[ Pobierz całość w formacie PDF ]

być bardzo zle. Siły mnie odeszły.
 Jak? Czemu?
 Skąd mam wiedzieć? Może tutaj dominują siły Entropii. Nie ma czasu na
spekulacje, trzeba się pospieszyć.
Spojrzenie Moongluma zdradzało niepokój. Nie mógł uczynić nic lepszego,
jak tylko wykonać polecenie Elryka, który drżał cały, coraz słabiej trzymając ża-
giel. Shaarilla przysunęła się, by mu pomóc i spojrzała na księcia ze współczu-
ciem.
 Co to były za bydlęta?  spytał Moonglum szczerząc zęby i dysząc po
zwierzęcemu.
 Clakary  odparła Shaarilla.  To gatunek starszy niż pisana historia.
Prymitywni przodkowie mojego ludu uznawanego za najstarszy pośród rozum-
nych mieszkańców tej planety.
 Ktokolwiek próbuje nas powstrzymać, stosuje oryginalne środki  skrzy-
wił się Moonglum.  Widocznie dawne metody nie działają  dodał, ale żadne
z jego towarzyszy nie odpowiedziało mu uśmiechem. Shaarilla była bez reszty
zajęta bliskim omdlenia Elrykiem.
 Widać ląd!  zakrzyknął Moonglum, przerywając ciszę.
Zaiste był to ląd i szybko się doń zbliżali. Za szybko. Elryk wyprostował się
z wysiłkiem.
 Rzuć żagiel  powiedział z wyrazną trudnością.
Moonglum posłuchał. Aódz zwolniła, aż w końcu wbiła się dziobem w piach
następnej srebrzystej plaży. Wyrzuciło ich daleko poza linię wody, kil wyrył
w jasnym podłożu ciemną szramę. Zatrzymali się nagle, stateczek zakołysał się
i wszyscy troje wypadli za burtę. Moonglum i Shaarilla pozbierali się niezwłocz-
nie, by odciągnąć bezwładnego albinosa wyżej, aż na skraj plaży, gdzie złożyli
go na grubych, miękkich mchach. Przyjrzeli mu się z niepokojem niepewni, co
będzie dalej.
Elryk chciał wstać, ale był za słaby.
 Dajcie mi trochę czasu  wyszeptał.  Nie umrę, ale chwilowo wzrok mi
szwankuje. Miejmy nadzieję, że na stałym lądzie mój miecz odzyska swą moc.
Z wysiłkiem wyciągnął Zwiastuna Burzy i uśmiechnął się z ulgą, gdy ten roz-
jarzył się lekko i zaśpiewał, błyskając czarnym płomieniem. Elryk czuł, jak wy-
pełniają go nowe siły, jednak jego oczu nie opuszczał cień bólu.
 Jak widzicie, bez tego miecza jestem niczym. A kim staję się dzięki niemu?
Czy nigdy się od niego nie uwolnię?
Nie odpowiedzieli, ale oboje byli wyraznie poruszeni okazaniem przez Elryka
emocji, pomiędzy którymi był i strach, i nienawiść, i żal, powiązane z czymś
jeszcze. . .
68
Książę stanął w końcu na niepewnych jeszcze nogach i bez słowa poprowadził
kompanów przez porośnięte mchami pagórki ku płynącemu z góry bardziej natu-
ralnemu blaskowi. yródłem światła był szeroki komin najwyrazniej połączony ze
światem zewnętrznym. W pobliżu można było dostrzec nieregularny zarys jakiejś
budowli.
Podeszli bliżej. Był to zamek z czarnego kamienia, ruina właściwie, porośnię-
ta mchami i powojami, które niemal opiekuńczo otuliły stareńkie mury. Gdzie-
niegdzie z rozległego, ciemnego masywu wystrzelały wieże bez okien. Jedyny
widoczny otwór stanowiła ciemna brama zagrodzona grubymi na palec metalo-
wymi sztabami pobłyskującymi matową czerwienią, nie wydzielającymi jednak
ciepła. Powyżej, znak Władców Entropii widniał wyryty w ognistym bursztynie
 osiem strzał rozbiegających się z jednego punktu we wszystkich kierunkach.
