[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pustej nowojorskiej ulicy, tylko płynęła nad nią wolna od wszelkich trosk. Stamtąd wszystko
wydawało się inne. Prostsze. Cieszyłam się, że wreszcie oderwałam się od ziemi, od tego
całego brudu, w którym babrałam się od maleńkości. W tamtej chwili za nic w świecie nie
dałabym się sprowadzić na dół po dobroci.
Ale przecież musiałam zabić Jima.
Na powrót znalazłam się we własnym ciele i odciągnęłam zamek. Potem wymierzyłam
w sam środek piersi Jima, okrytej eleganckim trenczem, pod którym jak zawsze miał garnitur
uszyty przez krawca z Orchard Street. Wtedy Jim wyprostował prawe ramię i w ciemności
błysnął metal. Równocześnie rozległ się huk i Jim upadł. Przewrócił się do tyłu na chodnik z
głuchym łoskotem i podskoczył parę razy, nim zamarł. Wokół wirowały strzępy jego ciała i
kropelki krwi.
Jak to możliwe? myślałam. Przecież nie pociągnęłam za spust. To nie ja go
zabiłam, kto inny to zrobił...
W głowie mi się kręciło, ulica to przybliżała się do mnie, to oddalała, kiwała to w
lewo, to znów w prawo. Dopiero po długiej chwili odzyskałam zdolność normalnego
widzenia. W ustach czułam okropny posmak, sukienka lepiła mi się do ciała. W duchu
postanowiłam, że zdejmę ją i wyrzucę, jak tylko przyjdę do domu.
Obróciłam się i natychmiast zakryłam oczy dłonią. Poraziło mnie światło latarki.
Zamrugałam kilka razy, nim dojrzałam, że po drugiej stronie ulicy ktoś stoi.
Nie żyje, Joe, załatwiliśmy go... Znałam ten głos, ale nie umiałam przypisać doń
żadnej twarzy. Słuchałam więc dalej, wciąż oszołomiona tym, co zaszło.- Miałaś sporo
szczęścia, że tu byliśmy... Ty byś spudłowała jak nic...
Promień opadł na jezdnię i wreszcie z mroku wydobyła się czyjaś sylwetka.
Detektyw Springer.
Podszedł do mnie ze swoim partnerem, który czaił się gdzieś w ciemnościach, i w
trójkę zbliżyliśmy się do Jima leżącego tam, gdzie jeszcze przed parunastoma sekundami stał.
Oberwał trochę powyżej pępka, pod sercem, poły płaszcza odsłaniały poszarpany i
zakrwawiony garnitur. Spod pleców wypływała mu szeroka struga czerwonej cieczy, zbierała
się w kałużę i spływała powoli do rynsztoka. Twarz miał ściągniętą grymasem bólu
domyślałam się, że w ostatnich chwilach życia strasznie cierpiał w zaciśniętej zaś kurczowo
dłoni wciąż trzymał gotowy do strzału pistolet.
Przymknęłam oczy, łudząc się, że gdy je otworzę, Jim znów będzie stał przede mną, a
po Springerze i drugim policjancie nie zostanie nawet ślad.
Kiedy rozwarłam powieki, młody policjant przypatrywał mi się uważnie, a Springer
trącał Jima czubkiem buta, upewniając się, że jest zabity na amen. Ułamek sekundy potem za
rogiem zawyły syreny wozów policyjnych i wkrótce spokojna uliczka zaroiła się od
mundurowych. Wszyscy zmierzali ku mnie tyralierą, nie spuszczając mojej głowy z muszki.
Sierżant zaczął wykrzykiwać jakieś rozkazy i następne co pamiętam, to jak silne męskie ręce
ciągną mnie w stronę suki, gdzie dokładnie mnie przeszukano, po czym na sygnale
zawieziono na posterunek.
ROZDZIAA DWUDZIESTY SIÓDMY
Najpierw w obroty wzięli mnie dwaj młodzi i całkiem przystojni tajniacy. Zamknęli
się ze mną w ciasnym pokoiku bez okien, po czym bez żadnych ceregieli zarzucili mnie setką
pytań, których wagę podkreślali waleniem pięściami w metalowy stół. Właściwie słyszałam
wyłącznie ten łomot, w tak głębokim byłam szoku. Z trudem przychodziło mi się na
czymkolwiek skupić, ich jednak nie zniechęcało moje milczenie. Mniej więcej przy
dwusetnym pytaniu zaczęło do mnie docierać, że pytają nie o to, o co powinni pytać w takiej
sytuacji. Dlaczego nie interesuje ich, czemu próbowałam zastrzelić Jima myślałam tylko
to, z jakiego powodu Jim zabił McFalla?
Zamiast więc grzecznie im odpowiadać, zrewanżowałam się własnymi pytaniami. Na
przykład: skąd w ogóle wiedzą o Jimie i McFallu?
Przymknij się poradził mi jeden z nich i lepiej z nami współpracuj, jeśli nie
chcesz wylądować na krześle elektrycznym.
Jakoś trudno mi było uwierzyć, by za zabicie McFalla czekała mnie czapa, niemniej na
wszelki wypadek zamilkłam. Moment pózniej do pokoiku wparował Springer z wielkim
uśmiechem na twarzy. Na jego widok młodzi policjanci także szeroko się uśmiechnęli.
Brawo, Joe! oznajmił. Dzięki tobie pozbyłem się szumowiny, na którą
polowałem od niemal dziesięciu lat. Tylko tak dalej, a będziemy cię musieli wciągnąć na listę
płac.
Wszyscy roześmieli się głośno. To znaczy wszyscy oprócz mnie.
Wiedzieliście, że to Jim zastrzelił McFalla? zapytałam ponownie.
Joe, Joe... Springer pokręcił głową. Mam w dupie, kto zastrzelił Jerry ego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]