[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w gruncie rzeczy, nie było już osobnej kompanii karabinów maszynowych, której oficerem
politycznym był formalnie Bozżanow.
- I cóż to będzie za pododdział?
Bozżanow szybko odpowiedział:
- Odwód dowódcy batalionu... Wasz oddział, towarzyszu dowódco batalionu.
- A więc, towarzyszu dowódco odwodu - powiedziałem - chodzmy do twego wojska.
3
W głąb lasu przenikał mętny blask księżyca.
- Stój! Kto idzie?
- Murin, to ty? - spytał Bozżanow, zamiast odpowiedzi.
- Ja, towarzyszu oficerze polityczny.
Całe wojsko Bozżanowa mieściło się pod jedną sosną. %7łołnierze spali na posłaniu z igliwia,
przytuleni do siebie, okryci aż po głowy pelerynami.
Murin miał służbę. Obok piramidki karabinów czerniał cekaem.
- Murin, trzeba zbudzić ludzi - powiedział Bozżanow.
Olbrzymi Galliulin, zmorzony snem, spał mocniej od innych.
Ocknął się, usiadł i znowu zwalił się na miękkie igliwie. Ledwo zdołano go dobudzić. - Wziąć
karabiny, ustawić się! - dał cicho komendę Bozżanow.
Obrzuciwszy wzrokiem swój niewielki oddział wystąpił naprzód i złożył raport.
- Ogłoście mój rozkaz - powiedziałem.
- Słuchajcie, towarzysze - zaczął Bozżanow zbliżywszy się do ustawionych żołnierzy - batalion
jest otoczony...
Potem, tak samo cicho, wyłożył punkt po punkcie treść rozkazu: zająć obronę okrężną, do
niewoli się nie poddawać, oszczędzać amunicji, strzelać na pewniaka.
Bozżanow mówił dalej:
- Mamy działa, karabiny maszynowe, mamy braterstwo bojowe... Tylko spróbuj, przystąp...
Powiedziałem:
- Towarzyszu oficerze polityczny. Wyjaśnijcie zadanie grupy.
Bozżanow spokojnie objaśnił, że muszą iść na tyły Niemców po porzucone w lesie działa.
- Możecie się rozejść - powiedziałem, kiedy skończył. - Przygotujcie się. Sprawdzcie broń.
Zbierzcie rzeczy. Ale najpierw chodzcie tu, przyjaciele.
W ciągu jednej chwili byli przy mnie. Tylko długi Murin pozostał na warcie przy karabinie
maszynowym. Chciał również słyszeć, o czym będzie mowa. Więc zwrócił się ku nam głową
i wyciągnął szyję, w świetle księżyca błysnęły jego szkła.
- Przyjaciele! - Po raz pierwszy nazwałem tak swoich żołnierzy. Nigdy mi się nie podobało, gdy
zwracając się do żołnierzy mówiono chłopcy . Czy to zabawa dziecięca, czy jak? Ale
przyjaciele - to co innego i teraz odruchowo wypowiedziałem to słowo.
- Dzisiaj biliście się, towarzysze, dobrze, mądrze...
%7łołnierze nie stali w szyku. Razem odpowiedzieć nie mogli. Wszyscy milczeli.
- Teraz postarajcie się sprytnie wyciągnąć po cichu te działa i pociski. Wtedy będziemy bogaci.
Muratów powiedział:
- Towarzyszu dowódco batalionu, kiełbasy trzeba by wziąć ze sobą.
Chciał nas widocznie rozśmieszyć, lecz nikt się nie zaśmiał. Gdy wyczul brak aprobaty ze
strony kolegów, dodał pośpiesznie:
- Towarzyszu dowódco batalionu, to nie dowcip. Może Niemcy mają tam czołgi. Opowiadają,
że oni śpią w czołgach, a na noc do czołgów przywiązują psy.
- Nie pleć byle czego... - surowo powiedział Błocha.
Nie było to byle co. O psach należało rzeczywiście pomyśleć, ale w tej chwili trzeba było
innych słów, innej rozmowy- Słów nie było. Wszyscy milczeli.
- Towarzyszu dowódco batalionu, czy mogę powiedzieć? - zapytał Murin.
Czekałem niecierpliwie, co powie. Ale Murin po prostu zapytał:
- Gdzie zostawić karabin maszynowy?
Przypomniałem sobie, jak trzy miesiące temu po raz pierwszy podszedł do mnie: w marynarce,
w krawacie, który nieco zjechał mu na bok, w okularach, długi, niezgrabny, nie wiedział, jak ma
stać przed dowódcą, gdzie ma podziać swe cienkie nieopalone ręce. Przyszedł ze skargą.
Towarzyszu dowódco batalionu, zaliczono mnie do służby pomocniczej. Dano konia i wóz.
A ja absolutnie nie mam pojęcia, co to jest koń. I nie po to zgłosiłem się do wojska .
Przypominam sobie, jak ulegając panice haniebnie uciekał wraz z innymi, gdy w pobliżu nagle
zaterkotał karabin maszynowy i ktoś krzyknął: Niemcy . Karabin mu się trząsł, kiedy stojąc
w szeregu mierzył do zdrajcy, do tchórza, którego kazałem rozstrzelać przed frontem batalionu.
Być może, silniej niż ktokolwiek inny przeżył Murin strach wojny.
Teraz usłyszawszy rozkaz, dowiedziawszy się o tym, że trzeba iść na tyły wroga, po prostu
zapytał:
- Gdzie zostawić cekaem?
- Wątpię, towarzyszu Murin, czy się tam przydacie. Z końmi nie dacie sobie rady. Pozostańcie
tu, przy cekaemie.
Spodziewałem się zwykłej żołnierskiej odpowiedzi: według rozkazu! , ale nie nastąpiła. Murin
przemówił po chwilowej przerwie:
- Towarzyszu dowódco batalionu, czy mogę was prosić... w takiej chwili... - Zatrzymał się,
odetchnął i ciągnął dalej głuchym głosem. - W takiej chwili, towarzyszu dowódco batalionu,
człowiek chce być ze swoimi towarzyszami. Proszę was: gdzie oni, tam i ja...
A więc tak... Więc jak inni był również podniecony, myślał, rozumiał, jak ciężka to była chwila
dla batalionu. Kierował nim w tej chwili nie tylko obowiązek służbowy i poczucie dyscypliny,
lecz bardziej podniosłe uczucie - była to decyzja, by umrzeć za ojczyznę, lecz nie poddać się,
nie cofnąć, nie ustąpić wrogowi. Sięgnąłem na chwilę w głąb duszy batalionu, miałem teraz
pewność, że będziemy zabijać wroga, zabijać aż do ostatniego naboju.
Powiedziałem:
- Dobrze, Murin. Galliulin, bierz cekaem. Bierzcie taśmy. Odnieście do sztabu. Błocha, ustaw
ludzi. W drogę, towarzysze.
4
Mijały nocne godziny, nocne dumania.
%7łołnierze, obrąbując odnogi korzeni, okopywali się w zmarzłej ziemi, wzdłuż całego skraju
lasu. Poszły w ruch piły, padały drzewa, wyrąbywano ścieżki, aby można było manewrować
działami.
Nie kryliśmy się. Niech wróg wie: jesteśmy tu! Wróg nie będzie panował nad drogą
prowadzącą do Nowlanskoje: droga jest pod obstrzałem naszych dział. Tu, obok naszej
wysepki, nie przejdą jego auta, nie przejdzie artyleria.
Lecz cóż z tego? Kolumny płyną innymi drogami, przez inne miejscowości, przez Sipunowo,
przez Krasną Gorę. Ale przecież stamtąd, spoza Krasnej Gory, odezwały się nasze działa.
Gdzieś trzymali się nasi: gdzieś wgryzli się w ziemię jak i my, zamknęli Niemcom drogę
w różnych miejscach.
Front jest mimo wszystko pokawałkowany, zapora przerwana. Niemcy, omijając nas, posuwają
się w kierunku Wołokołamska, w kierunku Moskwy! Czy uda się zatrzymać wroga pod
Wołokołamskiem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]