[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bę jego własne jaja.
- Widzisz! Mówiłem, że mam dobre informacje. Warte każdego pensa.
- Czego jeszcze się dowiedziałeś?
- Powodem, dla którego władca i jego bracia walczyli między sobą, były
oczywiście pieniądze. Hammoud i Osman już od dawna kradli wielkie sumy od
rodziny władcy. Władca zaufał im, że ukryją pieniądze poza Irakiem, a potem
dowiedział się, że odgryzali po kawałku każdy sobie. Wcale nie były to małe
kawałki.
- Ile ukradli?
- Może miliard. Może więcej.
- Miliard dolarów?
Strona 131
0
- Tak. Może nawet więcej. Widzisz, a ty płacisz Alemu tylko cztery tysiące
za dzień. WAllah! Mój Boże, Sam.
- Przestań. Kto teraz rządzi w Bagdadzie?
- Moukhabarat. Tak jak zawsze. Ta cała zgraja jest chyba opłacana przez
Rijad.
- A co z rodziną władcy? Załatwili już Osmana, ale czy na tym koniec?
- Nie ma mowy! Dla Irakijczyków nie ma końca. Zawsze zostaje ktoś, kogo
należy zabić.
- Kto jest następny w kolejce?
- Wszyscy Oni już nikomu nie ufają, odkąd Hammoud wystawił ich do wiatru.
Nie ufają ludziom Hammouda. Zrobią wszystko, żeby położyć łapę na pieniądzach.
-Kto ich popiera?
- Chcesz wiedzieć wszystko ze szczegółami? Nawet mój przyjaciel Ayad ma
kłopoty ze spamiętaniem wszystkich nazwisk,
- Powiedz mi wszystko, co wiesz.
- Dobrze. Najpierw chcieli zgarnąć tę londyńską firmę Hammouda. Nazywa
się Wolf czy jakoś tak. Zabrali tego Ormianina do Bagdadu i bili go tak długo, aż
ten powiedział im wszystko. To on miał być ich człowiekiem, mieć Hammouda na
oku, ale wygląda na to, że wszystko pochrzanił. Wtedy uświadomili mu, jakie ma
szczęście, że zostały mu obie ręce i nogi i wysłali go z powrotem do Londynu,
żeby zajął się pieniędzmi rodziny.
- Tak? I co się stało potem?
- Hammoud wrócił do Londynu ze swoimi Palestyńczykami. Może nawet
byli to chłopcy Ayada. Brytyjczycy wpuścili ich bez problemu. Nie rozumiem
dlaczego. Ci Brytyjczycy chyba muszą bardzo lubić Hammouda.
- Co Hammoud zrobił po powrocie?
- Przejął tę swoją firmę. Tę, jak jej tam...
- Coyote Investment.
181
-
Jesteś za mądry, Sam. Może zechcesz pracować kiedyś dla Alego. Wtedy
zarobimy naprawdę wielkie pieniądze.
- Nigdy. Mów dalej. Byłeś przy tym, co Hammoud zrobił po powrocie.
- Właśnie. Przejął tę swoją firmę. Pierwszej nocy po przyjezdzie wysłał swo-
ich nowych palestyńskich ochroniarzy do domu tego Ormianina. Bum, i po bieda-
ku. Potem przyczepili się do jakiejś irackiej dziewczyny, no i wiesz.... - Machnął
ręką, tak jakby chciał powiedzieć "a kogo to obchodzi?".
- Chwila! - przerwał mu Hoffman. - Zwolnij trochę. O jaką dziewczynę cho-
dzi?
- Nie wiem. Chyba o jakąś Laurę. Czy Lucy. Nie pamiętam. Jakieś imię na
L, Ayad sam nie był pewien. Pracowała w tej firmie Hammouda.
- Dlaczego chcieli ją dopaść?
- Bo myślą, że ona wie, gdzie są pieniądze. Zna wszystkie ich tajemnice.
Wykradła je z komputera, kiedy Hammoud i Ormianin nie uważali. Oni myślą, że
dziewczyna pracowała dla Izraela.
- Dla Izraela? Dlaczego mieliby tak sądzić?
- Ponieważ jej chłopak podobno pracuje dla Izraela.
Hoffman starał się zachować obojętny wyraz twarzy.
- Kto to taki?
- Ayad nic mi o nim nie powiedział. Chcesz, żebym go zapytał?
- Nie. Absolutnie nie. Co tamci zrobili z tą iracką dziewczyną?
- Nic. Nie złapali jej. Próbowali ją dostać, ale im się wymknęła.
- Nie mająjej? - upewnił się Hoffman czując, że serce zabiło mu szybciej.
- Nie. Nie mają.
- To gdzie ona teraz jest?
Strona 132
0
- Nie wiem, ale jeżeli ją złapią, to będzie miała wielkie kłopoty. Na pewno.
- Skąd wiesz?
- Stąd, że oni sprawy pieniędzy zawsze traktują poważnie. Tylko one im
zostały. Władca nie żyje. Nie ma już zimnej wojny. Nie ma darmowych prze-
jażdżek z CIA albo KGB. Nawet wojna z Izraelem się skończyła. Zostały im tyl-
ko pieniądze. Tak samo uważają bracia władcy. Też chcą dostać jego forsę. Wszy-
scy chcą ją dostać.
- Jezu!-jęknął Hoffman.
- Co się stało? Nie podobają ci się informacje, które dla ciebie zdobyłem?
Są pierwsza klasa. Nikt poza mną i tobą tego nie wie.
- Wiadomości są wspaniałe. Boję się tylko tego, co ci pomyleńcy mogą zrobić.
- To już nie jest problem Alego. Koniec i kropka. Prosiłeś mnie jeszcze tyl-
ko o jedną rzecz.
- Numer telefonu.
- Tak. Numer telefonu. Tylko że to mało interesujące. Może się pomyliłeś.
Pytałem o ten numer Ayada, który zapytał swojego przyjaciela z tunezyjskich
moukhabarat, który zapytał jeszcze innego przyjaciela. No i myślę, że chyba po-
pełniłeś błąd. Wielkie nic.
- Czyj to numer?
182
- To jeden z wewnętrznych telefonów ambasady amerykańskiej w Tunezji.
Bardzo rzadko używany. Zresztą już w ogóle go odłączyli. Przykro mi. Możesz
mi dać inny numer, to spróbuję jeszcze raz.
Ambasada amerykańska. Hoffman przetarł oczy. Czuł zmęczenie. Z całych
sił starał się skoncentrować, żeby wyraznie ujrzeć wzór, który malował przed nim
przyjaciel.
- Nie, Ali. Nie ma sprawy. Pewnie rzeczywiście podałem ci zły numer. Dzię-
ki za to, że w ogóle próbowałeś.
- To co mam teraz robić, Sam?
Hoffman zastanawiał się przez całą długą minutę. Miał wrażenie, że Lina
dostała się w pajęczą sieć, która oplatała ją kilkakrotnie. Pajęczyna sięgała wszę-
dzie, ale pająk pozostał niewidzialny. Sam mógł spróbować tylko w jakiś sposób
go odstraszyć. Podszedł do biurowego sejfu i odliczył gruby plik pieniędzy, z któ-
rymi wrócił do swojego informatora.
- Tu masz dziesięć tysięcy dolarów za dwa dni. Więcej niż się umawialiśmy,
ale informacje są tego warte. Dam ci jeszcze dziesięć tysięcy, jeżeli coś dla mnie
zrobisz.
- Dobrze. Co to takiego? Tylko żadnej broni, tak? Ja zajmuję się tylko infor-
macjami.
- Nie chodzi mi o broń. Chcę, żebyś wrócił do Tunezji, przekazał swojemu
przyjacielowi, Ayadowi, pewną wiadomość i poprosił go, żeby podał ją dalej, do
swoich przyjaciół w Bagdadzie.
- W porządku. Nie ma sprawy. Co to za wiadomość?
- Powiedz im, że jeżeli skrzywdzą tamtą iracką dziewczynę, poważnie zadrą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]