[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wdarł do pokoju panny de Sirle i że...
Ach, tak zawołał Atos. Skoro się tu znajdujesz, nie jesteś we własnym pokoju. Mam
więc prawo zrobić to, co zamierzałem.
Muszkieter przeszył serce Sourensa i dopadł do okna.
Słońce kończyło swą dzienną wędrówkę. Przed Atosem ukazał się balkon. Ogród
znajdował się o przeszło trzy metry niżej. Koń stał przy powozie. Z ludzi nie było widać
nikogo. Snadz wszyscy zajęci byli poszukiwaniami w domu.
Atos rozpiął pas i rzucił go wraz z rapierem na klomb kwiatów. Sam zawiesił się na szynie
balkonu i skoczył.
Wewnątrz pałacu słychać było ogromny hałas. Nikomu nie przyszło na myśl by zajrzeć do
ogrodu. Atos podniósł swą broń z ziemi, przypasał ją do boku i za chwilę przejeżdżał bramę
ogrodu.
Stanowczo mruczał do siebie nie zazdroszczę d Artagnanowi misji do tej damy.
Naraz zachwiał się na koniu i musiał użyć całego wysiłku woli, by nie runąć na ziemię.
Potarł ręką czoło, uniósł się na strzemionach i za chwilę był już na drodze. Bez kapelusza i
ranny stał się widowiskiem ludzi.
Atos zapomniał, że był jeszcze z dala od Paryża!
72
ROZDZIAA XI
Bardziej niezwykła przygoda pana du Vallona
Ponieważ każdy wiedział, że pan de St. Luc bawił na dworze królewskim, a jego hotel na
Placu Królewskim był zamknięty na lato, ukazanie się służby w hotelu, otwarcie jego podwoi
i okiennic dnia 13 lipca wywołało zrozumiałe zdziwienie. Ze względu jednak na zupełne
opróżnienie dzielnicy hoteli i pięknych rezydencji w tej porze roku nie było tam nikogo, kto
by mógł taką zmianę wyjaśnić.
Wczesnym rankiem tego dnia zajechał przed hotel powóz. Wysiadł z niego bogato ubrany
pan o surowych rysach twarzy. Był to lord Winter, Baron Sheffield. Zarządca hotelu wyszedł
na spotkanie gościa i nisko mu się pokłonił.
Milordzie, wszystko jest gotowe na twój przyjazd. Spiżarnia jest zaopatrzona, łóżko
przewietrzone. Pan mój zostawił mi polecenie, bym traktował cię, milordzie, jak jego samego.
Jesteśmy tu wszyscy do waszych usług i wierzymy, że nie będziesz miał powodu skarżyć się
na nas.
Lord Winter skinął głową.
Doskonale odpowiedział oczekuję tu dziś czterech panów, którzy będą pytać o mnie.
Możliwe, że przyjadą wszyscy razem, a może każdy z osobna. Może przyjadą w południe, a
może dopiero o północy. Pragnę wydać na ich cześć suty bankiet z najprzedniejszymi
trunkami.
O której godzinie, milordzie?
O jakiej przyjadą.
A jeżeli opóznią swój przyjazd do wieczora, czy monsieur będzie spożywał obiad.
Tak, z chleba i mleka jedynie. W moim pokoju.
Lord Winter udał się następnie do swego pokoju i tam wypoczywał do wieczora.
W powolnym tempie minęło południe, nadszedł wieczór, zapalono światła, bankiet był
gotowy, tylko goście nie nadjeżdżali. O dziewiątej lord Winter jadł skromną kolację złożoną z
mleka i chleba. Obsługiwał go własny lokaj, który mówił łamaną francuszczyzną, a który na
częste zapytania zarządcy o gości ruszał tylko ramionami.
Mój pan zaprosił ich odpowiadał więc przyjadą.
O dziesiątej lord Winter, który był siedział przy oknie, ukazał się na głównych schodach i
zaczepił zarządcę.
Słyszę tętent galopującego konia, zejdzmy na dół.
Zarządca spojrzał na lorda z niedowierzaniem. Zeszli na dół w chwili, gdy zapalono
pochodnie, przy których ujrzeli dopiero co wjeżdżającego do bramy jezdzca na omalże
padającym ze zmęczenia koniu. Przybysz zeskoczył z konia, tak jednak był cały pokryty
kurzem, że trudno go było rozpoznać. Podszedł do lorda:
Milordzie zawołał, słaniając się na nogach.
Na miłość wszystkich świętych. Wszak to pan d Artagnan! odpowiedział lord
chwytając muszkietera w objęcia i tuląc go do piersi serdecznie. Następnie poprowadził
gościa do hotelu, nakazując lokajowi przygotować natychmiast kąpiel i ubranie z własnych
kufrów. D Artagnan, który od śniadania nie schodził z konia, zamęczył biedne zwierzę, lecz
przyjechał.
73
Po kąpieli, odświeżony i przebrany w najlepszy strój lorda, d Artagnan jakby odżył.
Wkrótce też wszedł do jadalni, gdzie oczekiwał go de Winter.
Monsieur, na dole czeka jakiś pan, który przybył pieszo. Pyta o was, panie
zaanonsował zarządca hotelu, wszedłszy jednocześnie z muszkieterem do jadalni.
D Artagnan wyskoczył momentalnie z pokoju i po chwili trzymał w objęciach Atosa.
Twarz nowego przybysza zalana była krwią. Przybył w istocie pieszo. Przy wjezdzie do
Paryża zemdlał i spadł z konia. Przez dwie godziny leżał w mieszkaniu doktora skąd
przyszedłszy do przytomności, wydarł się przemocą i pospieszył na miejsce spotkania. Szedł
niby ślepy i głuchoniemy, nie odpowiadając na zaczepki gawiedzi.
Z kolei Atos się wykąpał i przebrał, i z obandażowaną głową wszedł do salonu. Lord
Winter ciekaw był ogromnie przygody gościa. Zanim jednak Atos zaspokoił jego ciekawość,
zwrócił się do przyjaciela:
D Artagnan, nie spełniłeś swego zadania w Dampierre?
Owszem odpowiedział zagadnięty lecz do Dampierre nie jezdziłem. Dwóch ludzi
próbowało mnie zabić, ja ich zabiłem. Jeden z nich mimo to uderzył mnie tak silnie w głowę,
że straciłem przytomność i padłem na niego. Przechodzący wieśniacy, myśląc, że jestem
zabity, obrabowali mnie, jednakże...
Aramisa nie znalazłeś?
Znalazłem. Wszystko jest w porządku. Ale ty, mój przyjacielu, jeszcze cię nigdy nie
widziałem w takim stanie.
Ba, spadłem z konia i rozbiłem sobie głowę. Rozłączyłem się z Portosem, zostawiając
mu Grimauda. Czy jeszcze nie przyjechali?
Właśnie w tej chwili nadjechał Grimaud. Lokaj sprowadził giermka do jadalni.
Mów pierwszy odezwał się Atos gdzie jest pan Portos?
Nieszczęśliwy Grimaud rozłożył ręce.
Bóg raczy wiedzieć, monsieur. Zatrzymaliśmy się w oberży. Było tam dwóch
zamaskowanych panów. Pan Portos dosiadł się do nich i mam wrażenie, że zaraz porządnie
sobie podpił. Zamówili kolację, a mnie służba wypchnęła i zmusiła do wyjazdu.
Jakże to? zawołał Atos. Dwóch zamaskowanych, mówisz? Czy inni też byli
zamaskowani?
Tylko dwóch oprócz pierwszych dwóch, monsieur.
Ciekawe mruknął d Artagnan. De Winter zaśmiał się.
Nie będziemy więc czekać na Portosa. A Aramis?
Jest ciężko ranny, ale pod dobrą opieką. Nie przybędzie.
W takim razie zasiądzmy do kolacji. Wnosząc z tego, co słyszę, każdy z nas będzie miał
wiele do powiedzenia.
To prawda wtrącił Atos ponuro ale nie przy służbie.
Wszyscy trzej weszli do iście królewskiej jadalni, zbudowanej przez Gerarda de St. Luca,
który, jak ogólnie mówiono, miał zamordować księcia Burgundii, Karola Zmiałego, podczas
oblężenia Nancy w r. 1477. Stoły uginały się pod wyszukanymi potrawami najlepszych
kucharzy.
Atos nie zwrócił uwagi na wspaniałości stołu, pił doskonałe wino tak, jakby pił
najzwyklejsze na świecie. Był w tej chwili w nastroju ponurym, jak to się często u niego
zdarzało. D Artagnan natomiast zachwycał się każdą potrawą z osobna i pił wino ze smakiem.
To nie jest kolacja, mój kochany baronie! zawołał. To jest uczta nad ucztami.
Doprawdy jesteś wspaniałomyślny.
To dlatego, mój drogi d Artagnanie, że przyszedłem tu prosić o wspaniałomyślność.
Portos nie zjawiał się. Podano owoce, orzechy i wino, po czym lokaj barona zniknął za
drzwiami.
74
[ Pobierz całość w formacie PDF ]