[ Pobierz całość w formacie PDF ]
już nie zostało do zrobienia. Laura wzięła głęboki oddech,
wyszła przed domek i usiadła obok Matta przy obłożonym pła-
skimi kamieniami ognisku. Ogień strzelał wesoło, pełzał po
gałązkach.
Matt podniósł głowę, popatrzył na dziewczynę z roztargnio-
nym uśmiechem. Włożył kijek w ognisko, grzebał nim w popie-
le. Szkoda, że nie mam takiego kijka, pomyślała nieoczekiwanie
Laura. Miałabym zajęcie, zamiast myśleć o siedzącym obok
mężczyznie.
Matt uśmiechnął się do niej przez ramię. W świetle księżyca
i blasku rzucanym przez ogień jego twarz wyglądała inaczej,
tajemniczo.
- Muszę powiedzieć, że nasz pierwszy dzień minął całkiem
niezle.
- Uhm. - Oblizała usta. - Zwietnie sobie radzisz z Zachem.
Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Potrzeba mu towarzystwa
i zainteresowania mężczyzny, ale... - Wzruszyła ramionami.
- To nie wszystko. Potrzeba mu ojca. Nie myślałaś o ponow-
nym zamążpójściu? - zapytał cicho.
Nie powinien zadawać takiego pytania, ale zrobił to w taki
sposób, że nie poczuła się urażona.
- Myślałam, oczywiście, ale łatwiej pomyśleć, niż wykonać.
- Popatrzyła na niego. - Pewnie sam to wiesz.
- Tak - odparł z westchnieniem. Jessica nie ustaje w wy-
siłkach. Stale próbuje mnie z kimś wyswatać. Chociaż z tym
ogłoszeniem przeszła samą siebie.
- Jest zdesperowana.
- Niestety. I nie potrafi zrozumieć, że nie wystarczy znalezć
S
R
kogoś, kto jest piękny i lubi dzieci i zwierzęta, by się z tym kimś
związać na całe życie. - Zapatrzył się w ogień, jakby tam chciał
znalezć odpowiedz. - Ty, na przykład, też jesteś piękna, też
lubisz dzieci i zwierzęta.
- Ja jestem piękna? - Zrobiło się jej miło, że tak powiedział.
- Przecież dobrze wiesz. - Popatrzył na nią z niedowierza-
niem. - Ale ja ci się nigdy nie podobałem, więc mimo połączo-
nych wysiłków naszych zdesperowanych brzdąców...
- Nigdy mi się nie podobałeś? - Zagryzła usta, bo bała się,
że wybuchnie śmiechem. Od samego początku podobał jej się,
aż za bardzo, Tyle że bardzo szybko wyszła na jaw jego pra-
wdziwa natura. Okazał się nie lepszy od tych wszystkich face-
tów, którzy po śmierci męża zaczęli się z nią umawiać. Przeko-
nanych, że wystarczy kolacja i kino, by sprawy szybko potoczy-
ły się dalej.
- Co cię tak rozśmieszyło? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nic.
- Nie wierzę.
- Jak sobie chcesz. - Podniosła się, popatrzyła na niego
z góry. - Chyba już pójdę spać.
- Nie idz - poprosił, ściszając głos. - Mam przeczucie, że
doszliśmy do istotnego momentu. Może wreszcie coś się wy-
jaśni.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Ujął ją za rękę. Mogła się wyrwać, ale nie zrobiła tego.
- Lauro, poczekaj. Usiądz i pogadajmy.
- No nie! - zdumiała się. - Rzadko się zdarza, że mężczyzna
chce rozmawiać!
- To prawda. - Puścił jej rękę, znowu zaczął grzebać kij-
kiem w ognisku. - Po prostu nie potrafię cię rozgryzć. A prze-
cież znamy się już trzy lata.
Usiadła obok niego.
- Mogę wziąć twój kijek? - zapytała, wyciągając rękę.
- Kijek? - zdziwił się, cofając rękę. - No dobrze. - Podał
S
R
jej. - Powiedz, czemu uderzyłaś mnie w twarz, kiedy pierwszy
raz próbowałem cię pocałować?
- Bo doskonale wiedziałam, że tylko po to się ze mną
umówiłeś. Ty i każdy, który gdzieś mnie zapraszał po śmier-
ci męża. Wiadomo, wdowa, ma potrzeby! - Uderzyła kijem
w ognisko, snop iskier wzbił się i zajaśniał na tle ciemnego
nieba. - Nie cierpiałam tego, skoro już koniecznie chcesz wie-
dzieć!
- A więc to tak. - Wciągnął powietrze. - Odchodziłem od
zmysłów, szukając odpowiedzi, dlaczego mnie tak potraktowa-
łaś. Przecież nie ciągnąłem cię do łóżka ani nic takiego.
- Nie, ale byś to zrobił - odparowała.
- Kto wie, może. Ale wystarczyło powiedzieć ,,nie". Nie
musiałaś od razu mnie policzkować. - Popatrzył na nią badaw-
czo, oczy mu się zwęziły. - Czy trafiłaś na kogoś, kto tego nie
przyjął?
Nigdy z nikim o tym nie rozmawiała, ale teraz musiała to
z siebie wyrzucić.
- Powiedziałam nie", ale to było mało, musiałam go prze-
konać - wyznała, mając w pamięci porwaną bluzkę i posinia-
czone nadgarstki, ale też niekłamaną satysfakcję, gdy zręcznym
ciosem powaliła przeciwnika na ziemię.
- Mam pogruchotać mu kości? - z powagą zapytał Matt.
To ją rozbawiło. Wybuchnęła śmiechem. W ten sposób chyba
wreszcie przezwyciężyła dręczący ją uraz.
- Sama mu dałam nauczkę, jak tylko się zorientowałam, do
czego zmierza. Przed laty ćwiczyłam karate, przydało się.
- Coś podobnego! Ale mówiąc poważnie... Lauro, chyba
nie myślałaś, że jestem takim facetem, co...
- W ogóle nie myślałam - przerwała mu. - Po prostu na-
tychmiast zareagowałam. - Popatrzyła mu prosto w oczy. -
Przykro mi, że tak się stało, ale wtedy miałam to na świeżo
w pamięci.
- Nadal tak jest?
S
R
Zwilżyła językiem usta.
- Ale co?
Uśmiechnął się powoli, uwodzicielsko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]