[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojechać do Jacksonu i czekać..
Wysiadł z samochodu i podszedł do werandy. Postał chwilę, potem
wolnym krokiem obszedł dom dookoła. Dom, w którym wychowała się
Lee i który opuściła jako siedemnastoletnia panienka. Lee... Mon Dieu,
jak długo będzie torturować ich oboje? Przecież czuł każdym nerwem, że
w jej sercu jest dokładnie to samo, co w jego.
Miłość. Dwóch detektywów z miejscowej agencji miało przyjechać
za kilka minut. Wynajął ich, aby podczas jego nieobecności obserwowali
dom. Przecież ona tu przyjedzie, chociażby na chwilę. Pozostawało
pona
ous
l
a
d
an
sc
czekać. Czekać cierpliwie.
Lee dotarła do Jacksonu o zmierzchu. W mieście było mnóstwo
turystów, korzystających z pięknego, sierpniowego weekendu, ostatniego
przed rozpoczęciem roku szkolnego. Dlatego Lee zadzwoniła wcześniej z
Montany i zarezerwowała pokój w Mount Moran Inn". Teraz pomyślała,
że nie jest jeszcze całkiem ciemno i mogłaby pojechać do domu rodziców.
Postać przed nim przez chwilę, popatrzeć, wejść do środka. Pożegnać się.
Jutro zleci agencji sprzedaż i wyjedzie do Kalifornii.
Powoli przejechała przez miasto. Wiele się tu zmieniło, ale ulica,
przy której mieszkała przez siedemnaście lat, pozostała taka sama. Po
lewej stronie dostrzegła nieduży dom w stylu farmerskim. Dom jej
rodziców. Powoli wjechała na podjazd i zgasiła silnik.
Czy na świecie istnieje coś bardziej pustego niż dom bez ludzi,
którzy kiedyś tu mieszkali i nigdy nie wrócą? Oni przeminęli. Podobnie
jak Szwajcaria. W życiu Lee pozostała już tylko rodząca rozpacz pustka.
Raoul.
Zduszony szloch zmienił się w potok łez. Dziewczyna płakała
długo, kryjąc twarz w dłoniach, dopóki oczy nie mogły już podarować ani
jednej łzy. Potem pojechała do motelu, odebrała w recepcji klucz do
pokoju numer dwadzieścia pięć i ruszyła przez hol.
- Lee. Boże, ten głos. Torebka, klucz, walizka - wszystko wypadło
jej z rąk. Nie odwracaj się, Lee, to ci się tylko zdaje. Ale odwróciła się.
Prosto w błękit oczu, potwierdzających, że to wszystko jest jawą.
- Raoul?
pona
ous
l
a
d
an
sc
- Jechałem za tobą. Byłem przed twoim domem.
- Skąd wiedziałeś...
- Od madame Simoness.
- Ona...
- Tak, dała mi adres. Chciałem podejść i zapukać w szybę, ale
bałem się, że cię przestraszę.
Lee czuła, że zaczyna drżeć jak w febrze.
- Raoul, ale... co ty tu właściwie robisz?
- Musimy porozmawiać, Lee.
- Masz kłopoty, prawda?
- Tak.
- Przeczuwałam, że tak będzie! Próbowałam cię ostrzec, chciałam
się wycofać, ale ty się nie zgodziłeś.
- Tak. Nie zgodziłem się. I w rezultacie muszę się ożenić. To
znaczy, bardzo chcę się ożenić.
- Z Sophie? To ona nie wyszła za Luciana? Chwała Bogu! Raoul
spojrzał na nią zdumiony.
- Co ty mówisz, Lee?
- Nie musisz niczego udawać, Raoul. Od samego początku
wiedziałam, że się pobierzecie, to była tylko kwestia czasu...
- Lee - przerwał jej - Sophie wyszła za Luciana dwa tygodnie temu.
Są teraz w podróży poślubnej. Wszystko ci wytłumaczę, ale nie tutaj.
- Przepraszam, Raoul. Proszę, chodzmy.
Pozbierał jej rzeczy. Lee weszła do pokoju pierwsza. Usłyszała, jak
pona
ous
l
a
d
an
sc
Raoul starannie zamyka drzwi, odgradzając ich od reszty świata.
- Co chciałeś mi powiedzieć?
- Wolałbym, żebyś usiadła, Lee.
Usiadła, a on sięgnął do kieszeni dżinsów, potem przykucnął koło
jej kolan i spojrzał w fiołkowe oczy, teraz prawie czarne ze
zdenerwowania.
- Lee, ja... powiem od razu. Przyjechałem do Stanów... do ciebie.
Kocham cię, Lee. A ty zadecydujesz o reszcie. Proszę!
Na otwartej dłoni leżały dwa pierścionki. Wziął jeden z nich, ze
wspaniałym ametystem, i podał dziewczynie.
- Jeśli wybierzesz ten, zostaniemy w Jacksonie w stanie Wyoming.
Będziesz żoną Raoula Mertiera, bankiera i biznesmena, który potrafi
inwestować i zadba o swoją rodzinę, w jego przypadku dość liczną,
ponieważ planuje minimum czworo dzieci. Cała rodzina będzie możliwie
jak najczęściej odwiedzała dziadków w Szwajcarii.
Lee, wpatrzona w Raoula, machinalnie wzięła pierścionek. I nagle
przyszło olśnienie. Nie, to nie sen. Szwajcarski książę o błękitnych
oczach oświadcza się. Prosi o rękę... Lee Gresham.
- Jeśli wybierzesz ten - ciągnął Raoul, wkładając jej do drugiej
dłoni sygnet z herbem, ułożonym misternie z najszlachetniejszych
kamieni - czekają cię pewne obowiązki, jako że zostaniesz małżonką
księcia Raoula Mertiera Bergeret d'Arillac. Zamieszkasz w zamku nad
jeziorem Neuchatel i wszystkie nasze dzieci będą nosić tytuł książęcy.
- Ale po co wybierać? - spytała cichutko Lee. - Przecież w Stanach
pona
ous
l
a
d
an
sc
byłbyś nieszczęśliwy.
- Mon amour- wyszeptał wzruszony Raoul, ujmując jej twarz w
dłonie. - Z tobą wszędzie będę szczęśliwy. Kocham cię, Lee. To przyszło
nagle, ale będzie trwać wiecznie. Powiedz, czy ty...
- Tak! - krzyknęła, czując nagle, że ogarnia ją nieprzytomna radość.
- Przecież wiesz dobrze, że cię kocham! Ale nie mogę uwierzyć, że ty...
że ty też mnie kochasz!
- Je t'aime - szepnął Raoul, pieczętując swą deklarację gorącym
pocałunkiem. Tak gorącym, że nagle oboje znalezli się na dywanie.
Pierścionki wysunęły się z dłoni Lee. W plątaninie rąk i nóg tylko usta,
głodne i nienasycone, znały dokładnie drogę do drugich ust.
- Kochany! - szeptała Lee - Jak ja płakałam przez ciebie! Dziś,
przed domem, w samochodzie... Płakałam, bo nie wiedziałam, jak bez
ciebie żyć...
- Widziałem - przyznał się Raoul, głaszcząc jej jasne loki. - Byłem
pewien, że to z powodu rodziców. Myślałem, że wolisz być sama.
- Nigdy o nich nie zapomnę, Raoul, ale dziś... dziś płakałam przez
ciebie. Bo ciebie ze mną nie było.
- Jestem już, Lee, i będę zawsze.
- A ja cały czas byłam przekonana, że ty kochasz się nieszczęśliwie
w Sophie.
- Głuptasie! - wykrzyknął ze śmiechem Raoul, obejmując ją jeszcze
mocniej. - Nigdy nic nie czułem do Sophie, ani ona do mnie. Zaprosiłem
ją do Zermatt, żeby ją zniechęcić, rozumiesz? Miałem nadzieję, że jak
pona
ous
l
a
d
an
sc
pochodzi po górach, odechce się jej małżeństwa z alpinistą! To był
pomysł Philippe'a. Byłem wściekły, że Sophie nie przyjechała. Ale kiedy
zobaczyłem ciebie... wtedy zaczęły dziać się ze mną dziwne rzeczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]