[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramionami i odrzekł, że będzie polegał na swoim szczęściu.
W rezultacie zabił Briere'a w najprostszy sposób na świecie, podchodząc do niego na ulicy i
dwukrotnie
strzelając w głowę. Briere oczywiście wyczuł zagrożenie w momencie, gdy Arsene zbliżył się do
niego, ale zamachowiec nie miał najmniejszego zamiaru drugi raz spartaczyć roboty i Briere padł
trupem w momencie, w którym odwrócił się by uciec. O tej porze dnia ulica była prawie pusta.
Przechodnie, świadkowie zamachu, podjęli mądrą decyzję rozpłynięcia się w ciemnych zaułkach.
Większość z tych, którzy widzieli to zdarzenie zza firanek w swoich domach, popierała tę akcję.
Tak czy inaczej, Arsene miał wystarczająco dużo czasu, by wyjąć aparat fotograficzny i spokojnie
zrobić zdjęcie trupowi, po czym zniknął ze sceny, skręcając w boczną uliczkę.
Trzy dni pózniej Briere został pochowany przez swoich przyjaciół z gestapo z honorami godnymi
męczennika. Całe Caen radowało się w głos i śpiewało Marsyliankę. Arsene, choć anonimowy, na
pewno został bohaterem dnia.
Rozdział 5
W STYLU HEMINGWAYA
W Normandii nie istniała ciągła linia frontu. Można było wybrać się na rundkę rozpoznawczą i
jechać przez kilka godzin, nie widząc nawet śladu wrogich wojsk. Nadal, mimo póznej fazy wojny,
natrafiało się na wioski, których mieszkańcy robili wrażenie, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego,
że zaledwie kilka kilometrów dalej zaciekłe walki zniszczyły całą ludność i pół armii.
Była noc, gdy zajechaliśmy do wioski Montaudin. Zbliżaliśmy się ostrożnie, bo nigdy nie można
być pewnym, czy przypadkiem nie wjeżdża się do gniazda szerszeni pełnego obcych żołnierzy, ale
główna droga była ciemna i pusta, nie widzieliśmy ani śladu żołnierzy lub wieśniaków.
* O, knajpa! * zapiszczał Porta, pokazując radośnie w kierunku jedynego oświetlonego budynku. *
Zatrzymajmy się i sprawdzmy, czy serwują jakieś żarcie. Jestem kurwa tak głodny, że żołądek
przykleja mi się do kręgosłupa.
Gdy już raz zaczął gadać o jedzeniu, Porta potrafił
być przekonywający, a poza tym byliśmy zbyt zmęczeni, żeby się z nim kłócić. Zaparkowaliśmy
Pumę na środku głównego placu we wsi, niczym spokojni turyści, i zmęczeni, brudni oraz w
wyjątkowo złych humorach, ruszyliśmy zesztywniałe kończyny i podreptaliśmy z mozołem w
ciemną noc w kierunku knajpy. Od dwóch dni byliśmy na misji zwiadowczej i była to naprawdę
żmudna, męcząca robota.
* Jestem wykończony * burknął Heide. Otworzył usta do głośnego, soczystego ziewnięcia, potem
odwrócił się i kopnął jedno z ciężkich kół Pumy. * Od tego cholernego samochodu można dostać
zajoba..
* Gdzie my jesteśmy? * zapytałem. * Jesteśmy poza linią?
* Czyją linią? * Porta wypalił sardonicznie. * Naszą czy ich?
* Którąkolwiek, jeśli o mnie chodzi.
Stary podrapał się w kark, a potem w zamyśleniu potarł nos.
* Każdy może się bawić w zgadywanki, ale dla bezpieczeństwa zostawmy czapki w samochodzie.
To jedyne elementy, po których można nas rozpoznać.
* Wezmę swój nagan * oznajmił Mały, z uczuciem miłości podnosząc ciężki rosyjski rewolwer,
który w tajemniczych okolicznościach zdobył w jakimś momencie wojny. * Teraz ludzie już nie są
tacy przyjazni.
* Wezmy nieco zapasów * zasugerowałem.
W boczne kieszenie powpychaliśmy ręczne granaty, a rewolwery wetknęliśmy do górnych kieszeni
kurtek. Następnie Legionista, z rewolwerem w dłoni, kopniakiem otworzył drzwi zajazdu i
poprowadził nas do środka. Paliło się jedno blade światło gdzieś wysoko na suficie, a przybytek
wydawał się tak pusty, jak ulica, którą szliśmy.
* Salut, patron! * Legionista zawołał po francusku jak tylko najlepiej umiał. * Y a des clients!
Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że Heide kurczowo trzyma się mojego ramienia i pokazuje coś
na wprost trzęsącym się palcem. Spojrzałem we wskazanym kierunku i zdusiłem w sobie okrzyk
przerażenia. Z ciemności wyłaniała się duża sylwetka, zgarbiona nad barem, z jedną ręką wysuniętą
do przodu i głową opartą na butelce whisky. Bez wątpienia był to Amerykanin. Pijany jak bela, ale
nadal to Amerykanin. Palce Heidego drżały nerwowo na moim ramieniu.
* Chodzmy stąd * syknął.
* Nie ma mowy! * słowa Porty były wystarczająco głośne, by zbudzić.
* No przecież to jank...
* Dla mnie to może być nawet sam pieprzony Ei*senhower, nie wyjdę stąd, dopóki czegoś nie
wrzucę na ruszt!
* No, ale przecież jesteśmy za liniami wroga... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •