[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skaz i nadają się do wystawienia na sprzedaż.
A co to właściwie jest? zapytałem, nie zdradzając żadnego
zainteresowania.
To kamienie znalezione u podnóża wielkiej lodowej ściany. Woda wymywa je
z lodowca, kiedy robi się cieplej. Przechowują je tylko dlatego, że... widzisz, ja też mam
rodzinną legendę, która mówi, że któregoś dnia przybędzie cudzoziemiec i da za nie
wielki skarb.
Czy ktoś jeszcze w Sornuff ma takie kamienie?
Być może, ale one nie są nic warte. Dlaczego ktoś miałby je trzymać w domu?
Kiedy przyniosłem je tutaj a byłem wówczas młodym chłopcem śmiano się ze
mnie, że wierzę w stare bajki.
Mógłbym je obejrzeć?
Oczywiście! Wziął dwa największe okazy i niemal brutalnie wcisnął mi do
ręki. Popatrz! Czy twój ojciec wspominał o czymś takim?
61
Jeden z kamieni miał skazę, ale przy odrobinie szczęścia udałoby mi się z niego
wykroić trzy mniejsze klejnoty. Natomiast drugi odłamek był znakomity i należało go
tylko lekko oszlifować. Sprzedając ten kamień na aukcji, z pewnością sporo bym zarobił.
W dodatku dużo więcej, niż gdybym wdał się w serię skomplikowanych transakcji,
przewidzianą w pierwotnym planie.
Niewykluczone, że tu, na Sornuff, mogłem zrobić jeszcze lepszy interes.
Pomyślałem o ludziach, którzy próbowali się ze mną porozumieć przed świątynią,
zanim stamtąd odszedłem w towarzystwie mojego obecnego gospodarza. Z drugiej
strony, gdybym zawarł transakcję już teraz, mógłbym od razu opuścić miasto. Od chwili
wyjścia z kapsuły miałem dziwne uczucie, że wizyty na tej planecie nie należy zbytnio
przedłużać. Nic nie wskazywało na to, żeby przestępcy z portu docierali aż tutaj, ale
nie byłem tego całkiem pewien. Gdyby mnie wykryli albo znalezli kapsułę... nie,
stanowczo musiałem się śpieszyć.
Wyciągnąłem sakiewkę i zademonstrowałem dwa małe zorany gorszego
gatunku.
Torg zapewne spojrzałby łaskawie na człowieka, który ofiarowałby mu te
kamienie.
Sororisanin skoczył naprzód, chciwie wyciągając ręce. Palce jego okrytych
rękawicami dłoni były zakrzywione jak szpony. Wyglądał tak, jak gdyby chciał wydrzeć
mi upragniony skarb. Nie odczuwałem jednak lęku tego ranka nakarmiłem Torga
i przez trzy kolejne dni byłem nietykalny. Gdyby ktoś złamał zakaz, bóg natychmiast
ukarałby świętokradcę.
Taki dar... Torg zapewniłby ofiarodawcy pomyślność do końca życia...
powiedział mężczyzna, oddychając ciężko.
Obaj poznaliśmy tę samą starą legendę i obaj w nią uwierzyliśmy, narażając
się z tego powodu na śmiech i drwiny. Czy nie tak?
O tak, cudzoziemcze!
A zatem udowodnijmy, że to my mieliśmy rację. Niech się spełni stara
przepowiednia z opowieści naszych ojców! Wez te klejnoty, a w zamian daj mi kamienie
z wielkiej lodowej ściany.
Tak... niech tak będzie! Rzucił w moją stronę worek z zielonymi kamieniami
i złapał zorany, które przed nim położyłem.
A teraz, by przepowiedni stało się zadość, powrócę do gwiazd dodałem.
Teraz, kiedy dopiąłem swego, odczuwałem narastający niepokój i zniecierpliwienie.
Ledwie musnął mnie spojrzeniem i znów wpatrzył się w leżące na futrze
zorany.
Oczywiście, rób jak chcesz mruknął.
Najwyrazniej nie zamierzał mnie odprowadzić, toteż schowałem woreczek
z kamieniami do kieszeni kombinezonu i sam ruszyłem w kierunku wyjścia.
Wiedziałem, że dopiero na Wendwindzie będę mógł odetchnąć swobodniej, toteż
zależało mi na tym, by znalezć się tam jak najprędzej.
62
Na zewnątrz zebrał się tłum Sororisan, ale wbrew moim oczekiwaniom żaden
z nich nie próbował się do mnie zbliżyć. Wszyscy gapili się natomiast na dom, z którego
wyszedłem, jak gdyby wiedzieli, co było przedmiotem naszej transakcji. Nikt jednak nie
próbował zastąpić mi drogi ani przeszkodzić w odejściu. Nie wiedziałem, jak daleko
sięga ochrona udzielona mi przez boga, toteż rozglądałem się na prawo i lewo, idąc
w stronę bramy.
Równina ciągnąca się za miastem była zupełnie pusta, kiedy przechodziłem
tamtędy rano. Teraz jednak zobaczyłem gromadę ludzi, którzy zbliżali się w moim
kierunku. Większość z nich nosiła futrzane okrycia, ale dwaj mieli na sobie zniszczone
i połatane zimowe kombinezony kosmiczne. Wszystko wskazywało na to, że pochodzą
z portu. Nie mogłem się już cofnąć, a z pewnością zostałem zauważony. Liczyłem
jedynie na to, że uda mi się w porę dotrzeć do kapsuły i opuścić planetę.
Mężczyzni w kombinezonach zatrzymali się, kiedy tylko mnie ujrzeli. Stali dość
daleko i nie mogłem rozróżnić ich rysów, tym bardziej że nosili hełmy kosmiczne. Byłem
pewien, że oni również nie widzą dobrze mojej twarzy. Z pewnością jednak zauważyli,
że mam na sobie całkiem nowy i w dobrym stanie strój przybysza z kosmosu. Nie mogli
więc wziąć mnie za jednego ze swoich.
Sądziłem, że ci dwaj odłączą się od reszty towarzystwa i spróbują przeciąć mi
drogę. Miałem nadzieją, że nie są uzbrojeni. Na polecenie ojca przeszedłem szkolenie
w sztuce walki wręcz znałem liczne techniki, opracowane na różnych planetach
i wydawało mi się, że zdołałbym sobie poradzić. Oczywiście pod warunkiem, że nie
zaatakowaliby mnie wszyscy naraz.
Ale jeśli dwaj obcy mieli rzeczywiście wrogie zamiary, to nie było im dane
wprowadzić je w czyn. Zostali natychmiast otoczeni przez kudłatych tubylców i pognani
w stronę bramy. Pomyślałem, że ludzie w kombinezonach byli jeńcami. Sądząc z tego,
co opowiadano mi o mieszkańcach portu, mogli łatwo wejść w konflikt z rdzennymi
Sororisanami i dać im jakiś powód do zemsty.
Szedłem coraz szybciej, a minąwszy świątynię Zeety zacząłem biec. Wkrótce
dotarłem do kapsuły, zdjąłem plomby i zdyszany wgramoliłem się do środka. Potem
szybko nacisnąłem klawisze, które miały uruchomić kapsułę i skierować ją w stronę
Wendwinda . Wreszcie rzuciłem się na hamak, aby po chwili stracić przytomność
podczas bardzo gwałtownego startu. Tuż przed omdleniem czułem się tak, jak gdyby
miażdżyła mnie jakaś gigantyczna ręka.
Kiedy odzyskałem przytomność, równocześnie wróciła mi pamięć niedawnych
wydarzeń i doznałem uczucia triumfu. Zdołałem udowodnić, że nie myliłem się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]