[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie w odległości około półtora kilometra od domu, w pewnym warsztacie
uruchomił jeden z samochodów, którym pojechał pospiesznie do Santa Monica po drugą
furgonetkę. Zainstalował w niej nowy akumulator, bak napełnił benzyną, na tył samochodu
załadował blaszane pojemniki z benzyną i pojechał do domu. Na miejscu był godzinę przed
zachodem słońca.
Dopilnował tego.
Na szczęście prądnica nie była zniszczona. Najwidoczniej nie było to dla wampirów
jasne, jakie ogromne znaczenie dla niego ma prądnica, ponieważ właściwie pozostawili ją w
spokoju, nie licząc rozerwanego przewodu i śladu kilku uderzeń pałką. Udało mu się ją
uruchomić już następnego dnia rano po ich ataku i tym samym uchronić się przed zepsuciem
zapasów jedzenia. Za to był bardzo wdzięczny, bowiem wiedział, że odkąd w mieście
zabrakło prądu, nie było już możliwości zdobycia mrożonych produktów.
Poza tym musiał uporządkować garaż i pozbierać resztki zniszczonych żarówek,
bezpieczników, przewodów, wtyczek, cyny lutowniczej, poskładać zapasowe części do
silnika, znalazł też pudełko z nasionami, które sam tam kiedyś schował, nie pamiętał już
kiedy.
Pralkę natomiast zniszczyli tak, że nie dało się jej naprawić i trzeba było postarać się o
nową. Nie było to trudne. Najwięcej kłopotów sprawiło mu uporanie się z benzyną, którą
powylewali z blaszanych pojemników w garażu.
Przeszli samych siebie, rozlewając benzynę - myślał poirytowany, kiedy wycierał ją
z podłogi.
Wewnątrz domu pozaklejał pęknięte tynki i dla odmiany przykleił w pokoju nową
fototapetę, by nadać mu inny wygląd.
Prawie mógł powiedzieć, że praca nad porządkowaniem domu sprawiła mu
przyjemność. Od momentu, w którym się za nią zabrał, była dla niego ucieczką od
rzeczywistości, mógł w ten sposób wyładować złość, w którą często wpadał. Poza tym była
urozmaiceniem monotonii codziennych obowiązków, wywożenia ciał, napraw zewnętrznej
części domu i wieszania czosnku.
Alkoholu używał w tych dniach raczej wstrzemięzliwie, udało mu się spędzić prawie
cały dzień bez wypicia drinka, a te, które przyrządzał sobie przed snem, stały się nawet
przyjemnością, już nie były ślepą uliczką, którą chciał uciec od rzeczywistości. Poprawił mu
się apetyt, przybrał na wadze dwa kilogramy i stracił przy tym trochę brzucha. Nawet w nocy
spał głębokim snem człowieka zmęczonego, nic mu się nie śniło.
Przez dzień lub dwa bawił się myślą o przeprowadzce do jakiegoś luksusowego
apartamentu hotelowego. Zastanawiał się jednak, ile pracy musiałby włożyć w to, żeby nadał
się do zamieszkania - i zmienił zdanie. Nie, nie, właściwie tu, w domu miał wszystko, co
trzeba.
Siedział teraz w dużym pokoju i słuchając Symfonii Jowiszowej Mozarta, zastanawiał
się, od czego ma zacząć swoje dociekania.
Owszem, znanych mu było kilka szczegółów, ale były tylko nieznacznymi punktami
orientacyjnymi na wielkiej powierzchni, jaką stanowiła niezrozumiała dla niego przyczyna.
Odpowiedzi należało szukać gdzie indziej. Najprawdopodobniej w jakimś fakcie, którego był
świadom, ale niedostatecznie doceniał. Kluczem była jakaś wiedza, której nie potrafił
skojarzyć z całym obrazem swojej rzeczywistości.
Ale jaka?
Siedział nieruchomo w fotelu, w prawej dłoni trzymając szklankę, zroszoną
skraplającą się parą, z oczyma utkwionymi w obrazie, który przedstawiała fototapeta.
Był to widok kanadyjskich gęstych lasów: tajemnicze cienie zielonych chaszczy,
drzewa wyniosłe, stojące w bezruchu, brzemienne ciszą natury, której nie naruszył człowiek.
Wpatrywał się tak w gęstwinę zieleni i zastanawiał się.
Być może, gdybym powrócił pamięcią do tamtych czasów. Być może odpowiedz
była gdzieś w przeszłości, tkwiła w jakiejś zacienionej szczelinie pamięci.
Idz więc w przeszłość, wróć do tamtych dni - podpowiadały mu własne myśli.
I z rozdartym sercem powędrował w przeszłość.
Tamtej nocy znów szalała burza piaskowa. Wiejący z wielką szybkością wiatr omiótł
wirującym kurzem i gruboziarnistym pyłem cały dom, wpychając się we wszystkie szczeliny,
przesiewając pył przez pory w tynku tak, że meble pokryte były cieniutką warstwą
piaskowego nalotu. Kurz unosił się także nad ich łóżkiem, osiadał jak szlachetny puder w ich
włosach, na powiekach, dostawał się za paznokcie, wnikał w pory w skórze ich ciał.
Przez pół nocy leżał bezsennie, wsłuchując się w oddech Virginii. Nie słyszał jednak
nic poza szumem i wyciem burzy. Przez chwilę zawieszony między jawą i snem wyobraził
sobie, że ich dom znalazł się między jakimiś gigantycznymi żarnami, które szorowały ściany i
dach swoją szorstką powierzchnią, wprawiając cały dom w drżenie.
Nigdy nie mógł przyzwyczaić się do burzy. Zawsze, gdy słyszał syczący dzwięk
wirującego wiatru i tarcie pyłu o ściany, cierpła mu skóra. Burze piaskowe nigdy nie zdarzały
się na tyle regularnie, aby mógł się do nich przyzwyczaić. Zawsze po nieprzespanej nocy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]