Emblemat zdawał się wisieć w powietrzu nie dotykając wcale omszałej skały.
 Mam wrażenie, że nasza podróż kończy się tutaj  powiedział ponuro
Elryk.  . . . albo nigdzie.
 Zanim pójdę dalej, Elryku, chcę wiedzieć, czego szukacie  wtrącił się
Moonglum.  Chyba sobie na to zasłużyłem.
 Księgi  odparł beztrosko Elryk.  Księgi Martwych Bogów. Pewien
jestem, że spoczywa gdzieś w murach tego zamku. Dotarliśmy do celu drogi.
Moonglum wzdrygnął się.
 Lepiej było nie pytać  uśmiechnął się.  I tak niewiele rozumiem z two-
ich słów. Mam nadzieję, że w razie powodzenia i mnie skapnie coś ze zdobyczy,
czymkolwiek ona będzie.
Elryk nie odpowiedział, ale chociaż wcale nie było mu do śmiechu, zdobył się
na przyjazny grymas zrozumienia.
 Najpierw musimy wejść do zamku  stwierdził po chwili.
Zupełnie jak na rozkaz metalowe sztaby rozjarzyły się najpierw do jasnej zie-
leni, potem znów poczerwieniały, aż w końcu rozwiały się, jakby nigdy ich nie
było. Wejście stanęło otworem.
 Nie podoba mi się  jęknął Moonglum.  Za łatwo poszło. To musi być
pułapka. Czy zamierzamy wpaść w nią ku radości tych, którzy rządzą tym za-
mczyskiem?
 A co innego możemy uczynić?  spytał cicho Elryk.
 Iść dalej. Lub cofnąć się. Cokolwiek, byle ominąć zamek, a nie drażnić Je-
go, który strzeże Księgi!  Shaarilla z całych sił chwyciła prawe ramię albinosa.
Twarz jej wykrzywiał paniczny strach.  Zapomnij o Księdze, Elryku!
 Teraz?  roześmiał się książę.  Gdy jesteśmy już u celu? Nie, Shaarillo,
jestem zbyt blisko poznania prawdy. Wolę już umrzeć, niż żyć ze świadomością,
że zaniechałem spojrzenia do Księgi, gdy mogłem to uczynić.
Shaarilla rozluzniła uchwyt, ręce opadły jej bezwolnie.
 Nie możemy walczyć ze sługami Entropii. . .
69
 Może wcale nie będziemy musieli.  Elryk sam niezbyt dowierzał swoim
słowom, wydało mu się, że jakaś siła zmusza go do ich wypowiedzenia.
Moonglum spojrzał na Shaarillę.
 Ona ma rację  powiedział z przekonaniem.  Nic tu nie znajdziesz,
prócz zgorzknienia, a może i śmierci. Spróbujmy raczej zbadać tamte schody. Mo-
że uda się nimi wyjść na powierzchnię.  Wskazał na kręte stopnie prowadzące
ku otworowi w sklepieniu jaskini.
Elryk potrząsnął głową.
 Nie. Jak chcecie, to sobie idzcie.
 Uparciuch z ciebie.  Moonglum skrzywił się, zakłopotany.  No do-
brze, wszystko albo nic. Idę z tobą. Ale prawdę mówiąc, to ja osobiście jestem
zwolennikiem kompromisu.
Książę ruszył powoli w głąb zamku.
Na środku podwórca pojawiła się wysoka, spowita w szkarłatny ogień postać,
która wyraznie ich oczekiwała.
Elryk minął bramę, a Moonglum i Shaarilla niespokojnie podreptali za nim. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •