[ Pobierz całość w formacie PDF ]
somnambuliczną pewnością geniusza. W kilka godzin po wybuchu buntu trzyma swą flotę znowu mocno w
garści.
8
Jako stary żołnierz Magellan znał dobrze wielkiego wroga swego obozu zimowego. Był nim nie głód, lecz
bezczynność. Przed niewielu laty admirał był przecież sam jeszcze zwykłym żołnierzem. Wie zatem, co to
znaczy, gdy setki ludzi stłoczonych na małej przestrzeni wałęsają się bez zajęcia i powtarzają znane do
znudzenia kawały i anegdoty. Nic dobrego z tego nie wychodzi; bezczynność prowadzi do niesnasek, a wreszcie
do buntu, buntu od dołu. Tu, na odludnym, pustym wybrzeżu, wśród ciągłych burz zimowych, w mglistym
mroku panującym na tych szerokościach geograficznych niebezpieczeństwo to jest szczególnie wielkie.
Magellan musi więc popędzać swoich ludzi tak, by upadali ze zmęczenia. Przez prawie sześć
Część druga Ziemia jest kulą
miesięcy pędzi ich jak nagonka dziką zwierzynę. Załogi okrętów ścinają drzewa, przycinają belki i listwy,
naprawiają żagle, ładują balast. Następnie budują zbiegające pochyło do wody tory wyciągu, a gdy olbrzymie
windy wyciągnęły okręty na ląd, remontują stępki, odnawiają zbutwiałe części kadłubów, ciosają, klepią,
świdrują, smołują i uszczelniają, zamiatają, szorują i malują, jak gdyby nazajutrz mieli wyruszyć w dalszą drogę.
Ludzie Magellana przeklinają terapię pracy" swego admirała. Alenie buntują się i nie chorują. A oprócz
tego tak uporządkowali okręty, że są wspanialsze niż kiedykolwiek.
Gorszy jest los Magellana, gdyż trapi go niepewność. KazaÅ‚ ogÅ‚osić, że bÄ™dzie żeglowaÅ‚ do 75° szerokoÅ›ci
południowej. Potem chce skręcić na wschód i płynąć do Wysp Korzennych zwyczajną drogą przez Indie
Wschodnie. Jest to oferta pokojowa wobec kapitanów. Ale jest to równocześnie kapitulacja Magellana,
przyznanie się do własnej niepewności. Przez to prowokuje ponownie bunt. Ale bunt nie wybucha. Ludzie czują
jeszcze zbyt dobrze strach w kościach.
Nie buntują się też, gdy Magellan w niecierpliwości ducha decyduje się o wiele za wcześnie na działanie i z
końcem maja 1520 wysyła w ciemność i burzę korwetę Santiago" na rekonesans w kierunku południowym.
Kapitan Serrano wypływa bez słowa sprzeciwu. Ale nie powraca. Mijają tygodnie, aż wreszcie dwie słaniające
się i wygłodniałe postacie schodzą ze wzgórz do portu San Julian. Byli to marynarze z Santiago", którzy
przynieśli hiobową wieść, że okręt rozbił się i zatonął, a ci, którzy uszli z życiem, znajdują się o kilka dni drogi
stąd na południe, głodni i bezdomni wśród dzikich skał.
Te smutne wieści przerywa nagle sensacja. Na wzgórzach okalających ze wszystkich stron port San Juli&n
ukazuje się pewnego dnia dziwna istota podobna do człowieka. Hiszpanom, którzy byli średniego wzrostu,
wydała się ona nadludzko wielka, olbrzymia. Zwłaszcza nogi tej istoty ludzkiej, jak opowiadali pózniej
hiszpańscy podróżnicy, były niezwykle długie. Nazwali tedy owego człowieka patagón, wielkonogi", i
dotychczas kraj, w którym olbrzymy te iyją, nazywa się Patagonią.
Niezgrabne człeczysko, które wynurzyło się jakby z nicości, wydaje się być w dobrym humorze: tańczy i
śpiewa. Ciekawy Pigafetta, który od długiego czasu nie miał nic do opisywania w swym dzien
Patagończycy, ludzie-olbrzymy
niku, rozkoszuje się tą sceną jak prawdziwy dziennikarz. Nic nie uchodzi jego uwagi. Widzi czerwone i żółte
koła, które dzikus wymalował sobie dokoła oczu oznaka szczepu Tehuelche, ludu południowego", jak
krajowcy sami siebie nazwali. Opowiada, że dziwne to stworzenie ubrane było w kunsztownie zszyte skóry
jakiegoś nieznanego zwierzęcia, w futro guanako, które Patagończycy noszą jeszcze obecnie. Z uśmiechem
przypomina sobie, że admirał kazał jednemu z marynarzy, aby także tańczył, śpiewał i jak ów dzikus rzucał poza
siebie piasek. Ku wielkiej uciesze swych towarzyszy marynarz okazał się przy tym tak zręczny, że krajowiec
zrozumiał, iż obcy ludzie nie żywią wobec niego złych zamiarów, i podszedł do nich bliżej.
Dał się spokojnie zaprowadzić na małą wyspę, na którą udali się także kapitan i jego towarzysze.
Patagończyk był widocznie uradowany, że nas zobaczył, i wskazywał palcem ciągle na niebo, chcąc widocznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]