[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ty jesteś medykiem?  zapytał.
 Tak.
 Pójdziesz ze mną.  Nie zabrzmiało to jak prośba.
 Ale. . .
 %7ładnych ale. Moi trzej ranni przyjaciele potrzebują twojej pomocy.
 Nie możesz ich tu przyprowadzić? Nie mam w zwyczaju składać wizyt
domowych.
136
 Zwyczaje się zmieniają. Wez, co ci będzie potrzebne i idziemy. Oni są
w zajezdzie przy tej ulicy.
 To gwałt, mości rycerzu!
 Nie będziemy chyba na ten temat dyskutować, prawda, ziomku?  zapytał
Sparhawk ze złowieszczym spokojem.
Lekarz wzdrygnął się.
 Ach. . . nie, raczej nie. W tym przypadku zrobię wyjątek.
 Miałem nadzieję, że tak do tego podejdziesz.
Mały człowieczek wstał pośpiesznie.
 Wezmę narzędzia i trochę leków. Z jakim ranami mamy do czynienia?
 Jeden ma połamane żebra, drugi jakiś wewnętrzny krwotok. Trzeci cierpi
głównie z powodu wyczerpania.
 Wyczerpanie można łatwo uleczyć. Wystarczy, by twój przyjaciel spędził
kilka dni w łożu.
 Nie ma na to czasu. Daj mu po prostu coś, co postawi go na nogi.
 Jak to się stało, że zostali ranni?
 W służbie Kościoła  rzekł Sparhawk krótko.
 Zawsze chętnie służę Kościołowi.
 Nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy.
Sparhawk poprowadził niechętnego lekarza do zajazdu. Medyk zaczął swoje
oględziny, a rycerz odszedł z Sephrenią na bok.
 Jest już trochę pózno  powiedział.  Odłóżmy wizytę w garbarni na
jutro, dobrze? Nie chciałbym robić tego w pośpiechu. Bajarz mógłby zapomnieć
o jakichś ważnych dla nas szczegółach.
 Masz rację  zgodziła się czarodziejka.  A poza tym wolę się upewnić,
że ten lekarz wie, co robi. Wygląda mi na niezbyt rzetelnego.
 Lepiej dla niego, żeby był rzetelny. Miał już przedsmak tego, co może mu
się przytrafić.
 Och, Sparhawku!  spojrzała na niego z dezaprobatą.
 To bardzo prosty układ, mateczko. On doskonale rozumie, że albo oni wy-
zdrowieją, albo on zachoruje. Da z siebie wszystko.
Kuchnia pelozyjska  jak zauważył Sparhawk  opierała się głównie na
gotowanej kapuście, burakach i rzepie, jedynie z rzadka okraszanych soloną wie-
przowiną. Wieprzowina budziła wstręt Sephrenii i Flecika, więc obie przyrządziły
sobie posiłek z samych warzyw i gotowanych jajek. Kalten jadł wszystko, co tylko
nawinęło mu się pod rękę.
Talen przybył do zajazdu po zmroku.
 Nadal nas śledzą  relacjonował  ale jest ich już o wiele więcej. Tym
razem są konno. Widziałem ze czterdziestu na szczycie wzgórza, na południe od
miasta. Stali tam i uważnie się wszystkiemu przyglądali. Potem wycofali się do
lasu.
137
 Sprawa wygląda trochę poważniej niż wówczas, kiedy ich było czterech 
zauważył Kalten.
 W samej rzeczy  przyznał Sparhawk.  O czym tak dumasz, Sephrenio?
Czarodziejka zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
 Nie jechaliśmy prędko  powiedziała.  Mogli bez większego trudu nas
dogonić, skoro mają konie. Myślę, że po prostu nas śledzą. Zdaje się, że Azash
wie coś, czego my nie wiemy. Od miesięcy nastawał na twoje życie, a teraz wysyła
swoich ludzi tylko po to, aby śledzili nas z oddali.
 Dlaczego zmienił taktykę?
 Mogę wymyślić nawet kilka powodów, ale niczego nie jestem pewna.
 Musimy wzmóc czujność po opuszczeniu miasta  powiedział Kalten.
 Tak, tak  zgodził się Tynian.  Oni mogą po prostu wyczekiwać, aż do-
trzemy do mało uczęszczanej części traktu, gdzie mogliby nas zaatakować znie-
nacka.
 Cóż za pogodne rozważania!  Kalten skrzywił się.  Nie wiem jak wy,
ale ja idę spać.
Następnego ranka słońce znowu świeciło jasno, a od jeziora wiał orzezwiający
wietrzyk. Sparhawk włożył kolczugę, prostą opończę i wełniane nogawice, po
czym wraz z Sephrenią pojechał w kierunku północnej bramy Paleru, za którą
miał nadzieję odszukać garbarnię człowieka zwanego Berd. Na ulicach przeważali
rzemieślnicy, ubrani w niebieskie koszule i wysokie, kropkowane kapelusze.
 Zastanawiam się, czy oni zdają sobie sprawę, jak to głupio wygląda 
mruknął Sparhawk.
 O czym mówisz, mój drogi?  zapytała Sephrenia.
 O tych kapeluszach. Wyglądają w nich jak błazny.
 Ich nakrycia głowy nie są śmieszniejsze od ozdobionych piórami kapelu-
szy, jakie noszą dworzanie w Cimmurze.
 Pewnie masz rację.
Garbarnia znajdowała się w dość dużej odległości od północnej bramy i śmier-
działa z daleka. Gdy dojechali na miejsce, Sephrenia zmarszczyła nos.
 To nie będzie miły ranek  westchnęła.
 Postaram się załatwić sprawę jak najszybciej  obiecał Sparhawk.
Garbarz był dobrze zbudowanym, łysym mężczyzną, ubranym w płócienny
fartuch pokryty ciemnobrązowymi plamami. W chwili gdy Sephrenia i Sparhawk
wjechali na podwórze, mieszał coś długą łopatą w wielkim kotle.
 Zaraz do was wyjdę  powiedział. Jego głos przypominał brzmieniem
żwir chrzęszczący o dachówki. Pracował jeszcze przez chwilę, zaglądając z nie-
zadowoleniem do kotła. Potem odłożył mieszadło i podszedł do nich, wycierając
dłonie w fartuch.
 Czym mogę służyć?  zapytał.
Sparhawk zsiadł z konia i pomógł Sephrenii zejść z jej białej klaczy.
138
 Rozmawialiśmy w Lamorkandii z gospodarzem o imieniu Wat  rzekł do
garbarza.  Powiedział, że może będziesz mógł nam pomóc.
 Stary Wat?  Garbarz roześmiał się.  Jeszcze żyje?
 Trzy dni temu żył. Ty jesteś Berd, prawda?
 Tak, to ja, dostojny panie. O jaką pomoc chodzi?
 Jezdzimy po okolicy i rozmawiamy z ludzmi, którzy znają opowieści
o wielkiej bitwie, jaką tu kiedyś stoczono. W Thalesii żyją dalecy krewni czło-
wieka, który w czasach tej bitwy był królem. Pragną odszukać miejsce, gdzie
został pogrzebany, aby przewiezć jego prochy w rodzinne strony.
 Nie słyszałem nigdy o żadnym królu, który byłby zamieszany w walki
w tej okolicy  przyznał Berd.  Oczywiście, nie oznacza to, że go tu nie było.
Królowie raczej nie włóczą się po okolicy przedstawiając się prostym ludziom.
 A więc na tych terenach też toczono bitwę?  zapytał Sparhawk.
 Nie, wiem, czy można to nazwać bitwą, były to raczej potyczki czy coś
podobnego. Widzisz, dostojny panie, główną bitwę toczono w pobliżu południo-
wego krańca jeziora. To tam starły się armie. Tu były tylko małe grupki ludzi,
głównie Pelozyjczyków, a potem zaczęli dołączać do nich Thalezyjczycy. Zemosi
Othy patrolowali te okolice i dochodziło często do małych potyczek, ale żadnej
z nich nie nazwałbym bitwą. Kilka z nich miało miejsce niedaleko stąd, ale nie
wiem, czy brali w nich udział jacyś Thalezyjczycy. Oni walczyli głównie w oko-
licach jeziora Venne, a nawet jeszcze dalej na północ, aż pod Ghasek.  Nagle
strzelił palcami.  Tak, z nim powinniście porozmawiać!  wykrzyknął.  %7łe
też od razu o tym nie pomyślałem!
 O czym?
 Ależ tak! Gdzie też ja miałem rozum? Chodzi o hrabiego Ghaska, który
pojechał studiować na uniwersytecie w Cammorii historię czy coś podobnego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •