[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szli coraz bardziej stromym zboczem. Las rzedł i po chwili stanęli na otwartym
terenie rozświetlonym księżycowym blaskiem. Na wierzchołku wzgórza Faltharianin
odwrócił sierżanta w kierunku północnym.
- Poczekaj - powiedział ochrypłym głosem. - Obserwuj niebo!
Kartr usiłował przeniknąć czarną kurtynę nocy. Powietrze było przejrzyste, niebo
upstrzone gwiazdami układającymi się w bardziej lub mniej znane konfiguracje. Przypomniał
sobie różne słońca i miliardy światów, jakie ogrzewały.
Nagle horyzont przecięła żółtobiała smuga światła, sięgająca niebios z jednego punktu
na ziemi. Jej ruch trwał trzy sekundy. Kartr zaczął liczyć. Po sześćdziesięciu sekundach
pojawiła się ponownie, znów poruszając się z lewej strony w prawo. Latarnia!
- Od jak dawna?
- Zobaczyłem ją z godzinę temu. Jest bardzo regularna.
- To musi być latarnia, boja świetlna. Komu wysyła sygnały? Kto nią steruje?
- Czy naprawdę ktoś musi nią sterować? - spytał Rolth w zadumie. - Pamiętasz
Tantor?
Tantor - zamknięte miasto. Jego mieszkańcy padli ofiarą jakiejś potwornej epidemii
dwa wieki temu. Tak, dobrze pamiętał Tantor. Zdarzyło mu się przelecieć raz przed
olbrzymią plastykową kopułą wiecznego więzienia, które miało chronić galaktykę przed
rozprzestrzenieniem się zarazy. Wtedy na własne oczy widział stare urządzenia pracujące
jakby nic się nie stało, utrzymujące przy życiu miasto, gdzie nie było i nigdy już nie miało
być żywej duszy. Tantor również miał latarnie, które nie przestawały wysyłać rozpaczliwych
wezwań o pomoc, jeszcze na długo po tym, jak ręka, która je uruchomiła obróciła się w
proch. Za tymi wzgórzami mógł być kolejny Tantor i to mogłoby wyjaśnić zagadkę tego
przyjemnego, lecz opuszczonego świata.
- Przyprowadz tu Jaksana - powiedział w końcu Kartr. - Tylko nie budz pozostałych.
Rolth zniknął w mroku. Sierżant stał samotnie wpatrując się w promień światła
omiatający niebo w niezmiennej sekwencji czasu. Ciekawe, czy ktoś dba o urządzenie, które
go wysyła? Czy to sygnał wzywający pomocy, na którą jest już za pózno? A może
wskazówka dla statku, który miał przybyć z kosmosu, lecz nigdy się nie zjawił?
Usłyszał kamyk poruszony niecierpliwą stopą. Nadchodził oficer patrolu.
- Co jest? - spytał po chwili Jaksan.
Kartr nawet się nie odwrócił. - Popatrz na północ. Widzisz?
Promień zatoczył łuk nad horyzontem. Kartr usłyszał westchnienie podobne do
szlochu.
- To na pewno jakiś sygnał - ciągnął sierżant. - Moim zdaniem wysyłany
automatycznie.
- Z jakiegoś miasta! - dodał Jaksan w podnieceniu.
- Albo też z lądowiska. Tyle, że& pamiętasz Tantor?
Milczenie wystarczyło za całą odpowiedz.
- Co proponujesz? - minęła długa chwila, zanim oficer zadał to pytanie.
- Chodzi mi o ten proces, o którym rozmawiałeś z Dalgre em - czy naprawdę można
wykorzystać energię pocisków do napędu szalupy? Musimy trzymać zapas na wypadek
zagrożenia.
- Możemy spróbować. Raz już to ktoś zrobił, a Dalgre czytał raport. Przypuśćmy, że
nam się uda - co wtedy?
- Wezmę szalupę i to zbadam.
- Sam?
Kartr wzruszył ramionami. - Wezmę najwyżej jednego zwiadowcę. Jeżeli to jakiś
wymarły pomnik, kolejny Tantor, nie będziemy mogli zbadać go zbyt dokładnie. Im mniej
nas będzie się narażało, tym lepiej.
Oficer zastanawiał się nad tym przez chwilę. Kartr nie mógł opanować przelotnej
niechęci. Domyślał się, o czym myślał Jaksan. Sygnał mógł oznaczać istnienie gwiezdnego
Portu, szansę na znalezienie zdolnego do lotu statku, na powrót do bezpiecznego, znajomego
życia patrolu - jedynego, jarego oficer kiedykolwiek zakosztował. W najgorszym wypadku,
sygnał był nadzieją odnalezienia jakiejś cywilizacji, choćby jej ruin, które można by
wykorzystać jako schronienie przed surowymi realiami życia w dziczy tego świata.
Zwiadowcy mieli obowiązek wykazywać wyrozumiałość wobec ludzi pokroju
Jaksana. To, co dla nich było obietnicą wolnego i godnego życia, dla członków patrolu
oznaczało cofnięcie się w mrok prymitywu. Gdyby Jaksan dał się teraz ponieść własnym
emocjom, ruszyłby szaleńczo do szalupy i natychmiast poleciał w stronę latami. Zdołał się
jednak opanować. W końcu nie był Snynem.
- Popracujemy nad tym po świcie - powiedział w końcu. - Zostanę tu jeszcze trochę -
dodał, widząc jak Kartr rusza do obozowiska.
Rolth pełnił nocną straż. Na pewno nie dopuści, żeby Jaksan zrobił jakieś głupstwo.
Sierżant sam wrócił do ogniska. Wślizgując się do śpiwora zacisnął powieki i zmusił się do
zaśnięcia. Jednak we śnie smuga żółtobiałego światła na przemian kusiła go do siebie, to
znów groziła nieokreślonym niebezpieczeństwem.
Jaksan dotrzymał słowa. Wcześnie rano Dalgre, Snyn i sam Jaksan rozebrali
największy z pocisków i wymontowali napęd. Mając do czynienia z niebezpiecznym
urządzeniem, pracowali bez zbędnego pośpiechu, starannie sprawdzając wszystkie obwody i
instalacje. Zajęło im to cały dzień, lecz nawet, kiedy uznali, że wszystko zrobili jak najlepiej,
do końca nie mieli pewności, czy szalupa zdoła się wznieść w powietrze.
Tuż przed wschodem słońca Fylh siadł w fotelu pilota, sprawiając wrażenie, jakby
zupełnie nie robił na nim wrażenie fakt, że tuż pod nim tyka nie sprawdzony mechanizm,
gotów go unicestwić przy pierwszej próbie uruchomienia. Uparł się, że to on właśnie
wypróbuje nowy napęd.
Szalupa wzniosła się gwałtownie, właściwie skoczyła w górę. Zaraz potem zapanował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •