[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ma rację! - zakrzyknęła ława przysięgłych jednym głosem i po krótkiej deliberacji zbrodniarz
został skazany na śmierć.
* * *
Adwokat opuścił Pałac, wsiadł na rower, na którym miał powrócić do domu i czyniąc to, dołożył
wszelkich starań, chcąc trafić dokładnie zadkiem na siodełko tak, aby wiatr, wdzierając się pod jego
obszerną togę od Piqueta, odsłonił wszystkim oczom blask jego włochatych ud, zgodnie z
wymogami mody. Pod spodem nosił grube reformy z czerwonego materiału i elastyczne podwiązki.
* * *
W pewnej odległości od domu zatrzymał się przed witryną antykwariusza. Holenderski zegar
wystawiał na pokaz zauroczonym oczom złożoność skomplikowanego systemu cyferblatów, na
których ukazywały się fazy księżyca w postaci kolejnych rogalików rozkwitających splendorami
czerni i złota na nowiu i przy pełni. Można tam było również wyczytać dni, miesiące, dni tygodnia i
wiek konstruktora na rzezbionym frontonie.
Klient, którego przed chwilą bronił, jako honorarium zapisał mu w testamencie całą swą fortunę.
Wiedząc, że wkrótce będzie dziedziczył, ponieważ tamtego, dzięki jego wysiłkom, świeżo skazano
na śmierć, uznał, iż roztropne będzie uświęcić ten dzień zakupem zegara. Nie zabrał go ze sobą,
ponieważ miał już swój zegarek, lecz powiedział, że po niego przyśle.
V
Zwiatło przesączało się przez małą, kwadratową dziurkę w podłodze i rozpłaszczało się leniwie na
suficie Andre, tuż obok pająka. Pająk oskubał krawędzie plamy i powoli nadał jej kształt cyferblatu,
pózniej zaczął dorabiać cyfry i Andre zrozumiał, że piętro niżej rozmawiają o Nim.
Przystawił ucho do otworka, a światło weszło mu do ucha i oczywiście słyszał wyrazy
rozbrzmiewające mu w uszach pod postacią świetlistych liter.
Adwokat gościł na kolacji przyjaciela.
- Sprzedam ten zegar - powiedział pokazując mu klatkę Kotwicy, której balans podskoczył, a
potem ruszył swą zwyczajną drogą.
- Już nie chodzi? - zapytał przyjaciel.
- Jestem nim w pełni usatysfakcjonowany. Ale widziałem jeszcze piękniejszy! - rzekł adwokat,
wysączając połowę swej szklanki wina, akurat tę pełną.
- Pij! - ciągnął dalej, nalewając ponownie i dając przykład.
- Jaki jest ten drugi? - zapytał przyjaciel.
- Pokazuje fazy księżyca! - rzekł adwokat.
Pózniej Andre nic już nie słyszał, bo mężczyzni przestali rozmawiać o zegarze.
Wstał. By nikogo nie obudzić, nie zapalił światła. Blask wychodzący z podłogi znów usadowił się
na lekko pochylonym suficie mansardy.
Pełny i absolutnie okrągły księżyc artylerzystów uzupełniał oświetlenie i poruszał się lekko, gdyż
było coraz goręcej.
Kran nad umywalką ciekł jeszcze, prosto na butelkę alkoholu. Andre spoczywał na łóżku, a zegar
wybijał w jego głowie wszystko, co tylko mógł. Czas przepływał wokół niego, lecz brak mu było
kotwicy, by się w nim zatrzymać.
Nie było wiatru, nie było deszczu i pomimo wszelkich forteli Andre, upał wzmagał się, jak co
wieczór, i tak silnie naciskał z zewnątrz szyby, że Andre widział, jak uwypuklają się ku niemu,
nabrzmiewają, pękają jedna po drugiej i natychmiast się odtwarzają, jak mydlane bańki w
wyszczerbionej czarce.
Kiedy pękała któraś z szyb, można było usłyszeć - słabo i tylko przez chwilę - dzwięki dochodzące
z zewnątrz: kroki patrolu na brukowanej ulicy, stukot kocich grzechotek na sąsiednim dachu, szmer
radioodbiorników za zasłonami zaciągniętymi w szeroko otwartych oknach. W dole, pochyliwszy
się można było rozróżnić jasne plamy koszuli dozorcy i sukienki dozorczyni, siedzących na dwóch
starych krzesłach przed stróżówką; lecz trzeba było się śpieszyć, bo znowu się przekształcały.
