[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umierającym hitlerowcem i odpiął mu pistolet. Wzrokiem szukał wzroku Niemca. - Pan jest
SS-mann, prawda? (Rudy dobrze mówił po niemiecku). Pan wie, co to są obozy
koncentracyjne dla Polaków? Słyszał pan o Oświęcimiu? O sposobie badań gestapo, o
odpowiedzialności zbiorowej? Niemiec zdaje się zrozumiał, co do niego mówiono. Rysy
twarzy Rudego były stężałe w zaciętości. Stężeniem mięśni twarzy opanowywał niespokojne
bicie serca i wzrastający niepokój duszy: krew... oczy umierającego... Włożył pistolet
hitlerowca do swego płaszcza i wolno poszedł w kierunku Marszałkowskiej. Ubezpieczenie
szło po drugiej stronie ulicy.
Grupka żołnierzy niemieckich stała w mroku wieczornym w miejscu. Nie zauważyli?
Nie słyszeli? Czy też może nie chcieli zauważyć i nie chcieli usłyszeć? Tylko wojna,
wojna, której w Polsce wyjątkowo potworne formy nadali hitlerowcy, wytworzyć mogła tego
rodzaju sytuację, w jakiej znalazł się Rudy i dziesiątki, a może setki tysięcy podobnych mu
ludzi. Bo Rudy był w istocie człowiekiem dobrym.
%7łenująco delikatnym wobec przyjaciół. Gdy kiedyś miał w dyskusji ideowej wystąpić
przeciw najbliższemu przyjacielowi, zwrócił się doń przedtem w cztery oczy. - Zośka,
zajmuję odmienne niż ty stanowisko. Czy nie wyrządzi ci to przykrości, jeśli zaatakuję cię
dziś na odprawie? - W stosunku do pana Janka, przyjaciela Buków jeszcze z czasów ich
służby w komórce więziennej, a teraz inicjatora i organizatora wielu wieczorów
samokształceniowych, w których brali udział koledzy Zośki, był nieśmiały i ulegający jego
wpływom. Zresztą wpływy pana Janka, o kilka lat starszego od naszych przyjaciół,
obejmowały silną więzią cały ten wielki krąg młodych ludzi. Były to ciekawe wpływy;
dotyczyły zagadnień nowego stylu życia, przebudowy polskich charakterów, nowego typu
polskiego żołnierza. Młodzi ludzie, wróciwszy z jakiejś wyprawy małosabotażowej albo
pózniej z jakiejś akcji dywersyjnej, zbierali się bardzo często w miejscach, gdzie przychodził
pan Janek i dyskutowali, dyskutowali, dyskutowali. Oczywiście o walce i o jej formach; o
Polsce, którą wywalczą. Dyskusje te nie przypominały szablonowych artykułów prasy
konspiracyjnej o granicach i kombinacjach politycznych, o zemście na wrogu i o odwecie.
Jeżeli mówiono o Polsce przyszłości - to mówiono o ludziach: jacy są, a jacy być powinni i
jakich Polsce potrzeba; o wadach i o zaletach ludzkich. Jeśli mówiono o walce - to troszczono
się przede wszystkim o to, żeby z tej fatalnej sytuacji ekonomicznej i moralnej, w jaką
wpędziła nas okupacja, wyjść najbardziej obronną ręką; mówiono o moralności w walce,
mówiono o stylu życia pokolenia wojny i pokolenia powojennego. Problematyką partyjną nie
interesowali się. Rudy często zabierał głos w tych dyskusjach. Uczucia swe dzielił teraz
między życie umysłowe i najbliższych przyjaciół, spośród których wyróżniał Zośkę. Rudy
jako dowódca był bardzo dobry. Całą inteligencję i pasję życiową skupił na swym Sadzie,
starając się natchnąć ludzi nowym stylem życia polskiego żołnierza (był to temat jego długich
przemyśliwań i przeżyć). Wśród towarzyszy-dowódców stał się Rudy motorem i skarbnicą
pomysłów wychowawczych. Przeżywał mocno sens walki i sens dzisiejszych czasów. W
ostatnich miesiącach Rudy czuł się wyjątkowo dobrze.
Mówił, że dni jego nie znają godzin zmarnowanych, że żyje pełnią życia. %7łe wszystkie
jego zajęcia są cudownymi zajęciami. Pochłaniał Abramowskiego43, Pigonia44,
Szczepanowskiego i Dzieje Anglii Maurois. Uczył się z zapałem języka angielskiego,
poświęcając na to wczesne ranki i pózne godziny wieczorne. Każdą wolną godzinę spędzał na
rozmowach z przyjacielem. No i oczywiście pełnił swą służbę podziemną. Pełnił ją,
rozwiązawszy w sumieniu swoim trudne zagadnienie zabijania. Boć to przecież był czas
pierwszych wystąpień Rudego z bronią. Tego właśnie ostatniego problemu nie mógł rozgryzć
Alek. Kwestia pozbawienia życia, nawet takiego nikczemnego wroga, jakim jest hitlerowiec,
odbierała Alkowi spokój snu. Przez parę miesięcy męczyło go to, gnębiło. Radził się wielu
ludzi, do których miał zaufanie. Wybrał jednego z najbardziej rozumnych spowiedników i
poszedł do spowiedzi, w czasie której zwierzać się począł z największej swej udręki -
zabijania. Na całe dnie wymykał się do lasu, gdzie krążył w samotności, szarpiąc się z tym, z
czego nie widział wyjścia. Całą duszą pragnął walki, walką żyła cała jego istota. Walka z
bronią była przecież koroną walk i, gdy wyobraznia podsuwała mu obrazy obrony, odpierania
napaści wroga w potyczce - nie miał żadnych wątpliwości. Natomiast gdy stawiał siebie w
sytuacji napadającego, w szczególności napadającego przez zaskoczenie, szarpał się i dręczył,
i w swym odczuwaniu chrystianizmu nie widział rozwiązania tej wątpliwości. Przywoływał
wówczas na myśl wszystkie potworności okupacji niemieckiej w Polsce. Zamordowanie ojca,
bestialskie znęcanie się gestapowców nad dziesiątkami tysięcy mężczyzn i kobiet,
niesamowitość zbrodni dokonywanej na całym trzymilionowym społeczeństwie żydowskim
w Polsce. To wszystko było prawdą, lecz strzelić do nie spodziewającego się niczego
człowieka? Ile razy o tym myślał - odczuwał niepokój...
Opowieść ta nie jest szczegółową kroniką Kedywu. Nie mamy tu miejsca ani czasu na
podawanie wielu szczegółów ówczesnego życia Zośki i jego kolegów, na opowiadanie o
akcjach udanych lub nieudanych, o pomysłach szczęśliwych lub niefortunnych, o wysiłkach
wyczerpujących, niekiedy zakończonych rozczarowaniem, niekiedy - rozsłonecznionych
sukcesem. O pewnej jednak robocie powiemy tu nieco szczegółowiej. Jest ona
43
Józef Edward Abramowski (1868-1918) - działacz społeczny. filozof, socjolog i psycholog.
44
Stanisław Pigoń (1886-1961) - historyk literatury i edytor, w młodości blisko związany z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]