[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego nagłą śmiercią.
Czarna Dama była cygańską tancerką, twierdziła
dziewięćdziesięciolatka upajając się rolą gwiazdy domu starców,
udzielającej wywiadu panu z telewizji. Wracając do Słodkich Sadów,
Corbin powiedział w aucie do Livvy:
- Dałbym wiele za to, żeby znalezć kogoś, kto faktycznie widział
ten cholerny portret przed zniszczeniem.
Maybelle go widziała. Ale portret został namalowany w
tajemnicy, nikt się nie znalazł wówczas, więc tym mniej
prawdopodobne, żeby się znalazł teraz.
- Może panu się poszczęści - powiedziała Livvy zdawkowo, a
Corbin zdjął na chwilę rękę z kierownicy i położył na jej dłoni.
- Już mi się poszczęściło - powiedział. - Ty jesteś moim
szczęściem i moją miłością. Te dwie rzeczy rzadko chodzą w parze,
ale jak się czasami zejdą, są nie do pokonania.
Nie jest ani jego szczęściem, ani miłością, a kłamstwem jest
nawet uśmiech, którym mu odpowiada. I jej słowa:
- Ta-ak, jestem tym wszystkim, a w dodatku umiem pisać na
maszynie. I przepisze panu te wywiady, jak pana nie będzie.
Wywiady zostały nagrane na taśmę, a ona może równie dobrze
postukać przez weekend na maszynie, jak nalepiać tapety.
Corbin odwiózł ją do domu i odjechał niemal zaraz do Yarmouth,
skąd przyjaciele mieli go zabrać jachtem do Anglii. Livvy stała przy
aucie, przyglądając się, jak wkłada do bagażnika mniejszą ze swoich
walizek i jak Luke wskakuje na siedzenie.
- Do widzenia - zawołała. - Do zobaczenia w niedziele.
- Do zobaczenia. Na pewno.
Pocałował ją, a ze schodków przed domem Sonia i Daisy
zawołały chórem: Pa, pa!, machając entuzjastycznie rękami.
Odjeżdżając Corbin krzyknął Do widzenia" - i Livvy została z
rekami w kieszeniach, wciąż jeszcze czując na ramionach jego dłonie
a na wargach zmysłowe dotkniecie jego ust. Chciała mu odkrzyknąć:
Nie jedz!" Miała takie wrażenie, jakby to była próba generalna
chwili, gdy będzie odjeżdżał na zawsze.
Sonia czekała na nią przy drzwiach wejściowych.
- Kim są ci przyjaciele, z którymi się spotyka? - zapytała.
- Nie wiem.
- Po co on właściwie pojechał do tej Anglii?
- Też nie wiem.
- W ogóle niewiele wiesz. - Kto wie, czy nie pojechał do
przyjaciółki. Albo do żony.
- Nie przypuszczam - odparła Livvy idąc z Sonią przez hall.
- Jest sławny, prawda? - podjęła Sonia. - Gdyby miał żonę,
tobyśmy o tym wiedziały. Ale pewnie niewiele jest kobiet, które by
mu powiedziały nie".
Wściekłość zawrzała w Livvy, tak że o mało się nie rzuciła na
Sonię jak lwica. Zagryzła miękką wewnętrzną powierzchnię wargi, by
powstrzymać gniewne słowa.
- Tak czy inaczej - zakończyła Sonia - nudno tu będzie bez niego.
Rzeczywiście, chociaż wyjechał tylko na dwa dni, różnica dawała
się odrzuć. Dom robił wrażenie cichego bez klekotu maszyny do
pisania, dziwnie było zostawiać otwarte drzwi bez sprawdzenia, gdzie
są koty i czy się nie natkną na Luke'a. Nawet Daisy marudziła więcej
niż zwykle i chociaż Sonia czytała jej przed snem, historyjki nie
mogły konkurować z opowieściami Corbina, w których główne role
grały zabawki Daisy.
Livvy spodziewała się, że będzie jej łatwiej pod nieobecność
Corbina, ale nie mogła przestać o nim myśleć i przez większość czasu
nawet się nie wysilała. Słuchała stale jego głosu z taśm i zdarzało się,
że przegrywała je po kilka razy, bo słuchanie Corbina przywodziło na
jej wargi uśmiech.
Roboty miała pod dostatkiem, ale godziny wlokły się. Zawsze
dotąd lubiła miesiące zimowe, kiedy pensjonat przemieniał się w
zwykły dom rodzinny. Teraz, bez Corbina, wszystko jakby się
rozmyło, utraciło swoją ważność i atrakcyjność.
Skończyła przepisywanie i robiła ostatnie poprawki na
maszynopisie, gdy Sonia i Daisy wróciły od fryzjera. Sonia miała
skrócone włosy i nową fryzurę, Daisy była jej kopią w miniaturze.
Wpadły obie do kancelarii, jakby wykonywały numer kabaretowy i
Livvy jęła je szczerze oklaskiwać, bo Sonia była odmieniona nie do
poznania, a Daisy wyglądała jak laleczka.
- A to będzie sensacja - wykrzyknęła. - Wyglądacie obie
cudownie.
Stolik został zarezerwowany na siódmą w niedzielę, ale o szóstej
nie było jeszcze śladu Corbina. Sonia przygotowywała się już od kilku
godzin. Kupiła sobie sukienkę luzno dopasowaną, ale jaśniejszą, niż
zwykle nosiła, z wielobarwnego dżerseju. Umalowała się również po
raz pierwszy od lat.
Daisy się dąsała. Nie chciała zostawać sama, podczas gdy
mamusia wychodzi z Livvy i będą ją mogli zapakować do łóżka,
kiedy im się spodoba.
Chociaż Sonia wyszła z wprawy, malowanie się sprawiało jej
przyjemność. Po pierwszej próbie musiała zdjąć nieudany makijaż, ale
za drugim razem poczuła się wystarczająco pewnie, żeby zapukać do
pokoju Livvy.
- Jak wyglądam?
- Jak dawna Sonia - odparła Livvy, co było niemal prawdą.
Kiedy nadjechał Andy Jej pewność siebie zyskała dodatkową
podbudowę, bo nie proszony oznajmił, że Sonia wygląda
oszałamiająco.
- Zrobiłaś coś z włosami, tak?
Sonia i Livvy wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Och, nic wielkiego - powiedziała Livvy.
- Corbin wrócił? - spytał Andy. - Czy też będę sam z dwiema
szampańskimi dziewczynami?
Sonia zrobiła nieszczęśliwą miną.
- Nie ma go jeszcze. Byłoby straszne, gdyby nie przyjechał.
- Na pewno przyjedzie - powiedziała Livvy z przekonaniem.
- Skąd wiesz? - zapytał Andy. - Jakoś się nie śpieszy.
- Powiedział, że przyjedzie, to przyjedzie.
Jej pewność go zdziwiła. Miała na sobie czarną aksamitną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]