłuba Prosny , tuż przy samym dziobie, pojawił się biały wytrysk pia-
ny i zaraz potem nawet tu, do Dunaju , dotarł przygłuszony łoskot.
Rzucili kotwicę! wykrzyknął wachtowy.
67
Nareszcie Kozyra skrzywił się i dmuchnął dymem tytoniowym. Dawno to powinni
zrobić. Teraz ich zniosło i ustawili się w poprzek awanportu. Zablokowali całe wejście. Nie
ma mowy, żeby ktoś mógł wejść albo wyjść z portu.
Och, w nocy nikt nie będzie płynął niefrasobliwie powiedział oficer. To tylko oni
pchali się do środka, zamiast poczekać na redzie.
Bosman połączył się przenośną krótkofalówką z kapitanem portu i meldował mu, że Pro-
sna rzuciła kotwicę i stoi niemal w poprzek awanportu. Kapitan przyjął wiadomość i powie-
dział, że wkrótce zjawi się na Dunaju , żeby osobiście porozmawiać z kapitanem Prosny .
Bosmanowi kazał czekać i nie oddalać się z mostku Dunaju .
9
Starszy mechanik mimo wszystko nie wytrzymał. Kiedy rzucono kotwicę uznał, że mostek
już jako-tako zapanował nad sytuacją i że może się tam teraz pojawić, by zasięgnąć informa-
cji.
Wychynął z czeluści swej maszynowni, posapując wspiął się po trapie pomagając sobie
rękami i wsunął się cicho do sterówki. Kapitan zauważył go jednak od razu. Trudno było nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]