[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, żeby mnie o cokolwiek zapytać. Nigdy się nie zatrzymują.
Tom wydał jeden jedyny odgłos, jakby podobny do suchego szlochania,
wydobywający się głęboko z nosa. Musiał zdawać sobie sprawę, że to był kres jego
ucieczki.
- Nazywam się Lew Archer - powiedziałem. - Jestem prywatnym detektywem
zaangażowanym przez twojego ojca.
- On nie jest moim ojcem.
- Przybrany ojciec jest też ojcem.
- Nie, dla mnie on nim nie jest. Nie chcę mieć nic wspólnego z kapitanem
Hillmanem - powiedział z chłodną rezerwą urażonej młodości. - Ani z panem także.
Zauważyłem, że ma skaleczony przegub prawej ręki. Rana krwawiła. Dotknął
jej ustami i wyssał, patrząc na mnie sponad ręki. Trudno było brać go poważnie w tej
chwili. A jednak był to bardzo poważny młody człowiek.
- Nie mam zamiaru wracać do moich tak zwanych rodziców.
- Nie masz nikogo innego.
- Mam siebie.
- Nie najlepiej umiesz sobie radzić z samym sobą.
- Jeszcze jeden wykład.
- Stwierdzam tylko fakt. Gdybyś potrafił prowadzić się należycie, mógłbyś
wystąpić o niezależność materialną. Ale rzucasz się na starszych lekarzy i urządzasz
bijatykę.
- Próbował mnie zmusić, żebym wrócił do domu.
- Wracasz do domu. Inaczej będziesz musiał żyć wśród włóczęgów i
zbrodniarzy.
- Pan mówi o moich rodzicach, o moich prawdziwych rodzicach. - Powiedział
to w sposób świadomie dramatyczny, ale w jego głosie był również pewien rodzaj
gorzkiego lęku. - Moja matka nie była włóczęgą ani zbrodniarką. Była... dobra.
- Nie myślę o niej.
- A mój ojciec też nie był taki zły - powiedział bez przekonania.
- Kto ich zabił, Tom?
Twarz jego była bez wyrazu, ściągnięta napięciem. Robiła wrażenie
drewnianej maski, używanej jako osłona przed nieszczęściem.
- Nic o tym nie wiem - powiedział martwym głosem. - Nie wiedziałem nawet,
że Carol nie żyje, póki nie przeczytałem wczorajszych gazet. Nie wiedziałem, że
Mike nie żyje, póki nie przeczytałem dzisiejszych gazet. Następne pytanie.
- Nie bądz taki, Tom. Ja nie jestem glina i nie jestem twoim wrogiem.
- Kto by jeszcze potrzebował wrogów mając tak zwanych rodziców, jakich ja
mam! Wszystko, czego zawsze chciał mój... kapitan Hillman, to beniaminek domowy,
chłopczyk, z którym można by się bawić i stroić figle. Jestem zmęczony strojeniem
figli.
- Nic dziwnego, że jesteś zmęczony po tym ostatnim. To był uroczy figielek.
Pierwszy raz spojrzał na mnie wprost, na wpół z gniewem, na wpół ze
strachem.
- Miałem prawo być z moimi prawdziwymi rodzicami.
- Być może. Nie będziemy o tym dyskutować. Ale na pewno nie miałeś prawa
pomagać im wyłudzać pieniądze od twego ojca.
- On nie jest moim ojcem.
- Wiem o tym. Czy musisz ciągle to powtarzać?
- Czy pan musi ciągle nazywać go moim ojcem? Był to trudny chłopiec.
Mimo to czułem się zadowolony. Miałem go.
- Dobrze - zgodziłem się. - Będziemy go nazywać panem X, twoją matkę
panią X, a ciebie zaginionym Delfinem Francji.
- To nie takie zabawne.
Miał rację. Nie było to zabawne.
- Wracając do dwudziestu pięciu tysięcy dolarów, które pomogłeś im
wyłudzić, przypuszczalnie zdajesz sobie sprawę, że jesteś wspólnikiem w oszustwie
na wielką skalę?
- Nie wiedziałem o tych pieniądzach. Nie powiedzieli mi. Nie myślę też, żeby
Carol wiedziała.
- Trudno w to uwierzyć, Tom.
- To prawda. Mike nie powiedział nam. Powiedział, że ma na oku jakiś wielki
interes.
- Jeżeli nie wiedziałeś o tym wyłudzeniu, dlaczego uciekłeś stąd w bagażniku
jego auta?
- %7łeby mnie nikt nie widział. Mike powiedział, że mój - przełknął słowo z
niesmakiem - powiedział, że kapitan Hillman dał znać policji, żeby mnie szukano i
odstawiono z powrotem do Laguna Perdida.
