[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pięćdziesiąt metrów skrzyżowaniu dzieje się coś niezrozumiałego. Z obu stron ulicy
wychodzą... Jerzy po omacku szuka na podłodze lornetki. Dłoń trafia na rozgrzany tynk,
piach. Dopiero prowadząc ręką po rzemieniu, od szyi, znajduje lornetkę. Widzi zresztą i tak,
gołym okiem: dziesięć, dwadzieścia! - kobiet. Stanęły wzdłuż jezdni. Trzydzieści! Co to
jest? - chce zawołać, ale raptem rozumie. Za nimi przemykają pochyleni...
- Luboń! - krzyczy do strzelca wyborowego, W lornecie widzi esesmanów przechodzących za
żywym murem. Twarz jakiejś kobiety z otwartymi ustami. Co ona krzyczy? . Domyśla się
nagle. Woła, aby nie strzelać.
- Luboń! - Sam już klęczy.. Wsta je. W tej chwili przez wielkie okno sypią się kule. Jerzy
pada. Piersią trafia na worek. Obsuwa się na bok.
- Podwiązka! Sanitariuszka! - słyszy krzyk Malutkiego.
- Kto ranny? - Jerzy klęka przy murze. Słyszy śmiech Malutkiego. Aha, myślał, że
dostałem.
- Sanitariuszka, stop! Nie potrzeba! - ryczy.
- Podwiązka, stop! Nie potrzeba! - przekazuje już w lewo Malutki wychylając się z bocznego
okna. Spokój. Tylko więcej tynku i wapna na podłodze. Jerzy czołga się ostrożnie do Lubonia.
- Przechodzą na lewą stronę. Może tam Zygmunt puścił barykadę... - mruczy Robert. Twarz
ma białą. Zęby na wierzchu.
Jerzy jest przy Luboniu...
- Strzelaj! - rozkazuje szarpiąc go za ramię. - Strzelaj!
Najmłodszy odwraca ku dowódcy twarz. Jeden policzek chodzi w skurczach mięśni. Patrzy
na Jerzego z nienawiścią.
- Są luki... - szepcze Jerzy.
Ale Luboń łapie wiszącą na piersi Jerzego lornetkę. Przykłada ją sobie do oczu nie zdejmując
mu rzemyka z szyi. Szarpie. Jerzy wyswobadza się. Luboń powoli sunie wzrokiem wzdłuż
29
szeregu kobiet. Esesmani są coraz pewniejsi swego sposobu. Przeciągają już całą szerokością
jezdni. Luboń porzuca lornetkę i pochyla się nad karabinem.
- Jest. Jest - mówi spokojnie Jerzy widząc, jak przebiegający środkiem jezdni żołnierz potyka
się i wali na bruk, wypuszczając karabin.
Teraz nie wytrzymuje Robert. Puszcza serię górą, nad ich głowami. Na chwilę ruch ustaje.
Nagle kobiety podnoszą ręce do góry, jakby - będąc w mocy SS - im się poddawały. Teraz
więcej. Wszystkie ręce do góry. Poruszają nimi w górze. Ruch za nimi zaczyna się od nowa.
- Mają wyższą osłonę... - tłumaczy Malutki szeptem. Jak przy siatkówce, jak przy serwie,
żeby nie widzieć, gdzie leci piłka... - kołacze w głowie Jerzego jakaś nonsensowna myśl.
Obciera twarz i szybko odwraca głowę.
- Strzelaj! - to do Lubonia. Ale ten położył głowę na kolbie, jakby zasnął. Na kolanach idzie
w ich stronę Malutki. Odsuwa Lubonia jak śpiące dziecko i kładzie się na jego stanowisku.
- On tam mieszka - szepcze nad kolbą w stronę Jerzego. Ruchem warg wskazuje bloki, ż
których wyprowadzili ludzi. - Matka... - dodaje i przykłada policzek do kolby.
Jerzy lornetuje. Instynktownie, z lękiem, jak złodziej, zatrzymuje szkła na twarzy jakiejś
kobiety. Stara porusza wargami, jakby się modliła. Lorneta ośmiokrotna. Gdyby istniał sposób
zbliżający dzwięk Jerzy usłyszałby rozpaczliwy głos kobiety, której dom płonie za jej
plecami:
- Przecież my im nie dajemy strzelać. Oni się boją do nas strzelać. Oni tchórzą...
Staruszka opuszcza ręce. Krzyczy coś do kobiet. Klęka.
Malutki strzela w lukę - raz i drugi.
- Jest.
Modlitwy mogą się przydać - myśli Jerzy, który nie rozumie pozycji staruszki. Ale ona pada
już na twarz.
- Skurwysyny, zastrzelili - jęczy Malutki.
- Na miejsca! - krzyczy Jerzy. - Butelki przy każdym stanowisku! - Sam szybko na
czworakach, wraca na swoje.
Przez otwór strzelnicy widzi, jak tłum kobiet rusza przed czołgiem. Obok drugi czołg. Z tyłu,
za podwójną osłoną, piechota.
- Podaj w prawo: Jest Ałła! Są granaty!
- Podaj w lewo: Granaty na górę!
Rozkaz wraca. Głośno, jakby każdy z ludzi przekrzykiwał strach. Czołgi są od nich o sto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]