[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na wielki finał lepiej się natomiast nadają ckliwe tekściki.
- Zaufaj miłości? - powiedział drwiąco. - To brzmi, jakbyś naoglądała się ostatnio
romansów.
- Może i brzmi - zgodziłam się z nim. W sumie mogę pisać scenariusze zamiast piosenek
country, kartek dla Hallmarku czy harleąuinów. - Ale to jeszcze nie znaczy, że nie
powinieneś spróbować.
- Ty się naprawdę nigdy nie poddajesz, co?
- Wszyscy mi to mówią.
- A mówili ci też, że mógłbym cię pozwać, gdybym chciał?
- A chcesz?
- Nie, ale tylko dlatego, że wolę już ten koszmar mieć za sobą.
- Dobry wybór. No więc jak, zaufasz swojej miłości do Leah i jej miłości do ciebie i
spotkasz się z nią w tym parku? - zapytałam, z uwagą patrząc na mężczyznę, który przez
te wszystkie lata wywoływał we mnie wszelkie istniejące uczucia, mężczyznę, któremu na
zawsze oddałam kawałek swojego serca, mężczyznę, któremu lepiej będzie z kimś innym.
- Wybaczysz jej, Dan?
- Tobie też mam wybaczyć?
- Bardzo bym chciała.
- Zastanowię się nad tym.
I jakby nigdy nic wyszedł z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, niosąc pod pachą obraz
Evana.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, do pokoju wbiegła pani Thornberg, w podnieceniu
wymachując rękami.
- No i co? Udało się?
- Sama nie wiem.
- Powiedział, że pójdzie w środę do parku?
- Nie powiedział, że nie pójdzie.
- Mężczyzni. - Pani Thornberg wzruszyła ramionami. - Przez was, wyzwolone kobiety, oni
się teraz nawet boją przejść przez ulicę. Za moich czasów mężczyzni wiedzieli, kim są.
Położyłam dłoń na jej kościstym ramieniu.
- Za pani czasów my nie wiedziałyśmy, kim jesteśmy. To też nie było zbyt fajne.
- Może następne pokolenie jakoś to wyrówna? Obydwie wiedziałyśmy, że to raczej mało
prawdopodobne, więc zmieniłyśmy temat.
ROZDZIAA TRZYDZIESTY DRUGI
W środę po południu, dokładnie za piętnaście druga, czaiłyśmy się z Weezie w Central
Parku za kępą drzew i krzewów. Boisko, przy którym Dan i Leah mieli się spotkać,
znajdowało się sto metrów od naszego punktu obserwacyjnego - na tyle blisko, by przez
lornetkę śledzić rozwój wypadków, i na tyle daleko, żeby nie dać się przyłapać.
Na boisku trwał mecz, grupa dzieciaków biegała za piłką, ale my oczywiście skupiłyśmy
uwagę na Leah. Przyszła dość wcześnie, zaraz po nas. Była podekscytowana i niepewna.
W spódniczce mini i obcisłym sweterku wyglądała bardzo seksownie.
- Nie przesadzałaś, to rzeczywiście laska - zauważyła Weezie, która nigdy wcześniej jej
nie widziała.
- W dodatku niesamowicie miła - dodałam. - %7ładen z niej superumysł, ale Dan byłby głupi,
pozwalając jej odejść.
- Przez ostatnie trzynaście lat miał w domu superumysł - skomentowała Weezie, klepiąc
mnie czule po ramieniu.
- Dzięki, ale mogłam jednak być nieco milsza.
- Pewnie mogłaś, ale spójrz tylko, co teraz dla niego robisz. Dla nich obojga. Jeszcze ci
tego nie mówiłam, ale zmieniłaś się ostatnio w osobę autentycznie wspaniałomyślną, moja
droga. Oglądanie swojego faceta z inną nie jest łatwe. Wiem z doświadczenia.
- Aatwiejsze, niż się spodziewałam - odrzekłam. - Wygląda na to, że nie tylko Dan musiał
dorosnąć.
Weezie zamierzała odpowiedzieć, ale zauważyłam blondyna idącego w stronę Leah i
uciszyłam ją.
- Jest! - zawołałam pełna nadziei.
- Wcale nie - zweryfikowała Weezie, a moja nadzieja wyparowała.
Ona miała teraz lornetkę, a więc i lepszy widok.
- No to gdzie on jest?
- Uspokój się - Weezie próbowała przemówić mi do rozsądku. - Nie ma jeszcze drugiej.
Mówiłaś, że ją kocha. Przyjdzie.
- Mówiłam też, że się nie zdeklarował - przypomniałam jej. - Nie chce jej zwodzić.
- Założę się, że przyjdzie.
-To lepiej niech się pospieszy. Zaczynam marznąć, nie wzięłam swetra ani kurtki. -
Wiosenna aura skłoniła mnie do włożenia dżinsów i bluzki bez rękawów. Ale teraz zaczęło
wiać, temperatura spadła, a moje ręce pokryły się gęsią skórką.
- Rozgrzejesz się, jak zobaczysz owoce swojej pracy pocieszała mnie Weezie.
Więc czekałyśmy dalej. Minęła druga. Potem pięć po drugiej. Dziesięć po. Piętnaście.
- No dobra, gdzie on się, do cholery, podziewa? jęknęłam. - Leah wygląda, jakby jej serce
pękało. Jak nie przyjdzie, to go chyba zabiję.
- Ile mu damy czasu? - pytała Weezie, już nie taka pewna wyniku misji.
- Chyba tyle co Leah.
Minęło dwadzieścia po drugiej. A potem dwadzieścia pięć. I wpół do trzeciej. Zrobiło się za
dwadzieścia pięć trzecia.
- Ona chyba płacze - relacjonowałam, obserwując Leah przez lornetkę.
- Wcale się jej nie dziwię. Stoi tu od czterdziestu pięciu minut.
- Nie mogę uwierzyć, że nas wystawił - powiedziałam.
- Ja też byłam pewna, że przyjdzie - dodała Weezie, kiwając głową.
- Czy ta sprawa z Desiree mogła aż tak dać mu się we znaki, żeby na dobre zraził się do
kobiet? Nawet do tej, z którą chciał się żenić?
- Kto wie. - Weezie westchnęła. - Mówiłam to już i powtórzę raz jeszcze: słaba płeć to
mężczyzni. Wcześniej umierają, więcej palą i piją, rozbijają się w samochodach, wylatują
z...
- Daj mi lornetkę.
Złapałam ją i spojrzałam, mrużąc oczy. Leah opuściła swoje stanowisko i powolnym
zrezygnowanym krokiem szła wzdłuż boiska.
Wyglądała jak samotna zagubiona istota poszukująca swojej bratniej duszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]