Uświadomił sobie swoją obecną sytuację. Rzucił szybkie ukradkowe
spojrzenie na wszystkie strony i przesunął się ku drzwiczkom. Pociągnąłem go z
powrotem na środek siedzenia i ścisnąłem mu szyję ramieniem.
- Zostaniesz ze mną, Tom, choćbym nawet miał ci nałożyć kajdanki.
- Guzik!
Szydercze słowo dziwnie zabrzmiało w jego ustach, jak obce, które próbował
sobie przyswoić. Sprawiło mi to przykrość. Chłopcy, jak mężczyzni, muszą do czegoś
przynależeć. Tom uważał się za zdradzonego przez świat Ralpha Hillmana, pełen
zwodniczego zbytku, ze szkołami takimi jak Laguna Perdida pod powierzchnią fali.
Na oślep zanurzył się w inny świat i teraz go utracił. Pomyślałem, że jego umysł
szamocze się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiegoś miejsca wypoczynku, a ja
niewiele przyczyniłem się do zapewnienia mu takiego miejsca.
Z głębi ulicy nadjechał autobus. Kiedy zakręcał na stację, mignęły mi w
oknach twarze pasażerów, znużonych podróżą i zblazowanych. Oto wracali do
Kalifornii dokładnie w to miejsce, skąd wyjechali.
Rozluzniłem uścisk ramienia wokół Toma.
- Nie mógłbym cię wypuścić, Tom, nawet gdybym chciał - powiedziałem. -
Nie jesteś głupi. Spróbuj tylko sobie wyobrazić, jak to wygląda dla innych ludzi.
- To?
- Cała ta heca. Twoja ucieczka ze szkoły, czego zresztą bynajmniej nie mam ci
za złe.
- Dzięki stokrotne.
Puściłem jego szyderstwo mimo uszu.
- I sfingowane porwanie, i wszystko inne. Przybrany syn tak samo jest ważny
dla swoich rodziców jak prawdziwy. Twoi rodzice odchorowali ten lęk o ciebie.
- Dajmy na to.
- %7ładnemu z nich ani trochę nie chodziło o pieniądze, jeśli chcesz wiedzieć. O
ciebie się troszczyli i troszczą.
- Brakuje tu czegoś - powiedział.
- Czego?
- Akompaniamentu skrzypcowego.
- Ciężko z tobą rozmawiać, Tom.
- Moi przyjaciele tak nie myślą.
- Kto jest twoim przyjacielem? Ten, kto ci pozwala pędzić życie włóczęgi?
- Ten, kto nie chce mnie wrzucić do Czarnej Otchłani Kalkuty, zwanej inaczej
szkołą Laguna Perdida.
- Ja nie chcę.
- Pan mówi, że pan nie chce. Ale pan pracuje dla kapitana Hillmana, a on
chce.
- Już nie.
Chłopiec potrząsnął głową.
- Nie wierzę panu i nie uwierzę jemu. Kiedy człowieka spotkało to i owo,
zaczyna wierzyć w to, co ludzie robią, a nie w to, co mówią. Ludzie tacy jak Hillman
myślą, że taka osoba jak Carol była niczym, kobietą bez wartości. Ale dla mnie taka
nie była. Lubiła mnie. Traktowała mnie dobrze. Nawet mój prawdziwy ojciec nigdy
nie podniósł na mnie ręki. Jedyną przyczyną nieporozumienia między nami było jego
traktowanie Carol.
Porzucił swój agresywny, ironiczny ton i mówił do mnie po ludzku. Stella
wybrała tę chwilę, żeby przejść przez peron na chodnik. Na jej twarzy malowało się
rozczarowanie.
Tom zauważył ją prawie w tej samej chwili co i ja. Jego oczy rozjaśniły się,
jakby zobaczył anioła z jakiegoś utraconego raju. Przechylił się do okna przeze mnie i
zawołał:
- Hej, Stell!
Przybiegła pędem. Wysiadłem z auta i wpuściłem ją, tak żeby mogła usiąść
koło chłopaka. Nie uściskali się ani nie pocałowali. Może ręce ich spotkały się w
przelocie.
Usiadłem za kierownicą.
- Wydaje się, że całe wieki upłynęły, od kiedy przepadłeś - powiedziała Stella.
- Mnie też się tak wydaje.
- Powinieneś był wcześniej do mnie zadzwonić.
- Dzwoniłem.
- Ale to znaczy zaraz potem.
- Bałem się, że zrobisz... to, co zrobiłaś - szybkim ruchem podbródka wskazał
w moją stronę.
- Ależ nie. Niezupełnie. To był jego pomysł. Zresztą musisz wrócić do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]