[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Instynktownie otarta się o niego. Tak łatwo było go pragnąć, pozwalać, by
ją wziął, gdy ona jednocześnie brała w posiadanie jego. Tak łatwo byłoby
kochać się z nim teraz, tutaj, w kuchni, pod ścianą, albo w łóżku, które
dzielili.
Słowa Justina rozległy się w jej głowie jak fałszywy akord. Znowu
poczuła ból. Odsunęła się i pochyliła głowę. Ich szybkie oddechy mieszały
się w ciemności. Czuła niezaspokojoną namiętność, własną i jego.
- Przypomniałaś sobie, co powiedział Justin - stwierdził cicho
Michael. - Zapomnij o tym.
Serce jej się ścisnęło boleśnie.
- Nie mogę. Jeszcze nie. Za wcześnie. Westchnął.
- Wystarczająco długo dla mnie rezygnowałeś z łóżka. Pójdę na
kanapę.
- Nie - zaprotestował. - Zpimy w jednym łóżku.
- Ale...
- To twoje miejsce. Zaczekam na ciebie.
Kate przyglądała się jego twarzy w ciemnościach.
- Zaczekasz na co?
Patrzył na nią, a w jego spojrzeniu lśniło pożądanie.
- Aż znowu mnie zechcesz.
104
R S
Jakby za obopólną zgodą Kate i Michael byli co wieczór zajęci. W
kolejnym tygodniu obejrzeli mnóstwo domów na sprzedaż i siódmego
wieczoru znalezli właściwy. Piętrowy ceglany dom w stylu kolonialnym
miał cztery sypialnie, gabinet, salon i jadalnię, jeden cichy pokoik, kuchnię
ze spiżarką i niespodziewany pokój słoneczny. Kate z zadowoleniem
dostrzegła kilkoro małych dzieci bawiących się w sąsiedztwie, a Mi-
chaelowi odpowiadał dwudziestominutowy dojazd do pracy.
Rzeczywiście nie tracił czasu. Tego samego wieczoru podpisał
umowę kupna, a na drugi dzień rano wyjechał na Zachodnie Wybrzeże. Ze
względu na maleństwo Kate została w St. Albans. Czytała, że latanie i
wczesna ciąża nie idą w parze, więc zamiast tego kupiła parę rzeczy do no-
wego domu.
Co wieczór, kładąc się spać, patrzyła na leżącą obok poduszkę,
wspominała Michaela i coraz bardziej za nim tęskniła.
Wieczorem, gdy miał wrócić, pojechała na lotnisko, chociaż
wcześniej ustalili, że wróci sam, taksówką.
Zobaczyła go przechodzącego przez bramkę i od razu wyczuła, że
coś jest zle. Jego twarz przecinały bruzdy zmęczenia i napięcia, spojrzenie
było nieobecne. Musiała go dwa razy zawołać, zanim ją usłyszał.
- Michael - powiedziała po raz trzeci, stając mu na drodze. - Cześć -
zaśmiała się.
Zamrugał, rozejrzał się na boki.
- Cześć - mruknął. - Co ty tu robisz? Dzwonili z pilną wiadomością z
biura?
- Nie - zaprzeczyła, zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem. -
Chciałam ci zrobić niespodziankę.
105
R S
Wtedy na nią spojrzał i naprawdę ją zobaczył. Odłożył torbę i wziął
Kate w ramiona. Mogłaby przysiąc, że szukał jakiegoś ukojenia. Objęła go.
- Co się dzieje? - spytała.
- Nic ważnego - odparł, ale ton jego głosu zaprzeczał słowom.
Odsunęła się i wpatrzyła w jego twarz.
- Myślę, że coś ukrywasz. Jego oczy patrzyły na nią zimno.
- Myślę, że to nie twoja sprawa. Kate spoglądała na niego
wstrząśnięta. Był tak daleki, że równie dobrze mógł zostać w Kalifornii.
ROZDZIAA DZIEWITY
- To wszystko? - spytała Kate, gdy Michael załadował bagażnik.
Ciężar jej zaniepokojonego spojrzenia i sztucznej wesołości był nie
do zniesienia. Jednak po ostatnim wyjezdzie wszystko na świecie mu
przeszkadzało.
- Tak. Ja poprowadzę - stwierdził, zastanawiając się, jak to możliwe,
że tak cieszy go jej widok, a jednocześnie wcale nie chce jej oglądać.
- O, nie. Ja prowadzę. Jesteś zmęczony - zaprzeczyła stanowczo,
siadając za kierownicą. - I zły. - Uśmiechnęła się odrobinę zbyt
promiennie. - Zawsze uważałam, że ludzie w złym humorze nie powinni
być wypuszczani na drogę.
- To dotyczy połowy ludzkości - odparł, siadając w fotelu pasażera i
zamykając drzwiczki.
- No właśnie. - Wyjechała z lotniska i włączyła płytę. Rozległy się
znajome akordy gitarowe. Eric Clapton.
Michael odetchnął głęboko i usiłował się odprężyć.
106
R S
- Wiesz - oznajmiła spokojnie, wyjeżdżając na autostradę. - Gdybym
nie była taka szczęśliwa, że cię widzę, dostałbyś w łeb za odezwanie się do
mnie w taki sposób, jak na lotnisku.
Michaela zatkało.
- Jak? - udał, że nie wie. Spojrzała na niego spod oka.
- %7łe to nie moja sprawa - przypomniała.
- Bo to nie jest twoja sprawa - oznajmił twardo.
Policzki Kate zaróżowiły się. Szarpnęła kierownicą i zjechała na
parking stacji benzynowej. Zwróciła się w jego stronę.
- Jestem twoją żoną. Jeśli coś cię gnębi, to na pewno jest to, do
cholery, moja sprawa.
Kate rzadko przeklinała.
- Do cholery?
- Pasuje do ciebie. Ukrywasz przed żoną, że coś cię gnębi.
- Nie chcę, żebyś się martwiła.
- Daj spokój. Oboje wiemy, że nie ożeniłeś się z porcelanową
laleczką. Wytrzymałam trzy lata jako twoja asystentka, więc dam sobie
radę z tym, co ci się stało w Kalifornii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]