[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odbyły się całe lata temu. To rzadki dar i czasami nawet dziwię się, czemu dobry Bóg obdarzył nim
kogoś, kto sam, bez pomocy waszego uniżonego sługi, nie potrafiłby nawet z niego odpowiednio
korzystać.
Słyszeliście, panie Knotte? spytałem. %7ładnej. A co to oznacza?
Zapewne nie omieszkacie mi wyjawić.
Oznacza to, że wampirów nie ma westchnąłem teatralnie. Owszem, są chorzy ludzie
bardzo pragnący uchodzić za wampiry. Piją krew ofiar, rozdzierają im gardła, ba, uciekają nawet
przed blaskiem słońca i świętymi symbolami, gdyż tak silne jest w nich przekonanie, że krucyfiks
czy słoneczne promienie mogą im zaszkodzić. O takich sprawach słyszeliśmy, panie Knotte. Ale nie
mieszajmy plebejskich bajań do poważnych rozważań.
Coś takiego powiedział po chwili. Nie sądziłem, że podobne słowa padną z ust
inkwizytora.
Roześmiałem się i to dość szczerze.
A cóż myślicie? zapytałem. %7łe inkwizytor ma we wszystko wierzyć? Szukać pagórka
elfów i garnca złota zakopanego po drugiej stronie tęczy? Przypominać świnię wierzgającą racicami
na sam zapach trufli?
Zarechotał i klepnął się dłońmi w uda aż klasnęło. Kostuch spojrzał na niego spode łba, ale
Knotte albo nie zauważył tego, albo nic go to nie obeszło.
Wasze zdrowie, panie Madderdin rzekł głośno i przechylił kufel. Wesoły z was człowiek.
Zagulgotało, a on opróżnił naczynie do dna i beknął głośno.
Szczyny stwierdził z zawziętością w głosie i pokręcił głową. Na miecz Pana naszego, co
za szczyny!
Po czym, wbrew wymowie dopiero co wypowiedzianych słów, ujął garniec w dłonie i nalał
sobie do pełna.
Mistrzu Madderdin powiedział poważnie po chwili. Nie wiem, czy praca w naszych
włościach jest właściwa dla inkwizytora, czy też nie, i nie mnie o tym decydować. Ale jeśli pan oraz
pańscy ludzie macie ochotę zarobić trochę grosza, to zajęcie się znajdzie...
Blizniacy spojrzeli po sobie, a Pierwszy mlasnął głośno.
%7ładen grosz, prawda, nie śmierdzi mruknął.
Jednak Knotte skwitował jego słowa lekkim uśmiechem i bardzo słusznie robił, spoglądając na
mnie. Wiedział doskonale, że właśnie od waszego uniżonego sługi zależą wszelkie decyzje, które
zostaną podjęte w tym towarzystwie.
Zechcecie powiedzieć coś więcej? zapytałem.
Nie odparł szczerze. Ale jeśli chcecie dowiedzieć się wszystkiego, zapraszam na zamek.
Pan baron Haustoffer na pewno będzie wam rad.
Czemu nie powiedziałem powoli. Porozmawiać zawsze można. Ruszymy z rana.
A dlaczego nie teraz? zapytał i nie wiem, czy mi się zdawało, czy usłyszałem kpinę w jego
głosie. Dobrze znam drogę.
Baron nas przyjmie? zdziwiłem się. O tej porze?
Pan baron zasypia bardzo, ale to bardzo pózno rzekł tym razem bez kpiny i bez uśmiechu.
A skoro nie bierzecie na poważnie wiejskich bajań...
Panie Knotte powiedziałem pobłażliwie. Co to ma być? Próba odwagi? Przejechać nocą
po ciemnym lesie? Huknąć jak sowa na cmentarzu? Nie sądzi pan, że wyrośliśmy już z takich
zadań? Jeszcze niedawno rzeczywiście chciałem ruszać, ale teraz miło siedzi mi się przy piwku i
zaczynam powoli nabierać ochotę na sen. Karczmarzu! zawołałem.
Przykuśtykał prędziutko, ale zauważyłem, że stara się trzymać z daleka od Knottego.
Słucham jaśnie pana.
Masz dwa pokoje? Z łóżkami i pościelą?
Zaraz każę wszystko wyszykować...
No widzicie zwróciłem się do Knottego. Już trzy dni nie spałem w pościeli. Przyda się
jakaś odmiana.
Jak chcecie rzekł ozięble rządca. Jednak skoro pan baron zaprasza, niegrzecznie
odmawiać.
Kocha, to poczeka parsknął Kostuch.
Knotte spojrzał na niego jak na końskie łajno.
Grzeczniej, gdy mowa o baronie warknął.
Nie kłóćmy się o słowa powiedziałem pojednawczo. My jesteśmy ludzie prości, panie
Knotte. U nas co w sercu, to na języku.
A spalić można każdego Drugi wyciągnął palec z nosa i zdawało się, że mówi nie do nas, a
do zielonego gluta, który sterczał mu z brudnego paznokcia. Szlachta, nie szlachta, nam niby za
jedno.
Knotte poczerwieniał, a ja powiedziałem szybko:
Mój towarzysz chciał tylko wyjaśnić, że wszyscy jesteśmy równi w oczach Pana i taki sam
czeka nas sąd, niezależnie od tego, kim jesteśmy. Nie będziesz miał wzglądu na osobę żadnego
powiada Pismo.
Sapnął i udał, że bierze moje słowa za dobrą monetę.
Niech będzie po waszemu zgodził się. Oczekuję was jutro z rana w zamku, mości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]