[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Co chciał przez to...? Chyba nie miał na myśli...? Miał, miał,
powiedziało jej to przeszywające spojrzenie jego oczu.
- Jeśli przeniesiesz prezenty dla Scotta z mojego samochodu do
range-rovera, pójdę spakować nasze rzeczy - powiedziała spokojnie.
- Czułem, że tak zrobisz - wycedził; jego gardłowy śmiech
towarzyszył jej, gdy szła na górę.
Cóż, nie najlepiej to rozegrała, prawda? Co prawda nigdy nie miała
pretensji do pozowania na kobietę chłodną i wyrafinowaną; po prostu nie
była taka.
Och, chodziła na randki, zanim urodził się Scott, ale żaden z tamtych
mężczyzn nie przygotował jej na kogoś takiego jak Jed Cole. Jeśli
ktokolwiek mógł być przygotowany na takiego mężczyznę.
Był starszy, bardziej pewny siebie, w dodatku o wiele bardziej
doświadczony od każdego z tych młodych ludzi, z którymi się umawiała.
45
R S
Nie żeby chciała umawiać się z Jedem Cole'em, zakpiła z siebie w
duchu. Ale pociągał ją, odpowiedziała na jego pocałunek, czuła
przyjemność, gdy jej dotykał - nie wiadomo, dokąd mogło ich zaprowadzić
pożądanie, gdyby Scott im nie przeszkodził.
Jednak dobrze, że to zrobił, skoro Jed zaproponował, że ich
odwiezie.
Samo w sobie nie było to idealne rozwiązanie. Po tym, co
opowiedziała Jedowi o swojej rodzinie, o braku zainteresowania ze strony
matki, o tym, że żadne z rodziców nie widziało jeszcze Scotta, o Soni, nie
bardzo miała ochotę przedstawiać go komukolwiek z nich. Nie będzie
jednak miała wyboru. Nie mogła oczekiwać, że po prostu zawróci
samochód i pojedzie do domu. Musiała przynajmniej zaproponować mu
coś gorącego do picia.
No dobrze, skoro i tak nie miała nic do powiedzenia, może nie była
to zbyt wysoka cena za dotarcie do celu.
Chociaż pół godziny pózniej nie była już tego taka pewna. Jed z
trudem starał się ustrzec samochód przed ześlizgnięciem się z dróżki
prosto w zaspę, zdenerwowana Meg siedziała obok niego w milczeniu,
zaciskając zęby, tylko Scott nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia. Kilka
minut temu zapadł w sen, najwyrazniej zmęczony lepieniem bałwana.
Kiedy wjechali na główną drogę, zauważyła, że podczas tej
przerażającej jazdy tak mocno zaciskała dłonie, że paznokcie zostawiły
zagłębienia w ich wnętrzu.
- Ufff - westchnęła z ulgą, szczęśliwa, że nie będzie musiała
powtarzać tego doświadczenia.
Prawdę mówiąc, byłaby szczęśliwsza, gdyby spędzała święta w
Londynie, tylko ze Scottem, jak zwykle. W dodatku nie miała wątpliwości,
46
R S
że matka nie wystąpiłaby z zaproszeniem - nie robiła tego w minionych
latach - gdyby ojciec ostatnio się nie rozchorował.
Dwa tygodnie temu przeżył atak serca, według matki dość łagodny,
ale i tak nie powiadomiła Meg od razu, zadzwoniła dopiero w niedzielę - z
nowiną i z zaproszeniem.
Nie mogła jej zrozumieć. Nigdy jej nie rozumiała. Ale jeśli Sonia
była ulubienicą matki, Meg była córeczką tatusia, i czuła się głęboko
zraniona, że matka nie zatroszczyła się, by wcześniej powiadomić ją o jego
chorobie. Na jej uwagę odpowiedziała:  Nie mogłaś nic pomóc, więc nie
było sensu cię niepokoić".
Meg naprawdę była kaczątkiem wśród łabędzi, jak to określił
ubiegłej nocy Jed. W dzieciństwie czasem zastanawiała się, czy naprawdę
należy do tej rodziny. Gdyby nie siostra blizniaczka, z pewnością by w to
zwątpiła.
- Dojeżdżamy do Winston - chłodno stwierdził po jakimś czasie Jed.
- Od tego miejsca będziesz musiała mnie pilotować.
Gdy powiedziała mu, że ma skręcić w prawo, poczuła, że wraca jej
zdenerwowanie na myśl o tym, co ją czeka.
Dla dobra Scotta ta wizyta musiała się udać. Meg była bardziej niż
chętna odegrać dobrze swoją rolę, jeśli tylko pozostali członkowie rodziny
zrobią to samo. Bo jeśli zachowają się inaczej, będzie to bardzo krótka
wizyta.
- Tutaj? - z niedowierzaniem wychrypiał Jed, gdy nakazała mu
skręcić w lewo, na podjazd.
- Tak - potwierdziła beznamiętnym tonem.
Nie patrzyła na niego, ale czuła, że przez kilka długich chwil
przyglądał się jej przymrużonymi oczami. Najprawdopodobniej
47
R S
zastanawiał się, jakim cudem samotna matka w wynajętym samochodzie -
uszkodzonym samochodzie, który firma wypożyczająca zgodziła się
odholować, jak tylko poprawi się pogoda - podróżująca z jedną torbą,
mieszczącą ubrania jej i Scotta, przeznaczone na krótki pobyt, mogła
pochodzić z tak bogatej rodziny. Jego niedowierzanie mogłoby nawet
wydać się jej zabawne, gdyby nie denerwowała się tak perspektywą
stawienia im czoła. Och, od czasu do czasu miała kontakt z Sonią, gdyż
obie mieszkały w Londynie, ale były to pełne skrępowania rozmowy,
podczas których nie mówiły o niczym ważnym. Raz czy dwa razy - no [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •