[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mówisz jak Jones.
Jones?
Odmieniec, mój nauczyciel. Nauczył mnie czytać.
Zatrzymała się zaskoczona.
Sos! Umiesz czytać?
Zawsze interesowały mnie różne rzeczy.
Nie miał zamiaru ujawniać swej umiejętności. Z drugiej strony jednak nie mógł jej przecież
utrzymywać w tajemnicy bez końca.
Czy mógłbyś mnie nauczyć? Mamy tu tyle książek. . .
To nie takie proste. Nauka trwa lata.
Mamy na to lata, Sos. Chodz, chcę zacząć już teraz.
190
Pociągnęła go w drugą stronę, mimo że była znacznie drobniejsza. Tyle miała w sobie
niezwykłej energii.
Aatwo rozpoznał bibliotekę. Pod wieloma względami podziemie przypominało szkołę Od-
mieńców.
Jim, to jest Sos. On umie czytać!
Mężczyzna w okularach zerwał się z miejsca z uśmiechem na ustach.
Zwietnie!
Obejrzał Sosa od stóp do głów z lekkim powątpiewaniem.
Wyglądasz raczej jak wojownik niż uczony. Bez obrazy.
-Czy wojownik nie może umieć czytać?
Jim wydobył jedną z książek.
To tylko formalność, Sos. Czy zechciałbyś przeczytać coś z tego? Tylko kawałek na
próbę. Proszę cię.
Sos wziął tom do ręki i otworzył na przypadkowej stronie.
BRUTUS: Nasze uczynki, Kajusie Kasjuszu, zbyt krwawe mogą okazać się, jeśli głowę
udawszy posiekamy członki, po śmierci pastwiąc się wściekle nad zmarłym. Bo jest Antoniusz
przecież tylko jednym z członków Cezara. My ofiarnikami, nie rzeznikami mamy być, Kasju-
szu. Stajemy przeciw duchowi Cezara, a nie ma wcale krwi w duchu człowieczym. O, gdyby
1
można. . .
1
William Szekspir: %7ływot i śmierć Juliusza Cezara , przekł. Maciej Słomczyński.
191
Starczy! Starczy! krzyknął Jim. Umiesz czytać, umiesz, z pewnością umiesz. Czy
otrzymałeś już przydział? Musisz przyjść do nas, do biblioteki. Jest tyle. . .
Mógłbyś udzielać lekcji czytania dodała podniecona Sosa. Wszyscy chcemy na-
uczyć się czytać, a tak niewielu umie. . .
Natychmiast zawiadomię Boba. Co za odkrycie!
Bibliotekarz sięgnął ręką po interkom stojący na biurku.
Chodzmy stąd powiedział Sos, zawstydzony całym tym zamieszaniem. Odkąd skoń-
czył szkołę, zawsze uważał czytanie za swoją własną przyjemność. Ten zapał irytował go.
Zmęczony sztucznością otoczenia, pod koniec dnia z radością udał się na spoczynek. Choć
w podziemnym świecie nie brakowało niezwykłości, Sos nie był bynajmniej pewien, czy pra-
gnie tu spędzić resztę życia.
Tu naprawdę nie jest zle, Sos powiedziała mu. Przyzwyczaisz się. Poza tym to, co
robimy, jest naprawdę ważne. Kierujemy produkcją przemysłową na potrzeby całego kontynen-
tu. Wytwarzamy broń, wszystkie podstawowe urządzenia dla gospod, prefabrykowane ściany
i podłogi, aparaturę i sprzęt elektroniczny. . .
Dlaczego wzięłaś moją bransoletę?
Niespodziewane pytanie przerwało jej opowieść.
Cóż, jak już powiedziałam, nie ma tu wielu kobiet. Ułożyli grafik; zgodnie z nim każ-
dy mężczyzna. . . spędza z którąś noc raz na tydzień. To nie to samo co trwały związek, ale
z drugiej strony jest urozmaicenie. Ten system niezle się sprawdza.
192
Zabawa w wędrujące bransolety. Tak, mógł sobie wyobrazić, że pewnym ludziom sprawia
to przyjemność. Co prawda zauważył, że większość mężczyzn tutaj nie używa złotych ozdób.
Dlaczego ja jestem z tego wyłączony?
Cóż, jeśli chcesz, to możesz. Myślałam. . .
Nie skarżę się, dziewczyno. Chciałem tylko wiedzieć dlaczego. Czemu zasługuję na
własną kobietę, podczas gdy nie starcza ich dla wszystkich?
Jej wargi zadrżały. Dotknęła bransolety.
Czy. . . czy chcesz ją z powrotem?
Pochwycił Sosę i przycisnął do łóżka. Nie opierała się. Ochoczo odwzajemniła jego poca-
łunek.
Nie, nie chcę niczego z powrotem. Ja tylko. . . ech, ściągaj ten kitel!
Nie ma sensu pytać kobiety o przyczyny jej postępowania.
%7ływo zrzuciła wszystkie szaty, po czym najwyrazniej, jak to kobieta, zmieniła zdanie.
Sos. . .
Spodziewał się czegoś w tym rodzaju.
Słucham.
Jestem bezpłodna.
Przyglądał się jej w milczeniu.
Próbowałam. . . wielu bransolet. Wreszcie kazałam się zbadać Odmieńcom. Nigdy nie
będę mogła mieć dziecka,Sos. Dlatego poszłam na Górę. . . ale tutaj dzieci są jeszcze ważniej-
sze. Tak więc. . .
193
Tak więc rzuciłaś się na pierwszego mężczyznę, którego przywleczono z Góry.
O nie, Sos. Wpisali mnie na listę, ale kiedy nie ma w tym miłości ani żadnej szansy na. . .
Cóż, niektórzy skarżyli się, że nie reaguję jak należy, wydawało się więc, że nie ma w tym
zbyt wiele sensu. Dlatego Bob przeniósł mnie do działu reanimacji, gdzie mogłam poznawać
nowych ludzi. Na tym, kto pełni dyżur, gdy sprowadzają kogoś nowego, spoczywa spora od-
powiedzialność. Trzeba przybyszowi wszystko wyjaśnić, sprawić, by poczuł się jak w domu,
i znalezć dla niego odpowiednie miejsce. Sam wiesz. Jesteś dziewiętnastą osobą, którą się zaj-
mowałam siedemnastym mężczyzną. Niektórzy z nich byli starzy albo zgorzkniali. Jesteś
pierwszym, który naprawdę. . . to brzmi jeszcze gorzej, prawda?
Młody, silny i chętny: odpowiedz na marzenia samotnej kobiety pomyślał. Właściwie
dlaczego nie? Nie miał ochoty korzystać raz na tydzień z objęć wyznaczonych kobiet. Lepiej
trzymać się jednej, która może go zrozumieć, choćby nawet sercem był gdzie indziej.
A jeśli zapragnę mieć dziecko?
Wtedy. . . odbierzesz mi bransoletę.
Przyjrzał się jej. Siedziała przy nim na wpół ukryta za zmiętym kitlem, jak gdyby bała
mu się pokazać, dopóki ich związek nie został przesądzony. Była maleńka, lecz kształty miała
bardzo kobiece. Zastanowił się, co to znaczy nie móc mieć dziecka. Zaczął rozumieć motywy
postępowania Sola, których uprzednio nie mógł pojąć.
Przyszedłem na Górę, ponieważ nie mogłem mieć kobiety, którą kochałem powie-
dział. Wiem, że to już wszystko przeszłość, ale moje serce tego nie wie. Mogę ci ofiarować
tylko przyjazń.
194
Więc daj mi choć to powiedziała upuszczając kitel.
Zabrał ją do łóżka, obejmując tak ostrożnie jak Głupiego, w obawie, by jej nie zmiażdżyć.
Z początku trzymał ją tylko, sądząc, że na tym się skończy. Był w błędzie. W myślach jednak
obejmował Solę.
Rozdział 17
Bob był wysokim, pewnym siebie mężczyzną, niewątpliwym przywódcą Helikonu.
Słyszałem, że umiesz czytać oznajmił natychmiast. Jak do tego doszło?
Sos opowiedział mu, w jaki sposób zdobył wykształcenie.
Fatalnie.
Sos czekał, aż tamten wyjaśni, co ma na myśli.
Fatalnie, że nie trafiłeś tu wcześniej. Twój talent mógłby się nam przydać.
Nadal czekał. To było jak walka w Kręgu przeciw nieznanej broni. Bob nie roztaczał tak
specyficznej aury, jak zadający śmierć Tom, nosił jednak równie niezwykłe imię i Sos ujrzał
w nim człowieka zupełnie pozbawionego litości. Zastanawiał się, czy była to częsta cecha
wśród tych, którzy wyrzekli się życia. Przypuszczał, że tak. Sam widział, jak sposób bycia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]