[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A co jest?
Przede wszystkim składnia. Jej struktura ogólna i zespół szczegółowych konstrukcji są
przecież decydujące w każdym języku, co zwykle niezbyt sobie uświadamia dyletant, belfer,
krytyk, w ogóle ktoś nieporadnie mówiący albo piszący. Nie tyle w użyciu słów ile w ich
łączeniu kryje się istota określonego języka, jego mistrzostwo, banał i przeciętność lub
nieudolność. Tu również najdotkliwiej, bo najskryciej, odciskają się wpływy obce i zjawiska
rozkładające język.
Następnie rekcja oraz idiomatyka (wprawdzie nieodłączne: rekcja od składni,
idiomatyka od leksyki) najdobitniej konkretyzują to, co dzieje się w języku na szczeblu
pojedynczych zdań, wyrażeń i połączeń wyrazowych.
Wreszcie semantyka z pragmatyką językową, słowotwórstwo i funkcjonalne
zróżnicowanie języka według dialektów i stylów należą do tych elementów, którymi najtrudniej
operować; które decydują o literackiej formie dzieła nawet i wówczas, gdy słownictwo jego
prawie niczym się nie wyróżnia.
Oto na czym koncentruje się moja uwaga w tłumaczeniu Mechanicznej pomarańczy.
Więc o słownictwie nie ma co rozprawiać. %7łe odrębność jego prowokuje na pierwszy
rzut oka? Dobrze: prócz ewidentnych rusycyzmów sięgam też po zapożyczenia ze
środowiskowych gwar lub żargonów i wprowadzam obfitość naśladujących je neologizmów i
neosemantyzmów: to znaczy innowacji słowotwórczych i znaczeniowych. Trochę zapożyczeń
pochodzi z innych języków, przede wszystkim z angielskiego i niemieckiego, tu i ówdzie
czeskie. żydowskie lub ukraińskie. Ta formuła dotyczy nie tylko wersji R przekładu, ale mutatis
mutandis również i wersji A.
Jest bowiem raczej pewne, że jakkolwiek potoczy się historia i tym samym ewolucja
polszczyzny, będzie ona ulegać wpływom nie jednej kultury lub języka, lecz wielu, i tak czy
owak przenikające do polszczyzny obce słownictwo musi wywodzić się przede wszystkim z
dwóch zródeł: angielskiego z amerykańskim i rosyjskiego. Jeden wpływ drugiego nie
wyeliminuje.
Co najwyżej trzecia jeszcze możliwość widnieje na horyzoncie: gdyby się okazało, że
Polska wejdzie w orbitę zjednoczonych Niemiec i włączy się po dobrosąsiedzku w ich potężny
zarówno ekonomicznie, jak i kulturalnie organizm, rozwój polszczyzny może pójść i w trzecim
kierunku: tym łatwiej, że już od wieków nic tak bardzo nie kształtowało języka polskiego jak
niemiecki. Ten proces najzupełniej spontaniczny, przebiegający poza świadomością narodową
i wbrew tej świadomości, uległ na kilkadziesiąt lat zawieszeniu tylko czy spowolnieniu i gdyby
się w nowych okolicznościach ożywił, nie musiałby stwarzać w języku nowych mechanizmów:
po prostu nawiązałby do gotowych. Mówiąc tylko pół żartem: a nuż czeka mnie jeszcze wersja
119
N perypetii Alexa?
Jednak i niemiecki ulega potężnie kształtującym wpływom angielskiego, z którymi
zresztą (mimo tak znacznej bliskości obu języków) niezbyt się potrafi uporać.
Więc i dla polszczyzny byłby to zapewne łączny wpływ obu. Co i tak jest faktem.
A zmieniłyby się głównie proporcje. Tak i w początkowej alternatywie. Nie: który wpływ
obcy wyeliminuje ten drugi? Tylko: czy angielszczyzna wywrze decydujący wpływ z dużo
mniejszym, lecz i tak widocznym udziałem rosyjskiego, czy na odwrót.
Więc głównie składnia i rekcja (czyli zasady gramatycznego łączenia wyrazów) ulegną
wyraznej anglicyzacji lub rusyfikacji: z czasem, kto wie? może do tego stopnia, że język stanie
się w swej decydującej strukturze angielskim albo rosyjskim. O to pierwsze trudniej, rzecz
jasna, ze względu na fundamentalnie odmienną strukturę języków angielskiego i polskiego: ten
proces musiałby trwać wiele pokoleń i przejść stadia częściowego analfabetyzmu lub ogromnej
prymitywizacji stylu kolokwialnego, dochodzącej aż do zrywania kontaktu z językiem pisanym.
Ale czy jest to nie do pomyślenia? Wszystkie trzy warunki:
1. prymitywizacja
2. rozległy półanalfabetyzm
3. separacja od mowy pisanej
już dziś rozwijają się w skali przerażającej.
O rusyfikację zaś bez porównania łatwiej: wystarczy niewielkie przesunięcie w
nawykach i preferencjach językowych, ażeby składnia polska najpierw przemieszała się z dość
bliską jej składnią rosyjską, a następnie pozbyła się konstrukcji mniej rosyjskich. Proces ten
zachodzi już dziś, tym łatwiej, że nie wymaga on separacji od form pisanych lub inaczej
upowszechnianych: po prostu ludzie, wywodzący się z nizin społecznych (lub adaptujący się
do nich) i awansujący życiowo bez awansu kulturalnego, używają coraz mniej poprawnego
języka (który wypiera swoista mowa awansu) pisząc w gazetach i tygodnikach, wydając
książki, redagując je lub zabierając głos w telewizji, przez radio i w życiu publicznym. Czynią to
coraz bezkarniej i powszechniej... częstokroć nawet pod hasłem walki o kulturę języka!
Niemałe są w tej mierze (i kwitną w blasku doktoratów i profesur) zasługi nawet sfer
akademickich, polonistów, językoznawców. Ten proces narasta lawinowo: i jeśli na tej drodze
czeka nas rusyfikacja polszczyzny, dość na to jednego pokolenia czy dwóch.
Moja składnia w Mechanicznej pomarańczy wersji R pokazuje głównie strukturę języka
mówionego, już silnie zrusyfikowaną, choć niekonsekwentnie, bo na etapie współistnienia i
walki nie manifestowanej.
Lecz tym bardziej rozstrzygającej.
Uwarunkowane składniowo rytm i kadencja zdań, chwiejna pozycja zaimka zwrotnego
się, imiesłów uprzedni we frekwencji nasilającej się i funkcji przymiotnikowej, wahający się też
na granicy nowych form złożonego czasu przeszłego, zwykły czas przeszły typu rosyjskiego w
użyciu ekspresywnym, chwiejność w enklitycznych zaimkach osobowych: to niektóre z wielu
przejawów rusyfikującej się składni.
Kto chce, niechaj poszuka innych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]