[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poruszały się. Wyciągnął sejmitar i w jakiś sposób sparował uderzenie przy następnym
przelocie.
Masz taki płaszcz jak ja! drażnił Entreri, zawracając ostro jakiś kawałek dalej
i wydając się wisieć w powietrzu. Biedny, mały drow, nie ma sieci, która mogłaby go
złapać. Rozległ się kolejny radosny rechot i zabójca obniżył lot, wciąż zachowując
bezpieczny dystans, wiedząc, że do niego należy przewaga i nie może pozwolić, by znów
pokonała go popędliwość.
Miecz, niosący za sobą pęd szybkiego lotu zabójcy, uderzył mocno w sejmitar
Drizzta i choć tropiciel zdołał utrzymać wąskie ostrze z dala od swego ciała, Entreri
z pewnością wygrał starcie.
Drizzt znów się ześlizgiwał. Odwrócił się, by być skierowany do skały, starał się jej
uchwycić, wsunął pod siebie jedną rękę i rozcapierzył palce, wykorzystując swój ciężar,
by wbić je wystarczająco głęboko w luzny żwir, aby spowolnić upadek. Drizzt wydawał
się bezradny w tej strasznej chwili, równie go pochłaniało utrzymywanie niebezpiecznej
pozycji, jak parowanie uderzeń zabójcy.
Kilka następnych przelotów pośle go najprawdopodobniej w objęcia śmierci.
Nawet nie jesteś w stanie poznać moich licznych sztuczek! krzyknął zwycięsko
zabójca, pikując w stronę swej zdobyczy.
Drizzt przetoczył się, by odwrócić w stronę Entreriego. Wolna ręka tropiciela
podniosła się w górę i wyprostowała, trzymając coś, czego Entreri się nie spodziewał.
A ty nie możesz poznać moich! rzucił Drizzt. Dokonał rozeznania w nagle
zawiłych manewrach zabójcy i strzelił z kuszy, którą zabrał drowowi zabitemu pod
szybem.
Entreri uderzył się ręką w bok szyi, wyrywając bełt zaraz po tym, jak go użądlił.
Nie! zawył, czując pieczenie trucizny. Bądz przeklęty! Bądz przeklęty, Drizzcie
Do Urden!
Zniżył lot w stronę ściany, wiedząc, że latanie podczas snu byłoby mniej niż
rozsądne, jednak podstępny środek zaczął już krążyć głównymi arteriami, zamazując mu
wzrok.
Odbił się od ściany siedem metrów na prawo od Drizzta, światło miecza zgasło
natychmiast, gdy wypadł mu z ręki.
Drizzt usłyszał jęk, a następnie kolejne przekleństwo, tym razem przerwane przez
donośne ziewnięcie.
Nietoperze skrzydła płaszcza wciąż biły, utrzymując zabójcę w powietrzu. Nie mógł
jednak skupić znużonego umysłu na zmianie kierunku, dryfował więc na górskim
wietrze, ponownie uderzając w ścianę, a pózniej trzeci raz.
Drizzt usłyszał trzask kości. Lewa ręka Entreriego wisiała pod jego poziomą
sylwetką. Nogi również opadły, trucizna wyssała z nich siłę.
Bądz przeklęty powtórzył niepewnie, wyraznie tracąc przytomność. Płaszcz
złapał wtedy najwyrazniej podmuch powietrza, bowiem Entreri poleciał w głąb doliny
i został pochłonięty przez mrok niczym przez śmierć.
Zejście z tego miejsca nie było zbyt trudne czy niebezpieczne dla zwinnego drowa.
Pokonanie zbocza stało się odpoczynkiem, paroma chwilami, podczas których mógł
sobie pozwolić na zmniejszenie czujności i zastanowić się nad potwornością tego, co
właśnie się stało. Jego walka z Entrerim, ciągnąca się od tak długiego czasu, była
brutalniejsza i gwałtowniejsza niż wszystko, co Drizzt znał do tej pory. Zabójca był jego
przeciwieństwem, mrocznym odbiciem duszy Drizzta, uosabiał sobą największe obawy,
jakie drow kiedykolwiek żywił względem swej przyszłości.
Teraz się skończyła. Drizzt roztrzaskał lustro. Czy naprawdę czegoś dowiódł?
zastanawiał się. Być może nie, jednak przynajmniej pozbawił świat niebezpiecznego
i złego człowieka.
Z łatwością odnalazł Błysk. Sejmitar zalśnił jasno, gdy go podniósł, po czym jego
wewnętrzne światło zamarło, by ukazać odbicia gwiazd na srebrnej powierzchni. Drizzt
ucieszył się z tego widoku i z czcią wsunął sejmitar z powrotem do pochwy. Zastanawiał
się, czy nie poszukać miecza zgubionego przez Entreriego, jednak przypomniał sobie, że
nie może marnować czasu, że Regis, i najprawdopodobniej także pozostali przyjaciele,
potrzebują go.
Po kilku minutach był już z powrotem przy halflingu, przyciągając Regisa do swego
boku i kierując się do wejścia do tunelu.
Entreri? spytał z wahaniem halfling, jakby nie był w stanie dopuścić do siebie, że
zabójcy już naprawdę nie ma.
Uleciał z górskim wiatrem odparł pewnie, lecz bez śladu wyższości Drizzt.
Uleciał z wiatrem.
* * *
Drizzt nie mógł wiedzieć, jak dokładna okaże się jego zagadkowa odpowiedz.
Oszołomiony i szybko tracący przytomność Artemis Entreri dryfował na prądach
wznoszących szerokiej doliny. Jego umysł nie mógł się skupić, nie mógł wysłać
telepatycznych rozkazów do ożywionego płaszcza, a bez jego kontroli magiczne skrzydła
wciąż biły.
Poczuł, że podmuch powietrza zwiększa się wraz z jego prędkością. Mknął wraz
z nim, ledwo świadom tego, że leci.
Entreri potrząsnął gwałtownie głową, starając się wyrwać z uporczywego uchwytu
trucizny usypiającej. Gdzieś w zakamarku umysłu wiedział, że musi się w pełni obudzić,
musi odzyskać kontrolę i zwolnić lot.
Jednak podmuch powietrza tak przyjemnie owiewał jego policzki. Odgłosy wiatru
w uszach dawały mu poczucie wolności, wyzwolenia się z ludzkich więzów.
Zamrugał oczyma i ujrzał jedynie bezgwiezdną, złowróżbną czerń. Nie mógł sobie
uświadomić, że jest to koniec doliny, zbocze góry.
Powiew wiatru skłonił go, by pogrążył się we śnie. Uderzył w ścianę głową. W jego
głowie i ciele wybuchły ogniste eksplozje. Powietrze opuściło jego płuca w jednym
wielkim wydechu.
Nie był świadom tego, że siła uderzenia rozdarła jego magiczny płaszcz, złamała
nałożone na skrzydła zaklęcie. Nie był świadom tego, że wiatr w jego uszach był teraz
odgłosem spadania ani że znajduje się sześćdziesiąt metrów nad ziemią.
ROZDZIAA 22
SZAR%7łA CI%7łKIEJ BRYGADY
Pochód prowadziło dwunastu opancerzonych krasnoludów, ich nachodzące na siebie
tarcze przedstawiały sobą solidną metalową ścianę dla wrogich broni. Tarcze miały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]