Ciurkanie z kranu ucichło, potem znów powróciło, znak, że ktoś na dole nabierał wody. Metalowy
siennik wydawał nieznaczny odgłos, zgodny z rytmem oddechu Andre.
Aóżko zaczęło drapać podłogę kocim sposobem, wyciągając łapy, potem unosząc je lekko, jedną po
drugiej, i kołysało się miarowym ruchem. Jeszcze jeden dzień, a parkiet będzie już całkiem
zniszczony, bo łapy zagłębiały się weń coraz bardziej. By złagodzić efekt, Andre wstał i wyciągnął
się na ziemi, po uprzednim wsunięciu pod każdą nogę - korzystając z chwili, gdy się podnosiła -
starego buta. Aóżko też to natychmiast wykorzystało i zrobiło sobie spacer dookoła pokoju, a w
jednym kącie zadarło nawet łapę. W butach było łatwo i miło maszerować.
Przyjaciel adwokata właśnie wyszedł i adwokat musiał opuścić jadalnię, bo światło na suficie
znikło.
Bardzo cichutko było słychać dzwięki radia i dochodzący skądś modulowany, pięcionutowy sygnał
zagłuszający BBC i nagle w niebie rozległo się niewyrazne buczenie. Przeleciał samolot, jak
zwykle na tak wielkiej wysokości, iż nie można było zdać sobie sprawy z kierunku lotu.
Minuty nadal ginęły, gdyż Andre nie miał jeszcze Kotwicy; pot rosił mu szyję i uda na myśl, że
zegar miał wkrótce stąd odejść.
Wtedy usłyszał rosnące w oddali wycie syren z sąsiedniej dzielnicy i kilka sekund pózniej
rozbrzmiała również skarga syreny z merostwa.
Pelotka jeszcze nie waliła, lecz dwa reflektory rozpostarły na niebie niewyrazne plamy, dwie
gigantyczne, zdenerwowane mgławice.
Zwietlne pasy znaczyły teraz ramy okien o skrupulatnie zaciągniętych zasłonach, a budynki
wypełniały się głuchymi odgłosami. Słychać było krzyki gwałtownie przebudzonych dzieci, pózniej
kroki schodzące po schodach, nie kończące się, upadek dozorcy do piwnicy, którego można było
rozpoznać po użytym słownictwie. Drzwi adwokata nie otworzyły się. Na pewno spał zmorzony
winem, którego zbyt dużą ilość wypił przy posiłku. Nagle wszędzie dookoła pogasły światła.
Andre, nadal leżący na podłodze, podczołgał się do okna i z lękiem czekał na pojawienie się
samolotów i na huk bomby, który obudziłby adwokata.
Wstał, spróbował wypuścić wodę z kranu, którego dyskretnego kapania już nie słyszał, lecz
wydobył z niego jedynie gardłowy gulgot. Dozorca zamknął licznik w piwnicy. Wypił jednak
alkohol z butelki, który wirując przepłynął przez jego przewód pokarmowy z dziwnym warczeniem,
które pod koniec przekształciło się w bulgotanie wanny, w chwili, gdy właśnie przestaje się
opróżniać.
Humanitaryzm nakazywał mu ostrzec adwokata.
W ciemnościach, po omacku odebrał łóżku dwa buty, z trudem wsunął w nie stopy - żeby tego
dokonać, musiał stoczyć z łóżkiem walkę, a żelazne kółko rozdarło mu przegub na długości
dziesięciu centymetrów. Ukradkiem wyciągnął od spodu dwie śruby i pokonane łóżko zawaliło się z
chrzęstem martwego żelastwa.
Huk nie obudził adwokata. Trzeba było zejść na dół.
Wyszedł na klatkę schodową odruchowo zatrzasnąwszy drzwi za sobą i zdał sobie sprawę, że
klucze musiały zostać w marynarce na krześle. Upewnił się co do swego błędu, przeszukawszy
machinalnie kieszenie spodni. Miał tam tylko chusteczkę i scyzoryk. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •