[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potwornymi tobołkami, przewrócił jakąś nianię z niemowlęciem i podbił oko jakiemuś
wytwornemu panu. Niezrażony ulewą przekleństw i złorzeczeń, które posypały się nań ze stron
poszkodowanych, pan Kluczka wstÄ…piÅ‚ tryumfalnie na schodki, wiodÄ…ce do coupé II. klasy i jednym
elastycznym susem znalazł się w długim, wąskim korytarzyku. Otarł pot z czoła, uśmiechnął się
zwycięsko i spojrzał złośliwie na kłębiące się w dole falangi pasażerów. Lecz gdy po pięciu
minutach takiego rozkoszowania się "zajętym" miejscem usłyszał gwizd świstawki do odjazdu, w
twarzy jego zaszła nagła zmiana: pan Agapit zaniepokoił się. I zanim odezwał się finalny odzew
trąbki, porwał z siatki swą walizę, przemknął błyskawicą poza plecyma zdumionych podróżnych i
wysiadł tylnymi drzwiami odwróconymi od dworca w kierunku magazynów. W tej chwili pociąg
ruszył. Ponad głową pana Agapita zaczęły przesuwać się w coraz silniejszym tempie okna
wagonów, ciemnozielone lub czarne, kadłuby wozów; z któregoś przedziału wychyliła się złośliwa
głowa jakiegoś wisusa, który spostrzegłszy stojącego bezradnie poniżej mężczyznę, zagrał mu
szyderczo palcami na nosie. Wreszcie prześmignął ostatni wagon i zamykając łańcuch towarzyszy
swym szerokim, pleczystym grzbietem szybko zasunął się w przestrzeń. Pan Kluczka patrzył przez
chwilę żałosnym spojrzeniem za znikającym pociągiem, opuściwszy bezładnie walizę, niby żywy
posąg rezygnacji i smutku; potem pod krzyżowym ogniem ironicznych spojrzeń funkcjonariuszy
powlókł się z powrotem do poczekalni.
Tu szeregi czekających gości przerzedziły się; główny kontyngent odpłynął już z pociągiem;
pozostali wyglądali parowozu, który kursował na bocznej linii, idącej na południe w stronę gór.
Czasu było jeszcze sporo: pociąg odjeżdżał dopiero po szóstej wieczorem.
Pan Kluczka zajął wygodne miejsce w kącie sali, zastawił się walizą, umieszczoną na stole
naprzeciw i wydobywszy z kieszeni małe zawiniątko, zaczął spożywać skromny podwieczorek.
Dobrze mu tu było w zacisznym zakątku, ukrytym w półmroku, który już zarzucał w salę tu i
ówdzie nieznaczne zasięgi. Wyprostował leniwo nogi, oparł się o poręcz pluszowej kanapki i z całą
rozkoszą oddawał się "nasiąkaniu" atmosferą poczekalni i dworca.
Pan Agapit Kluczka, z zawodu mundant sądowy, był namiętnym zwolennikiem kolei i
podróży. Zrodowisko kolejowe działało nań jak narkotyk, wstrząsało całym jego jestestwem do
głębi. Zapach dymu, lokomotyw, kwaśna woń gazu świetlnego, specyficzny zaduch kopciu i sadzy
rozlany w korytarzach stacyjnych przyprawiały go o słodki zawrót głowy, mąciły przytomność i
jasność myślenia. Gdyby nie lichy stan zdrowia, byłby został konduktorem, by bez przerwy jezdzić
z jednego końca kraju w drugi. Zazdrościł też niezmiernie funkcjonariuszom kolejowym tej ciągłej
nerwicy, tego wiecznego przerzucania się z pociągu na "ziemie", z "ziemi" na pociąg, niekończącej
się nigdy, aż do grobowej deski jazdy i jazdy bez wytchnienia. Niestety los przykuł go do zielonego
stolika i związał szpagatem nudy ze stosami zapylonych aktów i papierów. Pisarz sądowy...
Spojrzał raz jeszcze w głąb swej portmonetki i z gorzkim uśmiechem wsunął ją z powrotem
do kieszeni.
30 zł. wyszeptał z westchnieniem a dziś dopiero 5-go. Gdyby nie te przeklęte
pieniądze byłbym dziś jeszcze przed nocą w Kostrzanach wraz z tymi szczęśliwcami.
Wyobraznia przeniosła go jednym rzutem w gwarne środowisko dworca w Kostrzanach,
nurzając się w zgiełku głosów, chaosie sygnałów i dreszczach dzwonków. Spod przymkniętych
powiek wytoczyły się powoli dwie duże, ciche łzy i spadły na rudawe wąsiki... Nagle oprzytomniał.
Otarł szybko oczy, podkręcił wąsa i poprawiwszy się na kanapce, zaczął rozglądać się po
poczekalni. Wkoło panowała typowa nuda dworców rozziewana czekaniem, zszarzała monotonią
powtórzeń. Ciszę sali przerywł chyba od czasu do czasu suchy kaszel jakiegoś suchotnika, ciężki,
wlokący się chód znudzonego "gościa" lub szept "grzecznych" dzieci spod okna pytających o coś
rodziców. Poza szybami okien przesuwały się chwilami postacie funkcjonariuszy, mignęła
czerwona plama czapki urzędnika ruchu. Gdzieś z oddali dochodził histeryczny świst szybującej za
dworcem maszyny...
P. Agapit ześrodkował spojrzenie na najbliższym sąsiedzie z lewej, starym %7łydzie
chałatniku drzemiącym od godziny w tej samej pozycji.
Pan daleko? zagaił rozmowę. %7łyd, wydrążony z sennej zadumy, popatrzył nań
niechętnie, ospale.
Do Rajbrodu ziewnął, gładząc długą, ryżą brodę.
A więc na południe, w górską stronę. I ja również wybieram się w tamtym kierunku.
Aadna partia! Same jary, lasy, podgórza. Lecz trzeba bardzo uważać w ciągu jazdy dodał,
przechodzÄ…c z entuzjazmu w ton przestrogi.
A bo co? zapytał zaniepokojony żydowin.
Strona trochę niebezpieczna; zawsze to, widzi pan, lasy, góry, parowy. Podobno
pojawiają się tam od czasu do czasu zbójcy.
Aj, aj! jęknął starozakonny.
No nie często ale zawsze ostrożność nie zawadzi uspokajał Kluczka
Najlepiej jechać w jednym z wagonów środkowych i to nie we wnętrzu przedziału lecz na
korytarzu.
Dlaczego, proszÄ™ pana?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]